Na tablicy widnieje wynik 2:0 dla FC Barcelony. Wszyscy czekają na nieuchronne, kolejne ciosy zadane Sevilli FC przez rozpędzoną Dumę Katalonii z Messim na czele. Szesnasta minuta, po starciu z Vazquezem Argentyńczyk pada na murawę, przeprost w łokciu, grymas bólu na twarzy. Kibice wstrzymują oddech. Kilka minut później ręka Leo już jest uciśnięta i wstępnie zbadana przed medyków. Messi z nieobecnym wzrokiem chwilę potem schodzi do szatni. Po wygranym meczu diagnoza: pęknięcie kości promieniowej i około trzy tygodnie przerwy najlepszego z najlepszych. Na siedem dni przed El Clásico.
Aby wyciągnąć jakieś wnioski, chciałbym wrócić się do 28.09.2015. Mecz z Las Palmas, Leo Messi doznaje urazu, diagnoza jest jeszcze poważniejsza niż wczoraj, mówiło się o około dwóch miesiącach rozbratu z futbolem, ostatecznie skończyło się na pięćdziesięciu jeden dniach. Z zabójczego trio MSN wyrwano ten najważniejszy faktor, który tak doskonale spajał pozostałe dwa ze sobą.
Przez okres nieobecności Messiego, FC Barcelona zagrała wtedy dziewięć meczów, ale w tym spotkanie przeciwko CF Villanovense, w którym wystąpiły rezerwy, tak więc praktycznie osiem. W tych ośmiu starciach, zarówno w La Liga jak i Lidze Mistrzów, Duma Katalonii zdobyła dwadzieścia jeden goli, z czego Neymar zdobył ich dziesięć, a Luis Suárez osiem. Wtedy siedem meczów zakończyło się zwycięstwem FC Barcelony, Katalończycy ponieśli tylko jedną porażkę 1:2 przeciwko Sevilli FC. Na końcu tego maratonu bez Messiego stanął odwieczny rywal – Real Madryt, który na własnym stadionie został ośmieszony, przegrywając 0:4 i to praktycznie bez udziału Argentyńczyka, ponieważ pojawił się on dopiero w drugiej połowie przy wyniku 0:3.
Pewnie podniosą się głosy, że przecież w tamtym okresie to był inny Luis Suárez, ale przecież tę odmianę było widać już trochę wczoraj, kiedy Urugwajczyk w wielu akcjach nie mógł już na siłę szukać swojego przyjaciela, co zwykł robić. Wielu pewnie doda, że obecny Coutinho to nie Neymar, który był w swojej życiowej formie i zbliżył się do poziomu piłkarskiego boga i chociaż na te kilkadziesiąt dni wyszedł z jego cienia, czego do dziś nie potrafi dokonać po raz drugi w Paryżu.
W czym więc można upatrywać jakichkolwiek szans FC Barcelony podczas trudnego tygodnia? Już podczas meczu z Athleticiem, kiedy Messi nie wyszedł w podstawowej jedenastce, było widać, że przy takim rozwoju wypadków odpowiedzialność za grę spada na Coutinho i Urugwajczyka. Finalnie, jak się okazało, nie wyniknęło z tego nic dobrego, ale sądzę, że właśnie przeniesienie środka ciężkości na innego piłkarza może zaskoczyć rywali.
Co więcej, istnieje duża doza prawdopodobieństwa, że w dwóch następnych spotkaniach FC Barcelona będzie miała prawe skrzydło, które praktycznie nie funkcjonuje, kiedy gra Messi. Wczoraj było to doskonale widoczne, mimo że Dembélé rozegrał słodko-gorzki występ, to jednak jego gra w duecie z Semedo pokazała, że w takim zestawieniu prawa flanka może być naprawdę groźna, bo Portugalczyk ma z kim grać do przodu i nie napotyka się już tylko na pasywnego Rakiticia i często grającego w środku Leo.
Na końcu tych małych światełek w tunelu warto wspomnieć o bogactwie kadry. Media trąbiły po zakończeniu okienka transferowego, że obecnie skład Dumy Katalonii jest najpotężniejszy od lat, wreszcie większość pozycji jest zabezpieczona i wielu zawodników podstawowej jedenastki ma wartościowych zmienników. Obecnie chyba najbardziej przypominającym Messiego na boisku, przynajmniej ze względu na pozycję na której występuje, jest Rafinha. Nie dostaje on w tym sezonie wielu szans, ale wydaje mi się, że bierze się to głównie z powodu braku dla niego wolnego miejsca na murawie, kiedy gra Leo. Drugim wariantem jest wspomniany wcześniej Dembélé. Do łask w tej sytuacji może wrócić najdroższy transfer FC Barcelony z minionego okienka – Malcom. Jeszcze inną opcją może być zaryglowanie środka pola przy pomocy Artura czy markotnego Arturo Vidala. Pewnie wielu złośliwych i sceptycznych co do kunsztu trenerskiego Valverde, przewiduje właśnie tę ostatnią wersję.
No, ale żeby za bardzo nie poniósł mnie ten optymizm, to trzeba wspomnieć, jak ogromny wpływ ma Lionel Messi na grę i gole swojej drużyny w tym sezonie. Do tej pory, na trzydzieści siedem bramek, Argentyńczyk miał udział przy dziewiętnastu, strzelając trzynaście razy i asystując sześciokrotnie. Sami sobie odpowiedzcie czy to dużo.
Chyba nadszedł czas, aby uzyskać odpowiedź na pytanie, czy warta miliony euro kadra FC Barcelony jest na tyle potężna, aby w większości te najedzone koty wykrzesały z siebie jeszcze trochę głodu walki i sprawiły, by strata Leo była jak najmniej zauważalna? Czy może podczas tych pięciu meczów bez Argentyńczyka cała drużyna rozleci się jak domek z kart, a razem z nią spadnie głowa Ernesto Valverde? A co powiecie na to, by w ślad za Benitezem z hukiem z Madrytu po deklasacji w niedzielnym El Clásico poleciał Lopetegui? Dwie z trzech tych prognoz brzmią dla kibica FC Barcelony kusząco, więc nie miejcie, proszę, pretensji, jeśli sprawdzi się ten drugi, najczarniejszy scenariusz.