I dziwnym zrządzeniem losu - spotkali się. I idą przez życie ramię w ramię, za nic mając sobie przeciwności losu. Pierwsze głębokie spojrzenia w oczy, dłoń ocierająca jej ramię w trakcie kinowego seansu, pierwsze problemy i kłótnie, a potem pierwszy seks na zgodę.
Brzydka ona
Barcelona. Po najsłabszym sezonie od wielu, wielu lat. Po sezonie pełnym rozczarowań, pełnym krytyki, pełnym malkontenctwa. Dziwnie towarzyszące uczucie poruszania się ciemnym tunelem z jedynie jednym małym promykiem światła, w postaci meczu z PSG, który ulotnie przemknął pomiędzy szarymi betonowymi blokami i zniknął nie pozostawiając pewności, czy aby nie był jedynie snem lub ułudą. Barcelona bez górnej jedynki, obcęgami numer 222 wyrwaną ze szczerbatego, trójzębnego uśmiechu. Doświadczana politycznym huraganem „Mariano”, który przyszedł tuż po „Irmie”.
Brzydki on
Ernesto. Chwalony od zawsze, jak i od zawsze uznawany na jednego z najlepszych z Hiszpanii. Cóż mu jednak po tych pochwałach, jeśli po piętnastu latach pracy ma na koncie ledwie jedno mistrzostwo przeciętnej ligi greckiej? Tułacz z romantyczną duszą, szukający swego miejsca w brudnym świecie pieniędzy, afer, skandali. Nie jest już dwudziestolatkiem siedzącym na trawniku z piłką pod pachą, szukającym na niebie Wielkiej Niedźwiedzicy, lecz rozwodnikiem wiedzącym, że testem dla związku nie jest to, czy ona dobrze całuje, ale to, czy wytrzyma gdy wrócisz pijany o trzeciej nad ranem.
A taka ładna miłość
Ich spojrzenia spotkały się już przed trzema. Barcelona najpierw uwolniła się z objęć Taty, chusteczka otarła usta z sosu barbecue, przywdziała najlepszą suknię z szafy, lekko ubłocone trampki i z trzepoczącą na wietrze fryzurą chciała pobiec w świat i zasmakować życia. Widząc Ernesto po drugiej stronie ulicy, już miała do niego krzyczeć „ej, przystojniaku”, ale w tym samym momencie stalowym uściskiem jej dłoń chwycił Iron Man, a ona mu uległa.
Wmawiała sobie, że robi dobrze, bo go zna, bo to bohater z dzieciństwa. Że jest sławny, zabawny i pochodzi z Asturii. W pierwszym roku tworzyli idealną parę, lecz później wszystko zaczęło się psuć. Iron Mana obchodziły jedynie nowinki technologiczne, za nic miał potrzeby oblubienicy, która cicho łkając w kącie sypialni, uśmiechała się jednak na bankietach tym, znanym wszystkim, trójzębnym uśmiechem.
Ostatecznie oboje stwierdzili, że przed nimi nie ma przyszłości. Iron Man wrócił do swej twierdzy budować nową zbroję, którą zauroczy kolejną złotowłosą. Barcelona zaś pobiegła na skrzyżowanie gdzie wszystko się zaczęło, gdzie ujrzała jego. Tak… on wciąż tam był, czekał na nią i spoglądał w jej kierunku. W pierwszej chwili jej nie poznał – piękną suknię zastąpiły dresy z dwoma paskami, trampki po trzech latach wciąż te same, włosy rozwichrzone, opadające na ciężkie i zmęczone powieki. I wciąż krwawiące usta, zza których dopiero co wyrwano górną jedynkę. Mimo tego wszechobecna siła tchnęła najczystszy ton w tkliwy serca dzwon.
Wziął ją pod rękę, umył, zabrał na krótkie zakupy, potem do kina i na kolację przy świecach. W trakcie kolacji opowiedzieli sobie jak ciężkie były dla nich ostatnie lata. Czego innego oczekiwali od życia, czego innego spodziewali się po tym pięknym świecie.
Wraz z kolejnymi tygodniami miłość zdawała się kwitnąć i kwitnie do dziś. Brzydcy, srogo doświadczeni przez życie, potrafili jednak dogadać się, ułożyć pewne sprawy. I choć ona wciąż przed wyjściem z domu pudruje siniaki na twarzy, które są pamiątką po Iron Manie, to jest im ze sobą dobrze.
Czy są w stanie stawić czoła każdemu i sięgnąć upragnionego szczytu? Stara Dama ze stolicy Piemontu przy nich zbledła. W pojedynkę są jedynie brzydkim facetem i brzydką kobietą. Ale nie, nie w tym rzecz. Brzydcy, lecz razem piękni. A ich miłość?