Wydawać by się mogło, że szósty półfinał Ligi Mistrzów z rzędu to już taki etap, w którym nawet kibice Klubu będą podchodzić do dwumeczu jak starzy rutyniarze, których już nic nie może zaskoczyć. Samego siebie widziałem w tym momencie jako osobę siedzącą w fotelu, z miską popcornu w jednej ręce, pilotem w drugiej i kultowej czapeczce z miejscem na kubek założonej na głowie. Wygodnie rozsadzony instruuję Tito Vilanovę którego gracza powinien czym prędzej ściągnąć, kogo w jego miejsce wprowadzić, albo jak zmienić taktykę w odniesieniu do wydarzeń boiskowych. Oczywiście cały czas jestem spokojny i opanowany, w 6 półfinale z rzędu nie ma przecież miejsca na takie emocje jakie towarzyszyły nam w pierwszym półfinale Guardioli...
Jednak to tylko wyobraźnia, bujna wyobraźnia kogoś kto w 2011 roku pomyślał, że będziemy hegemonem w Europie i na Świecie jeszcze naprawdę długo, a rzeczywistość brutalnie sprowadziła go na ziemię. Polityka transferowa, rutyna, słaba forma kluczowych postaci, kontuzje czy choroby zagrażające nie karierze, a życiu. To były naprawdę brutalne ciosy. Wszystkie one przypominają jak trudno było wspiąć się na szczyt, jak długą i wyboistą drogą kroczył wpierw Rijkaard, później Pep, a obecnie Tito. Zaś my przyjmowaliśmy kolejne lata panowania jakby się nam to po prostu należało. Mieliśmy okazję się przekonać zarówno w 1/8 oraz 1/4 finału - nic bardziej mylnego. W Lidze Mistrzów nadal zwycięstwo trzeba przeciwnikowi wytargać, nikt nie wychodzi już na boisko przeciwko Barcelonie z prośbą o jak najniższy wymiar kary. Szczególnie nasz dzisiejszy przeciwnik.
Bayern Monachium, bo oczywiście o nim mowa, rozgrywa właśnie perfekcyjny sezon. Drużyna której można pozazdrościć finansowej sytuacji, kompetentych osób na wysokich stanowiskach, długofalowego planu działania oraz bardzo rozsądnych transferów, zapewniła sobie w wielkim stylu mistrzostwo kraju, jest na najlepszej drodze do wygrania Pucharu Niemiec oraz pewnie pokonuje kolejne szczeble pucharowej drabinki Ligi Mistrzów. Na ten moment zdecydowanie na miejscu jest określanie Bawarczyków mianem „Niemieckiego Walca”. 18 zwycięstw w ostatnich 19 spotkaniach czy wyrównany rekord punktów Bundesligi na 4 kolejki przed końcem sezonu to tylko dwie z
wielu statystyk zapierających dech w piersiach.
Po drugiej stronie barykady stoi rzecz jasna Barcelona. Co na ten moment możemy powiedzieć na temat Katalończyków? Tutaj właśnie tkwi problem. Począwszy od wyjściowej jedenastki, o której można powiedzieć wiele, ale na pewno nie to że będzie oczywista, przez formę naszej obrony, po dyspozycję Leo Messiego, który do tej pory w swojej historii potyczek z niemieckimi klubami ustrzelił 12 bramek w 9 spotkaniach. Napotykamy na wiele pytań na które mało który kibic odważy się jednoznacznie odpowiedzieć. Jedno jest pewne – od naprawdę długiego czasu fantastycznie idą nam starcia z niemieckimi klubami, z którymi to już
od jedenastu lat nie przegraliśmy. Z drugiej strony z pewnością warto wspomnieć o tym, że z wyjazdów do Monachium
nigdy nie wracaliśmy ze zwycięstwem.
O całej otoczce meczu powiedziano już wszystko,
dominują opinie o „przedwczesnym finale”, ale sporo można też usłyszeć, po raz kolejny zresztą, o tym że nadchodzi koniec panowania Blaugrany.
Bayern rozpracował nas,
my rozpracowaliśmy Bayern,
niemieccy kibice oczekują triumfu w Lidze Mistrzów, a
katalońscy pary stoperów Pique – Abidal. W obozie Bawarczyków
czuć zarówno respekt w kierunku Barcelony, jak i
przekonanie o własnych umiejętnościach.
Czy można więc od półfinału oczekiwać więcej? Przedwczesny finał, hegemon kontra drużyna do tego miana kandydująca, dwie drużyny nastawione na atak od pierwszej minuty z furą indywidualnych umiejętności. Niezależnie od tego czy zdecydujecie się na miękki fotel w domowym zaciszu,
czy huczący bar z ogromnym telebimem przed nami i dziesiątkami ludzi w klubowych barwach wokół nas, dzisiejsze danie główne serwowane na Allianz Arena będzie warte każdej minuty nań poświęconej.
Wystąpią:
Bayern Monachium – FC Barcelona
Kiedy:
23 kwietnia 2013, 20:45
Gdzie:
Allianz Arena