Barcelona wygrywa mimo knockdownu
Jeśli mecz z Realem w sobotę mogł dla niektórych być senny, toczony w zbyt wolnym tempie, tak dzisiejszy mecz wynagrodził im wszystko z nawiązką. Po kapitalnym widowisku Barcelona wygrała pierwszą bitwę 2:1. Bitwę, ale jeszcze nie wojnę. Biorąc pod uwagę pierwszą połowę spotkania ten wynik jest dla gospodarzy sukcesem, choć z drugiej strony stracony u siebie gol przy jednobramkowym zwycięstwie z pewnością nie będzie handicapem w rewanżu na Calderon. O tryumfie Barcelony przesądził strzelc obu bramek, Luis Suarez, a także... Fernando Torres, który co prawda trafił na 1:0 dla Colchoneros, ale chwilę później w - nazywając rzeczy po imieniu - idiotyczny sposób zarobił drugą żółtą kartkę i wyleciał z boiska.
Pierwsza połowa nie dostarczyła aż tylu emocji co druga. Tradycyjnie znakomicie zorganizowana obrona Colchoneros nie pozwalała gospodarzom na zbyt wiele, a tym bardziej na dochodzenie do klarownych sytuacji i to pomimo faktu, iż na stoperze wystąpił dziś od pierwszej minuty nieopierzony Lucas Hernandez. Defensywa gospodarzy "przysnęła" do przerwy tylko raz - w 19. minucie Juanfran dał się na 7 metrze wyprzedzić Neymarowi, który dość swobodnie doszedł do strzału głową, ale posłał futbolówkę tylko nad poprzeczką.
Atletico pierwszy strzał oddało w 24. minucie za sprawą Griezmanna, a już po 60 sekundach mogło cieszyć się z prowadzenia. Koke świetnie znalazł przestrzeń na 30 metrze od bramki Barcelony, wyciągnął Pique z linii i zagrał piłkę w opuszczoną przez niego strefę, gdzie pojawił się Torres, który z zimną krwią, pewnym strzałem między nogami ter Stegena dał gościom dość niespodziewane, żeby nie powiedzieć sensacyjne prowadzenie. Dokładnie 7 minut później hiszpański napastnik mógł mieć na swoim koncie również asystę, ale jego dobre podanie na wolne pole zmarnował naciskany przez Albę Griezmann. Równie duże brawa należą się także ter Stegenowi za czujność i znakomity refleks.
Koniec końców jednak całkiem niezła gra Torresa odeszła w niepamięć w 35. minucie. Wtedy to snajper Atletico w niegroźnej sytuacji na środku boiska bezmyślnie zaatakował nogi Busquetsa, za co zobaczył drugi żółty kartonik i musiał przedwcześnie opuścić plac gry.
O ile przez pozostałe do przerwy 10 minut Barcelona nie zrobiła nic, czym zagroziłaby bramce Oblaka, tak po wznowieniu gry rzucili się na drużyne Simeone zamykając ją nie tyle na własnej połowie, co wręcz we własnym polu karnym. A wszystko rozpoczęło się w 49. minucie od minimalnie niecelnej przewrotki Messiego, która w przypadku powodzenia mogłaby śmiało kandydować do miana trafienia rozgrywek. Później Barcelona próbowała na różne sposoby pokonać golkipera Atleti, ale albo minimalnie brakowało precyzji (jak dwukrotnie Neymarowi w 51. i 62. minucie), albo na wysokości zadania stawał Oblak (jak przy uderzeniu Messieog z dystansu w 56. minucie). Swoją kolejną okazję no gola zdobytego głową miał w 55. minucie po dokładnej centrze Rakitica Neymar, lecz tym razem uderzył wprost w Słoweńca.
W końcu jednak huraganowe ataki i założenie "hokejowego zamku" opłaciły się. W 63. minucie Alves zacentrował na dalszy słupek idealnie na nogę Alby, który próbował uderzyć piłkę z woleja, ale nie trafił jej czysto. Ta powędrowała na środek pola karnego, a tam Suarez jak przystało na rasową 9-tkę przytomnie dostawił nogę i skierował futbolówkę do siatki.
Kolejny atak przyszedł w 74. minucie i ponownie przyniósł efekt w postaci gola. Messi sprzed szesnastki zagrał w jej obręd do Suareza, ten odegrał piłkę na jeden kontakt do Alvesa, który otrzymał zagranie po rykoszecie od jednego z graczy Atleti i z pierwszej piłki mięciutko wrzucił futbolówkę na 11 metr, gdzie swobodnie nabiegający na nią Pistolero mocnym uderzeniem głową wpakował ją do bramki i wyprowadził Dumę Katalonii na prowadzenie.
Ostatecznie była to ostatnia sytuacja gospodarzy w tym spotkaniu, którzy z zaliczką jednego gola pojadą do Madrytu bronić prowadzenie w dwumeczu. O tym, ze nie należy spodziewać się spacerku dobitnie przekonaliśmy się w pierwszych 45 minutach dzisiejszej potycznie. Wcześniej jednak Barcelonę czeka trudny ligowy wyjazd na Anoeta. Co gorsza, nie weźmie w nim udziału zawieszony za kartki dzisiejszy strzelec obu bramek. Odpowiedzialność za zdobywanie bramek spocznie więc na barkach Neymara i Messiego. Pozostaje mieć nadzieję, że nieobecność Urugwajczyka nie będzie nadto widoczna.