Krytyka to w zasadzie bardzo ważna rzecz. Potrafi zwrócić naszą uwagę na pewne negatywne zjawiska, krytykującym zaś umożliwia pewne odreagowanie. Nie napiszę nic odkrywczego, gdy stwierdzę, że obecnie część ludzi może wykazywać małe zdenerwowanie, wszak aura na zewnątrz nie rozpieszcza, FC Barcelona zremisowała u siebie bezbramkowo z Getafe CF, a wielkimi krokami zbliżają się walentynki. Ta eskalacja napięcia była widoczna wczoraj i dzisiaj, kiedy to niektórzy postanowili zrobić kozły ofiarne z Ousmane Dembélé i Philippe Coutinho. Nie zamierzam nikogo wywoływać do tablicy, każdy w głębi potrafi zrobić rachunek sumienia, a jeśli nie, to strona oferuje możliwość odświeżenia sobie pamięci w postaci ostatnich komentarzy. Czasem chyba jednak warto ugryźć się w język i nie zmieniać zdania z miesiąca na miesiąc, aby wkrótce nie wyjść na idiotę i nie musieć tego wszystkiego odszczekiwać.
290 i 310. To jest liczba minut, którą potrzebowali odpowiednio Ousmane Dembélé i Philippe Coutinho, aby zrazić do siebie jakąś część społeczności kibiców FC Barcelony. Chciałbym, aby była jasność, nie mówię tutaj o tych, którzy krytykowali ten duet za ich dyspozycję we wczorajszym meczu, zagrali po prostu słabo, to fakt, ale bardzo podobnie zaprezentowała się cała drużyna, z Messim i Suárezem na czele. Jeżeli jednak ktoś po tak krótkim okresie wydaje już absurdalne wyroki, to zalecam, aby zgłosił się do FC Barcelony na stanowisko specjalisty ds. scoutingu. Klub sporo zaoszczędzi na wyjazdach, wszak niektórzy potrzebują raptem trzystu minut, aby ocenić przydatność danego zawodnika. Oczywiście, aby było zabawniej, po meczu z Celtą Vigo w Pucharze Króla (5:0) Francuz był ogłaszany zastępcą Neymara, a Brazylijczyk po udanym debiucie obwieszczony crackiem nad crackami.
Nie wierzę, że muszę to robić, ale najwyraźniej trzeba odświeżyć niektórym pamięć. Główny napęd legendarnej remontady z PSG, obecnie pewnie jeden z trzech najlepszych piłkarzy globu też na początku swojej przygody z FC Barcelony wyglądał po prostu słabo. Zdawał się nie rozumieć systemu, notował masę strat, bezsensownych dryblingów, nie potrafił zdobywać goli. Jego urugwajski kolega z trio też od razu się nie wpasował i asysta w meczu z Realem tego nie zmieni. Luis przez kilka miesięcy prezentował się źle, w grze kombinacyjnej wyglądał tak, jakby piłka się od niego odbijała. Właśnie dwójka z tych piłkarzy, którzy sprawiali przeciętne wrażenie na początku swojej przygody z FC Barceloną stworzyła wraz z Messim prawdopodobnie najgroźniejszy i najlepszy ofensywny tercet w historii tego sportu. Mało? Jak grał Ivan Rakitić w pierwszej swojego debiutanckiego sezonu? No właśnie.
To, czy te transfery były słuszne i czy ci zawodnicy pasują do FC Barcelony to oczywiście osobny temat, którego nie mam w tym momencie ochoty poruszać. Zastanawiam się skąd się bierze ta wczesna irytacja. Wydaje mi się, że po prostu wpływ mają na to kwoty, za które ci piłkarze przyszli do drużyny Valverde. Kibice mają chyba poczucie, że jeśli wydało się na piłkarza ponad sto milionów, to musi on wymiatać od pierwszych minut w nowej koszulce. Ale zastanówcie się, jeśli takie myślenie pojawia się u sympatyków, jaką presję musi to generować u tych zawodników. Sądzę, że drugi powód niewiary w nowe nabytki to fakt, że jeśli naprawdę nie wyjdzie im Katalonii, to taki prorok będzie mógł ku swojej uciesze i satysfakcji wjechać na białym koniu i obwieścić wszystkim: „od początku mówiłem, że się nie sprawdzą.”
Wolność słowa wolnością słowa, ale zalecam wstrzymać się z pochopnymi proroctwami.