Bo Manita to za mało
Po koszmarnym występie z Malagą, Luis Enrique najwidoczniej doszedł do wniosku, że strata punktów nie była tylko wynikiem gorszego dnia - przyszedł więc czas na zmiany personalne i kolejne rotacje. W bramce co prawda znowu zobaczyliśmy Claudio Bravo, jednak formacja występująca tuż przed nim, linia obrony, została zmieniona całkowicie. Zamiast Alby, Bartry, Pique i Douglasa w wyjściowej jedenastce zobaczyliśmy Adriano, Mathieu, Mascherano i Alvesa. Nieco wyżej po raz kolejny zagrał Busquets i Rakitić, ale miejsce Iniesty zajął tym razem Xavi, który po raz pierwszy w tym sezonie (!) zaczął mecz od pierwszej minuty. Pozostałą wolną (Messi i Neymar wydają się być absolutnymi pewniakami przy obecnej sytuacji personalnej) pozycję zajął Munir - po raz piąty za kadencji Lucho.
To właśnie młody napastnik sprawił, że serca kibiców obu drużyn zaczęły bić szybciej. Po świetnym dośrodkowaniu w pole karne, idealną piłkę do Munira posłał Mathieu, ale napastnik spudłował w sposób przypominający "życiową" formę Torresa sprzed kilku lat. Po tej próbie piłkarze Barcelony próbowali trafić do siatki jeszcze pięć razy, jednak udało się to dopiero za szóstym. W 26. minucie po fatalnym błędzie obrońcy Granady piłkę przejął Neymar i - co prawda po szczęśliwym rykoszecie - wpakował ją do bramki. Na następną bramkę piłkarze kazali nam czekać aż do 43. minuty, kiedy to Ivan Rakitić po genialnej wrzutce Messiego uderzył futbolówkę głową. Kolejny gol, jakby w ramach rekompensaty za dość nudny początek, padł już dwie minuty potem - znowu za sprawą Neymara.
Pierwsza połowa, mimo trzech goli, wyglądała dobrze, jednak poza momentami - nic ponad to. Prawdziwa zabawa zaczęła się dopiero po przerwie. niedługo po gwizdku wznawiającym grę za Rakiticia wszedł Sergi Roberto, a Sergio Busquetsa zmienił Marc Bartra. Było to zmiana bardzo ciekawa, bo po wielu latach Javier Mascherano w końcu powrócił tam, gdzie zdaniem wielu jest jego miejsce - na środek pomocy. Jak mu poszło? W ciągu całego spotkania zaliczył 99 kontaktów z piłką, wykonał 84 podania (więcej miał tylko Xavi - 93) przy celności 89% z czego aż 19 zostało zakwalifikowane jako długie piłki. Dla porównania - drugi pod tym względem Xavi miał ich osiem. Jeśli chodzi o odbiory, zaliczył ich pięć, więc także w tej kategorii znalazł się na "pudle". Pierwszy Mathieu odbierał piłkę siedem razy. Także wspominany wcześniej Xavi rozegrał bardzo dobre spotkanie. Pokusiłbym się wręcz o stwierdzenie, że jedno z lepszych od czasu odejścia Guardioli (innym takim meczem było z pewnością pierwsze starcie z Granadą pod wodzą Tito Vilanovy, w którym Creus strzelił zwycięską bramkę zza pola karnego tuż przed końcem spotkania). Czyżby ławka służyła Creusowi?
Jednak ani Xavi, ani Mascherano - choć oczywiście wyglądali bardzo dobrze - nie byli bohaterami spotkania. To miano przejął inny, brazylijsko-argentyński duet. O tym, jak współpracować będą Messi i Neymar mówiło się od początku pobytu kapitana Bazylii w Barcelonie. Co prawda w tamtym sezonie, przez kontuzje jednego i drugiego, nie mieli ku temu zbyt wielu okazji, ale współpraca w końcu zaczyna przynosić spodziewane efekty. Neymar ma już sześć goli w La Liga, a tylko dwóch nie strzelił po asystach Leo. Dzisiaj ich wspólna gra znowu wyglądała świetnie. Dość powiedzieć, że z sześciu strzelonych bramek aż pięć było autortwa Brazylijczyka lub Argentyńczyka, a jedyna którą strzelił Rakitić, padła po asyście Messiego. Apropo Leo - strzelił dzisiaj swoją bramkę numer 400.
Cichym bohaterem meczy był krytykowany wcześniej Mathieu. Francuz nareszcie pokazuje, że 20 milionów nie koniecznie poszło na marne i że może być świetnym wzmocnieniem drużyny Luisa Enrique. Zresztą zero z tyłu, znowu, tylko to potwierdza. Oby tak dalej.