Vicente Calderón śpiewa, fatalna Barcelona żegna się z Ligą Mistrzów
Koszmar w Madrycie zaczął się już w piątej minucie po gwizdku sędziego: po niespotykanym chaosie w grze defensywnej Barcelony, odbitą od poprzeczki piłkę w siatce umieścił Koke. Trudno wyobrazić sobie gorszy początek meczu, zwłaszcza kiedy na własne oczy widziało się co wyrabiała barcelońska obrona, której “przewodził” fatalny dzisiaj Mascherano. Pierwsze 10 minut w wykonaniu Blaugrany najlepiej podsumowuje drybling Pinto - oczywiście we własnym polu karnym. Taka właśnie na początku spotkania była gra drużyny Taty Martino: niezgrabna, niezorganizowana, jadąca na szczęściu. Szczęściu, bo przed upływem dziesięciu minut mogliśmy przegrywać nie jedną, a dwoma lub nawet trzema bramkami.
Sytuacja zaczęła się nieco poprawiać w okolicach 12. minuty, kiedy po świetnym dryblingu Messiego fatalnie strzelił Cesc. W 14. minucie ten ostatni stworzył dobrą okazję Neymarowi, jednak Brazylijczyk przegrał pojedynek jeden na jeden i stracił futbolówkę. Kolejna sytuacja dobrze obrazująca bezradność Barcelony miała miejsce około minuty 18., kiedy to przy wychodzącym z kontrą Adrianie biegło trzech zawodników w bordowo-granatowych strojach, jednak Busquets musiał uciekać się do faulu, za który został ukarany żółtą kartką. Chwilę potem, po błędzie, a jakże, Mascherano, stuprocentową szansę na gola miał David Villa. Na szczęście, reprezentant hiszpanii trafił w poprzeczkę, obijaną dzisiaj tak często, że z pewnością trzeba będzie ją wymienić, albo chociaż wyklepać przed następnym spotkaniem.
Jeśli w tym meczu były dobre momenty, to na pewno należała do nich 24. minuta. To właśnie wtedy Neymar w fantastycznym stylu zakręcił obrońcami Atletico, założył jednemu z nich siatkę i podał do Messiego. Gdyby Argentyńczyk nie zmarnował okazji, to “Kogut” zapisałby sobie na konto naprawdę ładną asystę. Słabo dysponowany był dzisiaj Andres Iniesta, któremu normalnie nie zdarzają się zagrania takie jak beznadziejny strzał z 27., albo niecelne podanie zakończone wyjściem piłki za linię boiska z 29. minuty.
Pressing Atletico spadł nieco po dwóch kwadransach agresywnej i skutecznej gry. Do przerwy Barcelona ułożyła sobie nieco mecz i zaczęła spokojnie rozgrywać pod polem karnym Los Colchoneros. Jeszcze przed gwizdkiem sędziego, kolejnym efektownym dryblingiem popisał się Neymar, ale niecelnie dośrodkował Dani Alves. Ostatnim dobrym zagraniem pierwszej połowy było kapitalne podanie Iniesty do byłego pomocnika Arsenalu, ale Cesc był akurat myślami gdzieś indziej i piłka przeszła dalej.
Początek drugiej połówki to przede wszystkim straty, straty i straty, a potem zmarnowane “setki” Neymara i Messiego (podczas tej samej akcji). Po początkowej nerwówce,Barça ponownie opanowała grę. Ciekawym wydarzeniem był długi rajd skrzydłem… Marca Bartry z 60. minuty, o dziwo, zakończony rzutem wolnym dla Dumy Katalonii. Zanim piłkarze wznowili grę, Fàbregasa zmienił Alexis Sanchez. W 64. minucie, kolejny odbiór zaliczył jeden z jaśniejszych punktów zespołu - Jordi Alba. sześć minut później drużynę przed strzałem Gabiego musiał ratować (nie po raz pierwszy tego dnia) Manuel Pinto.
Kiedy za Iniestę wszedł Pedro, piłkarze porzucili zadania defensywne i prawie że w dziesiątkę oblegali bramkę Thibauta Courtouis. Ostatni kwadrans to głównie desperackie dośrodkowania - prawie wszystkie niecelne. Najgroźniejszą sytuację stworzył Alves, po którego podaniu piłkę meczową miał na nodze głowie Neymar. Bezradność na twarzach piłkarzy i kibiców była aż nadto widoczna. Niestety, chcieć to nie zawsze móc - obrona Atletico była po prostu nie do przejścia. Ostatni zapis w moim notatniku pochodzi z 86. minuty i brzmi “Calderón śpiewa”. To chyba najlepsze podsumowanie tego meczu i takim je zostawmy.