Nie jest to zwyczajne wydarzenie. Jest to wręcz rzecz, którą można uważać za wyjątkową. O czym mowa? O czwartym z rzędu finale Copa del Rey dla piłkarzy Barcelony. Wcześniej ta sztuka zawodnikom Dumy Katalonii udawała się w latach 1951-1954, kiedy to trenerem był Ferdinand Daucik. Słowak zdobywał wtedy puchar w pierwszych trzech konfrontacjach. Teraz to osiągnięcie może wyrównać Luis Enrique.
Jeżeli pod uwagę weźmiemy szerszy zakres lat, od sezonu 2008/09 jedynie w dwóch przypadkach Blaugrana nie docierała do końcowego etapu tych rozgrywek - w 2010 i 2013 roku. We wspomnianym 2009 roku, FC Barcelona, z Pepem Guardiolą jako trenerem, została pierwszym hiszpańskim zespołem, który zdobył potrójną koronę. Sześć lat później powtórzył to Lucho. Teraz znowu ma na to szansę.
Tak jak mówią - nie sztuką jest dojść na szczyt, sztuką jest się na nim utrzymać. Nie ma na świecie klubu, do którego bardziej pasowałoby to powiedzenie. Leo Messi, Andres Iniesta, Gerard Pique i Sergio Busquets - oni pamiętają pierwszy tryplet.
Łączna liczba 23 finałów (na wszystkich frontach) od sezonu 2008/09 daje niesamowitą średnią 2,5 na sezon. Zdecydowanie większa niż jakiejkolwiek innej drużyny na Starym Kontynencie. Drugi w tym nietypowym zestawieniu jest Bayern Monachium (16 finałów). Za Bawarczykami znajdują się: Benfica (15), Chelsea (13), PSG (13 - wliczając tegoroczny finał Pucharu Ligi), Porto (13) i Real Madrid (12). Różnica między drużyną z Madrytu, a Katalończykami jest niemal dwukrotna (23-12). Aby dokładnie tak się stało, Barça musi awansować do finału Ligi Mistrzów, który odbędzie się w Cardiff. Od 2009 roku Blaugrana i Bayern Monachium są jedynymi zespołami, którym udało się trzykrotnie dotrzeć do ostatniego meczu tych rozgrywek.