• 570

Podsumowanie 7. kolejki La Liga

Części samochodowe online - Ucando.pl

Żółta Łódź GOLwodna

Patrząc na bohaterów dzisiejszego spotkania, można było się spodziewać, że będziemy świadkami mnóstwa goli. Dlaczego? Ano dlatego, że obie drużyny charakteryzują się niezbyt frasobliwą obroną. Dość powiedzieć, że straciły do tej pory równo po dziesięć goli. Co więcej, zważywyszy na ich potencjał kadrowy, zajmują nieadekwatne miejsca w tebeli, wobec czego powinny wykazywać silną chęć do rehabilitacji w oczach własnych kibiców.

Trzeba to powiedzieć wprost - w pierwszych minutach meczu Villarreal nie wykazywał szczególnego zainteresowania bramką przeciwnika. Po drugiej stronie lustra stał natomiast Betis, ktory starał się rozmontować defensywę gości na przeróżne sposoby. Czasami prawą, czasami lewą, a czasami nawet środkiem, ale bezskutecznie. Nic specjalnie dziwnego, skoro podopieczni Rubiego konsekwentnie przegrywali walkę o środek pola. Około 30. minuty z lewego skrzydła ni to podanie, ni to strzał oddał Canales i z niemałym trudem, ale jednak - obronił go Asenjo. Chwilę później do podania w polu karnym wyszedł Ekambi i trafił nawet do siatki, ale wcześniej sędzia odgwizdał spalonego, więc gol nie mógł zostać uznany. Jednak co się odwlecze, to nie uciecze. W 39. minucie do dośrodkowania z rzutu rożnego w wykonaniu Cazorli wyskoczył właśnie zawodnik z numerem 17 i tym razem pokonał Roblesa. Duet, który był stuprocentowym wykonawcą celnego trafienia poczuł ochotę na kolejnego gola, Ekambi pomknął lewym skrzydłem, ale piłka ostatecznie poleciała w trybuny. Finalnie, pod koniec pierwszej połowy to właśnie Villarreal z większą skutecznością i z większym zaangażowaniem atakował bramkę przeciwnika.

Chwilę po rozpoczęciu drugiej połowy Emerson postanowił skarcić tych, którzy spóźnili się na jej rozpoczęcie i poczęstował nas przepięknym golazem. Dopadł do bezpańskiej piłki i po ostrym skosie pokonał Asenjo, który był totalnie bez szans, szczególnie w momencie, gdy futbolówka odbiła się jeszcze rykoszetem od gracza Villarreal. Po upływie godziny gry apetytu na gola nabrał Carvalho, ale jego strzał nie bez trudu obronił Asenjo. Chwilę później Roblesa próbował pokonać Cazorla, wykonując ładny rajd na prawej stronie, ale bramkarz jednak sparował piłkę, która definitywnie dotarła do Moreno, ten oddał tak trudny strzał, który niemalże urwał mu nogę, ale nic z tego niestety nie wyszło. W 66. minucie przed szansą na wyjście na prowadzenie stanął Villarreal, ponieważ sędzia dopatrzył się nieregulaminowego faulu w wykonaniu gracza Betisu. Do piłki podszedł Cazorla i nie pomylił się, posyłając ją w sam środek bramki. Piętnaśnie minut przed zakończeniem regulaminowego czasu gry prawym skrzydłem pomknał Chukwueze, rozmontował defensywę przeciwnika podając piłkę do Moreno, któremu pozostało już tylko posłać ją do genialnego w tym spotkaniu Ekambiego, który mógł już cieszyć się z drugiego gola. W doliczonym czasie gry wydawało się, że wynik spotkania zamknie Gerard Moreno, który popisał się piękną indywidualną akcją. Przyjął piłkę z połowy boiska i pomknął rajdem prawą stroną, po czym oddał mocny, plasowany strzał, a piłka zatrzepotała w siatce Roblesa. Nie minęła jednak minuta, a niemalże identyczną akcję przeprowadził Chukwueze, zasypując w dole rozpaczy podopiecznych Rubiego.

To był pogrom. Totalny pogrom. Na przestrzeni pierwszej połowy wydawało się, że będziemy świadkami wyrównanego spotkania, jednak nic bardziej mylnego. Piłkarze Callejy w drugiej tercji spotkania urządzili sobie strzelanie do bezbronnych kaczek, gdzie w roli pokrzywdzonych ptaków wystąpili gracze z Sewilli. Żółta Łódź podwodna dryfuje i ma się świetnie. Czego nie można niestety powiedzieć o Betisie.

Villarreal CF – Real Betis 5:1 (1:0)
1:0 Toko Ekambi 39'
1:1 Emerson 48'
2:1 Cazorla (k.) 68'
3:1 Toko Ekambi 76'
4:1 Gerard Moreno 90+2'
5:1 Chukwueze 90+5'

Robo czy nie robo?

Valencia przechodzi naprawdę trudny okres. Nagła zmiana szkoleniowca, perturbacje w szatni, niesatysfakcjonujące wyniki sprawiły, że w pewnym momencie Nietoperzom bliżej było do dolnych rejonów tabeli aniżeli do upragnionego szczytu. W sobotę czekała ich naprawdę ciężka przeprawa, bowiem zmuszeni byli wyjechać na trudny teren jakim jest San Mames, by wpaść w gościnę do Athleticu Bilbao, który radzi sobie w tym sezonie naprawdę świetnie.

Po upływie 15. minut gry przepiękną próbą strzału, jakiego nie powstydziłby się żaden piłkarz ofensywny popisał się Garay, w ekwiblirystyczny sposób przyjmując piłkę podczas obrotu, ale nie udało mu się niestety pokonać Unaia Simona. Niestety, ponieważ z całą pewnością mielibyśmy wtedy murowanego kandydata do gola kolejki. Dziesięć minut później świetną akcję zainicjował w środku boiska Dani Parejo. Maxi Gomez wygrał pojedynek biegowy z dwoma obrońcami, posłał piłkę na skrzydło do Ferrana Torresa, a ten podał ją do dobrze ustawionego Denisa Czeryszewa, który umieścił ją w siatce Unaia Simona. Sędzia postanowił jeszcze skonsultować się z wozem VAR, by całkowicie upewnić się, czy Maxi Gomez nie znajdował się przypadkiem na spalonym, ale sędziowie dali mu znak, że gol był prawidłowy, więc mogliśmy kontynuować grę przy wyniku 1:0 dla Nietoperzy. Warto nadmienić, że był to fatalny błąd hiszpańskich sędziów, ponieważ jak pokazały powtórki, Urugwajski piłkarz faktycznie znajdował się na pozycji spalonej. Athletic mógł mieć całkiem uzasadnione pretensje. Dziesięć minut przed końcem pierwszej połowy rajdem na prawej stronie boiska puścił się Inaki Williams i oddał płaski strzał pod ostrym kątem, ale nie zaskoczył tym świetnie ustawionego Cillessena.

Po rozpoczęciu drugiej połowy, w 59 minucie strzał na bramkę Cillessena oddał Iker Muniain. Świetnie odnalazł się w gąszczu obrońców, z dwoma nawet całkiem zgrabnie zatańczył i ostatecznie oddał strzał, ale był on zbyt słaby dla byłego bramkarza Barcelony, który bez trudu go wyłapał. Chwilę później po drugiej stronie boiska swoich sił spróbował Czeryszew, który oddał trudny strzał z lewego skrzydła, ale Unai Simon wyciągnął go jedną rękawicą. W 66. minucie sprawy w swoje ręce postanowił wziąć Inaki Williams. Najpierw wygrał pojedynek z defensorem Valencii, następnie obiegł kolejnego, po czym oddał strzał pod ostrym kątem, ale piłka potoczyła się obok dalszego słupka. Niewiele przed zakończeniem rozgrywki przed szansą na strzelenie gola po stałym fragmencie w wykonaniu Bilbao stanął Raul Garcia, ale jego strzał wylądował mocno nad poprzeczką. Chwilę później doszło do groźnego starcia pomiędzy graczem Nietoperzy a Yurim, skutkiem czego ten drugi został zniesiony z boiska na noszach. Z racji tego, że Aguirre dokonał już wszystkich dozwolonych zmian, Athletic musiał radzić sobie w dziesiątkę. W doliczonym czasie Torres miał okazję strzelić niemalże do "pustaka", ale Simon nawet nie musiał wyłapywać jego strzału, ponieważ wyręczył go obrońca.

Ta wygrana była potrzebna Valencii jak powietrze. Zdobycie trzech punktów na tak trudnym terenie, jakim jest San Mames, z całą pewnością doda skrzydeł podopiecznym Celadesa. Athletic przerwał swoją znakomitą serię meczów bez porażki na własnym obiekcie. Nie ma się co specjalnie krygować: było to po prostu zasłużone zwycięstwo Nietoperzy, do którego zaprowadził ich genialny Dani Parejo.

Athletic Bilbao - Valencia CF 0:1 (0:1)
0:1 Cheryshev 27'

Sensacyjny wicelider!

Powiedzieć, że Granada radzi sobie sensacyjnie dobrze w tym sezonie, to jak nic nie powiedzieć. Beniaminek odważnie podszedł do tegorocznych rozgrywek w najwyższej klasie rozgrywkowej i przynosi to mu wymierne korzyści. Z kolei powiedzieć, że Leganes radzi sobie fatalnie, to również jak nic nie powiedzieć. Odniesione ostatnio dwa remisy mogly wlać odrobinę otuchy w serca fanów Ogórków, szczególnie po serii rozczarowujących porażek, ale i tak jest to jedynie światełko w tunelu.

Podopieczni Diego Martineza Penasa mogli objąć prowadzenie już w 23. minucie, ale En-Nesyri nie wykorzystał swojej sytuacji. Dokładnie pięć minut później sprawy w swoje ręce postanowiła wziąć Granada, a konkretnie Puertas na spójkę z Soldado. Cała akcja rozegrała się bardzo szybko. Natychmiastowy przerzut z linii defensywnej aż do ostatniej formacji, gdzie napastnik urwał się dwóm pilnującym go obrońcom, wygrał pojedynek o piłkę, po czym posłał ją do nadbiegającego Puertasa. Ten nie zastanawiał się długo i bez przyjęcia piłki oddał strzał podcinką zza pola karnego, czym totalnie zaskoczył Juana Soriano, który wybiegł mocno przed własną bramkę, by asekurować obrońców w powstrzymaniu Soldado. Bramkarz, nie miał zatem żadnych szans, by obronić tak świetnie wymierzony strzał. Arbiter zdecydował się jeszcze skonsultować z wozem VAR, by utwierdzić się w przekonaniu, czy nie mieliśmy do czynienia z pozycją spaloną w wykonaniu Soldado. O tym jednak nie było mowy i ostatecznie sędzia gola potwierdził.

Po zamianie stron i powrocie na boisko z przerwy przed niezłą szansą na wyrównanie stanął Recio, ale nie udało mu się pokonać dobrze ustawionego Silvy. Kilkanaście minut później jeszcze jedną okazję na zapewnienie swojej drużynie choć punktu miał Carillo, ale strzelił wyłącznie obok słupka. Leganes ponownie ma prawo mieć wobec sobie uzasadnione pretensje, bowiem znów nie było drużyną jakąś koszmarnie gorszą, natomiast po raz kolejny zmuszeni są do pogodzenia się z utratą punktów. W taki sposób niemalże rozłożyli sobie czerwony dywan do Segunda Division.

Sensacja stała się faktem. Granada jest wiceliderem tegorocznych rozgrywek La Liga! Za tydzień zatem możemy spodziewać się nie lada precedensu, gdy starciem lidera z wiceliderem będzie starcie Realu Madryt z Granadą. Ciekawy sezon nam się szykuje, arcyciekawy!

Granada - Leganes 1:0 (1:0)
1:0 Puertas 28'

Derby Madrytu na minus

Derby Madrytu zawsze elektryzują i napawają nawet tych postronnych kibiców ekscytacją jeszcze przed rozpoczęciem rozgrywki. Zazwyczaj są to spotkania pełne brutalnej walki, mnóstwa goli i wyrachowania, rozłożonego po równo dla każdej ze stron. Real Zidane'a powinien mieć wielką ochotę na to, by udowodnić własnym kibicom, że jest w stanie liczyć się w walce o sam szczyt podium. Podobnie Atletico Madryt. No cóż, obydwoje powinni, ale... wcale w rzeczywistości nie musieli.

Już w siódmej minucie wspaniałą indywidualną akcją popisał się Joao Felix, pomknął samotnym rajdem na bramkę Realu, ale nie udało mu się pokonać Courtoisa.W pierwszej połowie mieliśmy dużo wymiennej akcji, która przenosiła się z jednego pola karnego do drugiego, ale nic konkretnego z tego nie wynikało. Po upływie pół godziny gry na bramkę Oblaka próbował uderzać Benzema, jednak przegrał pojedynek główkowy z defensorem Atletico i Słoweniec wyłapał piłkę. Kilka minut później groźnie z dystansu uderzał Toni Kroos, ale Belg spokojnie wybronił jego strzał. Za chwilę akcja przeniosła się na drugą stronę boiska, gdzie swoich sił probował Felix i tym razem trafił delikatnie bliżej bramki, ale jednak ponownie niecelnie. Cóż, z przykrością trzeba stwierdzić, że w pierwszej połowie hit 7. kolejki La Liga troszeczkę rozczarował.

W drugiej połowie niestety nadal nie doczekaliśmy się żadnego celnego trafienia. Wciąż akcja przemieszczała się spod jednej bramki pod drugą, pozorując wysoką intensywność tego meczu, jednak w rzeczywistości można było odnieść słuszne wrażenie, że jest to mecz po prostu wielu błędów popełnianych przez obie drużyny. W 75. minucie wydarzyło się coś, co sprawiło, że na moment można było poderwać się z krzeseł. Świetne dośrodkowanie w sam środek pola karnego otrzymał Benzema, który spróbował głową pokonać Oblaka, ale Słoweniec jak zwykle był fantastycznie ustawiony na linii i nie dał się pokonać reprezentatowi Francji. Trzy minuty później doszło do groźnego starcia w polu karnym Realu, gdy ponownie ze swojej bandyckiej strony pokazał się Ramos. Trybuny poderwały się do góry, domagając się karnego, jednak sędzia był nieugięty i zdecydował, że jedenastki nie podyktuje. Finalnie na tablicy wyników widniał bezbramkowy remis, a mecz można określić mianem pojedynku świetnie dysponowanych defensywnych pomocników obu drużyn, co tylko świadczy o ofensywnym poziomie rozgrywki. Na dowód słuszności tej tezy można tylko podać statystykę strzałów w światło bramki: 1 po stronie Atletico i 3 po stronie Realu. Marnie, bardzo marnie, jak na tak prestiżowe wydarzenie.

Wynik 0:0 po tak hucznie zapowiadanym hicie kolejki nie satysfakcjonuje nikogo: ani kibiców przed telewizorami, ani tych na stadionie ani przede wszystkim piłkarzy biorących udział w tym chaotycznym widowisku. Ostatecznie wynik najbardziej ukontentował Barcelonę, której umożliwił stopniowe zbliżanie się do ustabilizowania swojej pozycji na podium.

Atletico Madryt - Real Madryt 0:0

Papużki postrzelone

Oj ciężko idzie Espanyolowi w tym sezonie, bardzo ciężko. Trudno stwierdzić, co jest tak naprawdę największą przyczyną takich katastrofalnych wyników. Awans do Ligi Europy i gra na zbyt wielu frontach? Utrata trenera, który tego wszystkiego dokonał i największej gwiazdy zespołu? Tak naprawdę, zapewne wszystkie te czynniki składają się na jedną składową tegorocznej fatalnej kampanii w wykonaniu Papużek. Valladolid natomiast wyskoczyło całkiem nieźle, w czym nieprzemiennie pomaga Sergi Guardiola.

Trzeba z pełną stanowczością przyznać, że od pierwszych minut byliśmy świadkami całkiem niezłego widowiska, ponieważ co rusz każda z ekip miała swoje sytuacje strzeleckie. Już w 7. minucie przed świetną szansa na otworzenie wyniku stanęły Papużki, ale znajdujący się bardzo blisko bramki Javi Lopez zapomniał chyba okularów i trafił w słupek. Około 22. minuty na bramkę uderzał Toni Suarez, ale jego strzał obronił świetnie ustawiony Diego Lopez. Bardziej jednak zadowoleni z rezulatatu byli oczywiście goście, którzy na przerwę schodzili z jednobramkowym prowadzeniem, po rzucie karnym wykorzystanym przez Michela. Jak do tego doszło? Podczas wykonania rzutu rożnego przez Valladolid, ciosem bokserskim na glebę powalony został Oscar Plano. Do piłki podszedł wyżej wspomniany i z bezwstydną nonszalacją i spokojem pokonał Diego Lopeza.

Po rozpoczęciu drugiej połowy spotkania, mecz zrobił nam się trochę brzydki, ponieważ drużyna z Katalonii ewidentnie nie mogła pogodzić się z tym, że jej liczne próby nie przeistaczają się ostatecznie w gola i nerwy jej puściły. Czerwoną kartkę za faul na Sergim Guardioli otrzymał Fernando Calera. Był to bardzo nierozsądny faul, bowiem obrońca gospodarzy pociągnał za koszulkę wybiegającego na czystą pozycję napastnika. Nie zapowiadało to niczego dobrego dla Espanyolu, ponieważ znaczyło to, że finalnie muszą kończyć rozgrywkę w zdekompletowanym zestawieniu. I niestety musiało się to na nich odbić - w doliczonym czasie gry Oscar Plano zdobył drugą bramkę dla Realu Valladolid, pięknie trafiając z lewego skrzydła po asyście Unala , ustalając ostatecznie wynik meczu na 2:0

Cóż, fani Papużek mogą się jedynie pocieszać tym, że w zeszłym sezonie również przez pewien moment mieli fatalną passę, by ostatecznie zająć miejsce premiujące ich do gry w europejskich pucharach. Fani Valladolid natomiast powinni mieć się na baczności i odświeżać w pamięci fakt, że w poprzedniej kampanii także mieli niezły początek, by ostatecznie do ostatniej chwili walczyć o utrzymanie.

RCD Espanyol - Real Valladolid 0:2 (0:1)
0:1 Michel 29'
0:2 Oscar Plano 90+4'

Bóg z Balaidos tym razem nie pomógł

Eibar powoli podnosi się z kolan. Po kiepskim początku rozgrywek, zanotował wreszcie remis i zwycięstwo, co na pewno wlało sporo otuchy w serca zarówno kibiców, jak i piłkarzy tego sympatycznego klubu. O żadnym powstawaniu z kolan nie można jednak mówić w kontekście Celty, która coraz lepiej urządza się na pograniczu strefy spadkowej, a w kuluarach już szepcze się o zmianie trenera.

Od samego początku przebieg meczu sugerował nam jakże błędne wrażenie, że będzie to wyrównane spotkanie. Dlaczego? Bo każda z ekip wykazywała się zaangażowaniem i miała swoje szanse na gola. Pierwszy przed taką szansą po upływie pół godziny gry stanął Eibar, ale Ruben Blanco świetnie sparował strzał. Pięć minut później z drugiej strony próbował Denis Suarez, ale ostatecznie trafił tylko obok siatki.

Po gwizdku sędziego, oznajmiającym drugą połowę, swoją wyższość pokazał nikt inny jak Eibar. W 47. minucie wynik spotkania otworzył Edu Exposito, który wykorzystał świetne, inteligentne podanie Pabla de Blasisa i strzałem z lewego skrzydła, jakiego nie spodziewałby się absolutnie nikt, pokonał bezradnego totalnie w tej sytuacji golkipera Celty. Nie pomógł nawet szaleńczy sprint obrońcy gości, by w ostatniej chwili wybić piłkę z bramki. Pięć minut później z prawej strony boiska uderzał Brais Mendez, ale jego strzał był zbyt słaby, by zaskoczyć Dmitrovicia. Natomiast dziesięć minut później na listę strzelców wpisał się Takashi Inui, umacniając prowadzenie swojej drużyny. Prawą flanką, bez żadnej asekuracji w postaci piłkarzy Celty pomknął Fabian Orellana i wyłożył cudowną piłkę wbiegającemu w pole karne Unuiemu, a temu pozostało nic innego, jak tylko umieścić ją w siatce. Arbiter dostał jednak sygnał z wozu VAR-u, że prawy napastnik gospodarzy pomagał sobie podczas przyjęcia piłki ręką i ostatecznie gola nie uznał. Nic straconego. Nie minęły trzy minuty, a ponownie sprawy w swoje ręce wziął duet, odpowiedzialny za poprzednie trafienie. Japończyk odebrał piłkę dosłownie spod nóg gracza Celty, po czym zaadresował ja do Orellany, który znalazł się niemalże sam na sam z bramkarzem. Przez chwilę Chilijczyk sprawiał wrażenie, jakby sam był zaskoczony faktem, że znalazł się w tak dogodnej sytuacji, ale nie zawiódł i ostatecznie pokonał Robena Blanco. Jeszcze w doliczonym czasie gry w polu karnym nieprzepisowo powalony został Iago Aspas. Do piłki podszedł sam poszkodowany i strzelił... tak fatalnie, że aż ciężko to opisać i wyobrazić sobie, co myślał sobie lider Celty, wykonując tak okropny, anemiczny wręcz strzał. Cóż, na pewno był on świetnym podsumowaniem ostatniej formy gości.

Okej, chyba można śmiało powtarzać tezę, że Eibar z kolan ostatecznie się podniósł. Oczywiście Celta, będąca w naprawdę kiepskiej formie, nie jest tutaj jakimś ostatecznym wykładnikiem, ale dwa zwycięstwa z rzędu muszą budować każdego. Tym bardziej, że jak doskonale wiemy, nawet Barcelonie jest o to od niedawna ciężko...

SD Eibar - Celta Vigo 2:0 (0:0)
1:0 Exposito 47'
2:0 Orellana 60'

Przełamanie

O tegorocznych beniaminkach można mowić w samych superlatywach. Że weszli do La Liga odważnie, z animuszem, bez przesadnego respektu do czekających na nich w każdej kolejce lepszych kadrowo rywali. Niestety, jedynym wyjątkiem od tej reguły jest Mallorca, która może jeszcze na początku robiła jako takie, pozytywne wrażenie, ale jej ostatnie spotkania to wyłącznie szereg mniejszych lub większych porażek. W podobnym tonie można wypowiadać się o Deportivo Alaves, ponieważ zespołowi, który w zeszłym sezonie niemalże do ostatniej chwili bił się o europejskie puchary, nie przystoi notować tak katastrofalnych wyników, jak na przestrzeni trzech ostatnich kolejek.

Jeny, pierwsza połowa to był dramat. Aż niebezpiecznie zapachniało słynnym meczem Osasuna - Eibar z drugiej kolejki, który śmiało można było ochrzcić już na starcie rozgrywek najnudniejszym meczem sezonu. Na siłę można by powiedzieć, że w 10. minucie bliski zdobycia gola był Ante Budimi, ale ostatecznie nie potrafił nawet wcelować do siatki i obił tylko słupek. Pierwsza połowa się odbyła i zakończyła się wynikiem 0:0. Niech to starczy na jakiekolwiek podsumowanie, bo nie chcę was specjalnie okłamywać, że co pięć minut ścierałam pot z czoła targana emocjami.

Na szczeście, druga połowa nie rozczarowała, ponieważ obejrzeliśmy aż dwa gole. Kibice na stadionie i przed telewizorami mogli więc odetchnąć z ulgą, że nie czekają ich takie męczarnie jak w pierwszej połowie. W 75. minucie wynik spotkania otworzył Lucas Perez, który wykorzystał rzut karny po przewinieniu Lago Juniora, który w bandycki sposób zaatakował od tyłu Pinę, zupełnie niezainteresowany piłką. Piłkarze Mallorci bardzo długo nie mogli pogodzić się z decyzją sędziego, a w szczególności Manolo Reina, który przeprowadził z nim naprawdę długą debatę. Arbiter nie dał jednak się ubłagać i ostatecznie zaordynował rzut karny, który Perez wykorzystał wzorowo, perfekcyjnie myląc bramkarza gości. Na tym jednak nie koniec. Chwilę przed końcem regulaminowego czasu gry do siatki trafił Joselu, wykorzystując podanie od Olivera Burke. Akcja rozegrała się bardzo szybko. Daleki przerzut z linii defensywnej, piłkę nierozważnie wybija zawodnik beniaminka wprost pod nogi gracza Alaves, ten posyła ją na prawe skrzydło do Burke, a temu pozostaje nic innego, jak wyłożyć ją do zupełnie niekrytego, wbiegającego w pole karne Joselu, który strzałem z pierwszej piłki zaskoczył Reine.

Co tu dużo mówić - wygrał lepszy i wygrał zasłużenie. Ta wygrana była potrzebna Deportivo jak łyk świeżego powietrza po wyjściu z zatęchłej nory, gdyż w taki metaforyczny sposób można określić ostatnią sytuację punktową gospodarzy. Mallorca z kolei sprawia wrażenie zespołu, który nie jest jeszcze gotowy na La Liga, choć na definitywne wyroki jest oczywiście jeszcze stanowczo za wcześnie.

Deportivo Alaves - RCD Mallorca 2:0 (0:0)
1:0 Lucas Perez 76' (k.)
2:0 Joselu 86'

Nic specjalnego

Osasuna może nie oszałamia wynikami tak jak Granada, nie zalicza szalonych meczów z wynikami 4:4, zadowalając się raczej skromnymi remisami. To wystarcza jej na ciągłe lawirowanie pomiędzy miejscami 10-13, co i tak jest przecież wynikiem ponad stan. Nie inaczej było tym razem, kiedy postanowiła uprzykrzyć życie Levante, którego wyniki, krótko mówiąc: nie zachwycają.

Na pierwszego gola nie musieliśmy czekać długo, ponieważ padł już w 5. minucie na rzecz gospodarzy. Pewnym strzałem piłkę w siatce umieścił kompletnie zignorowany przez graczy Osasuny Hernani, po płaskim dośrodkowaniu z lewej flanki na prawą, w wykonaniu Jorge Miramona.

Po zamianie stron, a konkretnie w 57. minucie gracze z Pampeluny doprowadzili do wyrównania. Po długiej piłce od Roberto Torresa, pojedynek z dwoma obrońcami w polu karnym wygrał Ruben Garcia, po czym już niemalże na leżąco umieścił piłkę w siatce obok bezradnego Aitora Fernandeza. Warto wspomnieć, że ekipa z Walencji kończyła swój mecz w dziesięciu, ponieważ drugą żółtą kartkę, a w konsekwencji czerwoną, otrzymał strzelec jedynego gola dla drużyny, Hernani.

Remis wydaje się być sprawiedliwym rezultatem dla obu drużyn. Na przestrzeni całego spotkania ciężko było wskazać wyraźnego fawortyta, zespołu, który wyraźnie rozdawałby karty w tym spotkaniu. Wobec takiego stanu rzeczy, żadna ekipa nie ma powodu do przesadnego rozdzierania szat z powodu podziału punktów.

Levante UD – Osasuna Pampeluna 1:1 (1:0)
1:0 Hernani 5'
1:1 Ruben Garcia 57'

To był hit kolejki

Na ten mecz mogliśmy ostrzyć sobie zęby. Real Sociedad San Sebastian po lekkim falstarcie, ostatnie mecze ma niemalże fenomenalne. Naprawdę przyjemnie ogląda się ekipę Alguacila, a ostatnie trzy wygrane są tylko tego niezaprzeczalnym dowodem. Z kolei Sevilla wydaje się być naprawdę ciekawą ekipą, złożoną z interesujących piłkarzy, ale jak na razie średnio przekłada się to na widowisko na boisku.

Strzelanie rozpoczęło się bardzo szybko, ponieważ goście objęli prowadzenie już w 4. minucie. W sytuacji sam na sam z Vaclikiem znalazł się Mikel Oyarzabal, po świetnym, płaskim podaniu z prawego skrzydła od Adnana Januzaja. Warto nadmienić, że akcja bramkowa rozpoczęła się dlatego, ponieważ gracz Sevilli w totalnie dziecinny sposób dał sobie wyłuskać piłkę spod nóg. Kilkanaście minut później gospodarze jednak doprowadzili do wyrównania. Ever Banega zagrał długą piłkę w pole karne, a urywający się z linii spalonego Nolito nie dał szans Moyi, popisując się świetnym uderzeniem z pierwszej piłki na dalszy słupek. Golkiper gości był bez jakichkolwiek szans.

Dosłownie dwie minuty po rozpoczęciu drugiej połowy Sevilla wyszła na prowadzenie. Po podaniu Jesusa Navasa, obrócił się z piłką w pole karne Lucas Ocampos, minął dwóch obrońców, a potem przy trzecim, mocnym strzałem z ostrego kąta z prawej strony umieścił ją w siatce przy dalszym słupku. W 80. minucie wydawało się, że już po wszystkim, bowiem podopieczni Julena Lopetegiuego umocnili swoje prowadzenie, zdobywając trzeciego gola. Tym razem na listę strzelców wpisał się Fran Vazquez, który umieścił piłkę w siatce z bliskiej odległości, po tym jak niefortunnie "wypluł" ją przed siebie Moya. Real Sociedad nie miał jednak zamiaru składać broni i zdobył kontaktowego gola w 87. minucie. Pięknym prostopadłym podaniem popisał się rewelacyjny w ostatnim czasie Odegaard, a do siatki trafił Portu. Goście nie zdążyli jednak wyrównać, ponieważ sędzia zakończył spotkanie.

Ostatni mecz 7. kolejki La Liga chyba nikogo nie zawiódł. Mnóstwo goli, cios za cios, mało brzydkiej gry skutkującej kartkami. Dość powiedzieć, że zarówno gospodarze jak i goście otrzymali wyłącznie po jednej żółtej kartce. Chcielibyśmy oglądać więcej takich meczów w Primera Division.

Sevilla FC – Real Sociedad 3:2 (1:1)
0:1 Oyarzabal 4'
1:1 Nolito 18'
2:1 Ocampos 47'
3:1 Vazquez 80'
3:2 Portu 87'

01.10.2019 16:05, autor: barcelona125, źródło: własne

Powiązane newsy

Mecze


FC Barcelona

SSC Napoli
3 : 1
Champions League
Olímpic Lluís Companys - 21:00 12-03-2024

Atlético Madryt

FC Barcelona
0 : 3
La Liga
Metropolitano - 21:00 17-03-2024

FC Barcelona

Las Palmas
1 : 0
La Liga
Olímpic Lluís Companys - 21:00 30-03-2024

PSG

FC Barcelona
2 : 3
Champions League
Parc des Princes - 21:00 10-04-2024

Cádiz CF

FC Barcelona
0 : 1
La Liga
Nuevo Mirandilla - 21:00 13-04-2024

FC Barcelona

PSG
1 : 4
Champions League
Olímpic Lluís Companys - 21:00 16-04-2024

Real Madryt

FC Barcelona
3 : 2
La Liga
Santiago Bernabéu - 21:00 21-04-2024

FC Barcelona

Valencia
- : -
La Liga
Olímpic Lluís Companys - 21:00 29-04-2024

Tabela La Liga

Drużyna M W R P BZ BS Pkt
1 Real Madrid 32 25 6 1 70 22 81
2 Barcelona 32 21 7 4 64 37 70
3 Girona 32 21 5 6 67 40 68
4 Atlético de Madrid 32 19 4 9 59 38 61
5 Athletic Club 32 16 10 6 52 30 58
6 Real Sociedad 32 13 12 7 46 34 51
7 Real Betis 32 12 12 8 40 38 48
8 Valencia CF 32 13 8 11 35 34 47
9 Villarreal 32 11 9 12 51 55 42
10 Getafe 32 9 13 10 38 44 40
11 Osasuna 32 11 6 15 37 46 39
12 Sevilla 32 9 10 13 41 45 37
13 Las Palmas 32 10 7 15 30 39 37
14 Alavés 32 9 8 15 28 38 35
15 Rayo Vallecano 32 7 13 12 27 39 34
16 Mallorca 32 6 13 13 26 38 31
17 Celta de Vigo 32 7 10 15 37 47 31
18 Cádiz 32 4 13 15 22 45 25
19 Granada CF 32 3 9 20 33 61 18
20 Almería 32 1 11 20 31 64 14

Ostatnie komentarze

Części samochodowe online - Ucando.pl