Mija 20 lat odkąd Andres Iniesta przeniósł się z Albacete Balompie do szkółki FC Barcelony. Jak sam Hiszpan powtarza początki w La Masii były straszne. 12 latek czuł się osamotniony będąc z daleka od rodziny i przyjaciół - ale wiedział, że musi podnieść głowę i przetrwać trudne chwilę, aby spełnić swoje marzenie w i przyszłości zostać wielkiem piłkarzem. Dzisiaj 32 - letni Iniesta jest jednym z najlepszych oraz najbardziej ututyłowanych zawodników w historii futbolu. Don Andres z pewnością może czuć dumę, że w młodym wieku się nie poddał i osiągnął wyznaczony cel. Dwudziestolecie kapitana Barcelony to idealny moment, aby na chwilę oddać się magii wspomnień...
„Chelsea naciska, Chelsea nie pozwala, żeby zebrała się na jakiś heroiczny atak drużyna Barcelony. Proszę z jakim poświęceniem teraz przerwali tę akcję... konkretnie Lampard. Xavi... Alves... nie ma tutaj nikogo... podąża Malouda, Alves w pole karne... Eto'o... Messi... Messi przed pole karne. Czy to jest ta akcja?! Taaaak, to jest ta akcja! Tak, to jest Iniesta! Tak, to jest Barça! Tak, to jest ten cud! Co się dzieję tu, co się dzieję w Katalonii, co się dzieję w domach tych, którzy kochają piłkarskich Bogów? Iniesta ratuje dziś honor Barçy. Już Chelsea witała się z gąską. Kiedy skończy się ten mecz, już wszyscy ruszyli z ławki rezerwowych. Spójrzmy na tę akcję, na to odegranie, Messi do Iniesty i strzał i pokonany Petr Cech. Tak, to jest realne! To jest cały futbol! Jest nieprzewidywalny!”
Czy jest w Polsce sympatyk Barcelony, który nie kojarzy powyższych słów? Śmiało zaryzykuję, że naprawdę graniczyłoby z cudem znalezienie takiej osoby. Dzięki kibicowaniu Blaugranie przeżyłem naprawdę sporo wspaniałych momentów jak chociażby cztery finały Ligi Mistrzów, kilka wysokich wygranych w El Clasico czy wiele innych, których nie zapomnę do końca życia. Jednak żadne z tamtych spotkań nie może się równać z meczem Chelsea - FC Barcelona w półfinale Ligi Mistrzów. Euforii, która towarzyszyła Cules na chwilę przed końcowym gwizdkiem norweskiego arbitra, Toma Henninga Ovrebo, nie da się opisać słowami. Nigdy wcześniej ani nigdy później nie znajdowałem się w stanie takiej radości.
„6 maja 2009 roku, wieczór, niewielka sala jednego ze szpitali w Albacete. (...) Pacjenci wpatrują się w telewizor. Oto w półfinale Ligi Mistrzów Barcelona przegrywa na Stamford Bridge 0:1, co oznacza, że jest eliminowana z rozgrywek. W Albacete klub ze stolicy Katalonii nie ma wielu zwolenników, kibicuje się tu raczej bliższemu geograficznie i historycznie Realowi. Niemniej kilka osób sympatyzuje z drużyną Pepa Guardioli. Nadchodzi 93. minuta i po całym szpitalnym skrzydle roznosi się wrzask dzikiej radości. Chwilę później staruszka pokazuje palcem na ekran, na którym widoczny jest rozebrany do żółtego podkoszulka młodzieniec, i krzyczy na cały głos: "To mój wnuk, to mój wnuk!!!”
Barcelonie tamtego dnia nie szło. Podopieczni Guardiolii nie potrafili znaleźć recepty na świetnie zorganizowaną w defensywie Chelsea. Wszystko szło jak po grudzie, a kibice tracili wiarę. Sam pamiętam jak stałem oddalony kilkadziesiąt centymetrów od telewizora, ciągle wierząc, jednak z każdą kolejną sekundą uczucie rezygnacji stawało się coraz silniejsze. Nic kompletnie nie zapowiadało, że stanie się cud, aż w końcu nastał TEN moment. Moment, który stał się jednym z najważniejszych w historii Barcelony. Szał, euforia, ekstaza,bieganie po pokoju i krzyki ze łzami radości w oczach: gooooooool! Jeeeest! Udało się! W ostatniej minucie! Ze zwględu na okoliczności dla wielu kibiców Dumy Katalonii najpiękniejsza chwila w piłkarskim życiu. Andres Iniesta pytany o tę sytuację i strzał odpowiada, że nie oddał go stopą, lecz całym sercem. Dziękujemy, Andres!
Pierwszy zacytowany fragment to komentarz Dariusza Szpakowskiego z meczu Chelsea - FC Barcelona, a drugi jest autorstem Leszka Orłowskiego i możemy go znaleźć w książce Złota Dekada.