Po męczarniach ale jednak - Sandro zatapia żółtą łódź podwodną
Przyznaję się bez bicia, nie oglądałem pierwszego ligowego meczu Barcelony Luisa Enrique. Ten był więc dla mnie pierwszym. Był też pierwszym poważnym sprawdzianem dla Lucho - w końcu Villarreal to zespół przynajmniej o klasę lepszy od Elche. No i jak wyglądało to na boisku?
Właśnie, zacznijmy może od boiska. Jeszcze przed meczem internet podbiły zdjęcia murawy na El Madrigal. Zobaczcie zresztą sami:
Dla porównania, tak prezentuje się nawierzchnia na stadionie naszego rodzimego Górnika Zabrze
Oczywiście u kibiców Barcelony spowodowało to liczne obawy, czy nierówna trawa nie utrudni piłkarzom Dumy Katalonii szybkiej wymiany podań. Cóż, dzisiaj można było odnieść wrażenie, że zawodnikom najbardziej przeszkadzała nie trawa, a piłka i ich własne umiejętności. Może trochę dramatyzuję, jednak gra Blaugrany naprawdę nie napawała optymizmem. Ale od początku:
Przed samym spotkaniem dużo kontrowersji wywołała wyjściowa jedenastka Luisa Enrique. Bez Xaviego i Neymara, za to z młodziutkim Munirem i Rafinhą. Zaskakująco, w końcu to już drugi mecz z tymi zawodnikami i drugi bez nowego pierwszego kapitana (dzisiaj tę funkcję sprawował Messi), jednak wielu kibiców ucieszyło się, że w Barcelonie zaczęto wreszcie stawiać na młodych. W praktyce nie wyglądało to bynajmniej tak różowo.
Chociaż mecz zaczął się od prawdziwej nawałnicy ze strony Katalończyków, po chwili ataki przerodziły się w co najwyżej mżawkę. O ile ciężko coś zarzucić Rafinhi, to po kilku strzałach na bramkę niewidoczny stał się chwalony ostatnio Munir El Haddadi. Także Rakitić nie zachwycał dyspozycją, a Dani Alves powrócił do irytujących dośrodkowań w pole karne. Na szczęście, bardzo dobre zawody rozegrał Leo Messi, który - jak słusznie zauważył na twitrerze Marcin Serocki - mógł się dziś poczuć trochę jak w kadrze, a tercet Mathieu - Pique - Alba zapewnił względny spokój w obronie. Zwłaszcza Argentyńczyk dwoił się i troił, byleby tylko dać swojej drużynie zwycięstwo. Po samych wykonywanych przez niego wolnych mogły paść dwie bramki, ale w obu przypadkach świetnym refleksem popisał się Sergio Asenjo.
Mimo imponującej przewagi w posiadaniu piłki, futbolówka za nic nie chciała wpaść do bramki. Potrzebę zmian widział także Lucho i, widząc że Rafinha, Munir i Pedro nie dają wystarczającej siły ognia, wprowadził na boisko kolejno: Neymara, Sandro i Xaviego. Jak na ironię, podczas kiedy Neymar zmarnował cztery stuprocentowe sytuacje, a Xavi do żadnej nawet nie doszedł, to właśnie Sandro w 82. minucie znalazł się dokładnie tam gdzie powinien i wykończył świetne podanie Messiego. Strzał 19-latka ustalił wynik meczu, a Barcelona - po strasznych męczarniach - wróciła z niewątpliwie trudnego terenu z kompletem punktów.