Sergio Ramos, obrońca i kapitan Realu Madryt, ma powodu do zadowolenia po wczorajszym El Clasico. Jego drużyna pokonała FC Barcelonę 2:1, a on sam przebywał na boisku aż do 84 minuty, chociaż powinien był wylecieć dużo wcześniej. Arbiter Hernandez Hernandez pozwalał mu na wyjątkowo wiele, jednak w końcu nawet on musiał kapitulować.
W 10 minucie Ramos dostał żółtą kartkę za dyskusję z sędzią. Pierwsza okazja do pokazania Hiszpanowi czerwonej kartki nadarzyła się już w 23 minucie po ewidentnym faulu na Leo Messim na granicy pola karnego (późniejsze powtórki pokazały, że jednak już w obrębie szesnastki). Piłkarze widzieli faul, kibice widzieli faul, jednak gwizdek sędziego milczał jak zaklęty. Ramos dostał więc poważne ostrzeżenie, ale nic sobie z tego nie robił.
Podobna sytuacja wydarzyła się na początku drugiej połowy - w 47 minucie. Sergio powalił na murawę Luisa Suareza. Tym razem Hernandez Hernandez podyktował Barcelonie rzut wolny, ale kartki nie pokazał. Nic nie dały protesty Katalończyków - arbiter uznał, że to przewinienie nie kwalifikowało się na indywidualne upomnienie. Które oznaczałoby dla Ramosa szybszy prysznic.
To wstyd, mówiąc szczerze, że El Clasico zostało przesądzone przez tak złe decyzje. Sędział bał się wyrzucić kapitana Realu z boiska i nie kierował się regułami gry - pisze sport.es. Arbiter nie pokazał mu czerwonej kartki nawet wtedy, gdy łokciem uderzył w twarz Daniego Alvesa. Wreszcie w 83 minucie miarka się przebrała i za faul na Suarezie, Ramos wyleciał z boiska. W tym wypadku wydaje się, że nieuznanie gola strzelonego przez Garetha Bale'a po przewinieniu na Jordim Albie, mogło być próbą zadośćuczynienia.
Największym pozytywem wczorajszego meczu był hołd oddany Johanowi Cruyffowi. Mozaika. Wideo z udziałem członków Dream Teamu. Minuta ciszy. Owacja Camp Nou w 14 minucie. Najpiękniejszym hołdem byłaby wygrana, ale cóż... nie zawsze można mieć wszystko, co się mieć chce.