Autorem poniższego felietonu jest Ramon Besa, jeden z najbardziej szanowanych hiszpańskich dziennikarzy, który obecnie pisze dla dziennika „El Pais”.
Barcelonismo przyzwyczaiło się już do złych wiadomości. Że każdego dnia śmieją się z klubu. Że dyrektorzy ciągle popełniają jakieś błędy. Że ogólnie jest średnio. Dlatego też nikt już nie spodziewa się niczego cudownego, ani też nie wzywa zarządu Bartomeu do odpowiedzialności. Nawet wtedy, gdy jeden z najlepszych piłkarzy na świecie, Antoine Griezmann, zabawia się i wykorzystuje półgodzinny program w telewizji, aby ogłosić, że zostaje w Atletico Madryt. Francuz był przynajmniej na tyle przyzwoity, by powiedzieć, że wykluczył transfer do Barcelony. Nie jest to coś, co można ot tak odpuścić, olać. Pojawia się odczucie, że im bardziej zarząd Bartomeu się o coś stara, im poważniej podchodzi do jakiejś sprawy, tym bardziej daje nam powody do śmiechu i żartów.
Prezydent Barcelony zawsze robi dobrą minę do złej gry. Ciągle jest chętny wydać na coś pieniądze, otworzyć coś, jakby można było pokroić na kawałki historię Barcy. Teraz nadszedł czas, aby celebrować fakt, że lokalny rząd zatwierdził Espai Barca po tym, jak otworzono Espai Cruyff. Nie byłoby niczym zaskakującym, gdyby niedługo otworzono „Espai Dla Złych Rzeczy”, aby można było wrzucić do jednego miejsca wszystko, co nie podoba się kibicom Barcelony. Tak jak swego czasu Bartomeu wziął na siebie odpowiedzialność za przedłużenie kontraktu z Leo Messim, tak teraz wziął na siebie negocjacje z Griezmannem. Operacja mogła wyglądać na najprostszą z możliwych – wpłaca się 100 milionów euro na konto Atletico Madryt, dogaduje warunki kontraktu z Antoine’em i tyle. Bartomeu nie udało się jednak przekonać Griezmanna nawet przy pomocy Messiego.
Prezes Barcelony nie znał decyzji 27-latka aż do czwartkowego popołudnia, dowiedział się kilka godzin przed emisją programu, a później szpilkę wbił mu Gerard Pique, który – jak można odczuć – nazwał go kłamcą. Pracownicy klubu od kilku miesięcy byli pewni, że Griezmann wyląduje na Camp Nou. Okłamywali dziennikarzy, skompromitowali swoich własnych zawodników i zostali z niczym, tak jak rok wcześniej, gdy Neymar odszedł do PSG. Film „La Decisión” jest idealnym dowodem na złe zarządzanie klubem, jak i na brak lidera z prawdziwego zdarzenia, autorytetu. Nie będzie łatwo odzyskać wiarygodność w sytuacji, gdy nikt nie zainterweniował nawet po to, aby uniknąć możliwego konfliktu interesów z firmą Pique.
Nikt z klubu nie odważy się porozmawiać ze stoperem, bo w końcu to on pomógł podpisać kontrakt z firmą Rakuten. I Barcelona funkcjonuje jako firma szukająca pieniędzy, aby opłacić swoich piłkarzy, ich zachcianki i aby nikt nie narzekał na pensje. Piłkarze żyją jak królowie, wiedząc, że dostaną podwyżki za każdym razem, gdy pojawią się w okienku transferowym, oczywiście pod warunkiem, że zdobywają trofea – ostatnio mistrzostwo Hiszpanii i Puchar Króla.
Problemem jest to, że zespół z każdym rokiem staje się gorszy. Neymar odszedł, podobnie jak Andres Iniesta, a Griezmann nie przyjdzie na Camp Nou. Barcelona ma problemy z kupowaniem piłkarzy. Brakuje jej odpowiedniego zarządzania, organizacji, dobrych ruchów. Może przez to skończyć z kadrą, z którą nawet Messi nie będzie w stanie zdobyć Ligi Mistrzów. A w momencie, gdy „10” nie będzie dało się przekonać kolejną podwyżką, barcelonismo zamieni jakąś bzdurę w sprawę wagi światowej i eksploduje zamiast się uspokoić, jak w momencie, gdy oglądało, jak Griezmann licytuje się w filmie Pique, jak Umtiti jadł popcorn i jak Bartomeu spał.