Po ubiegłorocznych ligowych sukcesach Gerardo Martino w pojedynkach z odwiecznym rywalem liczyliśmy, że Luis Enrique również wywiezie z Bernabeu trzy punkty po dobrej i mądrej grze. Niestety, oglądaliśmy jedynie krótkie fragmenty (a wręcz fragmenciki) takiej Barcelony i Real podobnie jak inny mocny rywal, z którym przyszło nam się już mierzyć (PSG), obnażył wszystkie braki i niedoskonałości, a sam Ancelotti wygrał taktyczny pojedynek szkoleniowców. Choć równie dobrze można powiedzieć, że… to Lucho przegrał sam ze sobą.
Wyjściowa jedenastka Realu nie zaskoczyła nikogo, tak samo jak zapowiadane ustawienie 4-4-2 bez typowych defensywnych pomocników i skrzydłowych. Natomiast iście profetycznym darem musiał wykazać się każdy Cules, któremu udało się przewidzieć wyjściowy skład Barcelony. Na środku defensywy znajdujący się pod formą i „elektryczny” ostatnio Pique, a obok niego w miejsce więcej niż solidnego Mathieu wskoczył Mascherano, który z Eibar i Ajaxem z kolei grał na swojej nominalnej pozycji defensywnego pomocnika. Pytanie – po co – skoro koniec końców i tak przyszło mu grać na stoperze? Były piłkarz Valencii zajął natomiast miejsce Alby na lewej stronie bloku obronnego. Swoiste deja vu przyniosło nam zestawienie drugiej linii: Busquets, Xavi, Iniesta – tego mało kto się spodziewał. Z przodu do Messiego i Neymara dołączył debiutujący Luis Suarez – mniejsza, ale jednak kolejna z gatunku niespodzianek.
Pierwsze minuty pokazały, że Carlo nie skupił swojej uwagi na Leo czy Suarezie, a na naszym Brazylijczyku, za którym cały czas poruszał się oddelegowany niemalże do krycia indywidualnego Carvajal:
W zamyśle pomysł Carlo był bardzo dobry – ruchliwy Neymar ma przy sobie nieustannie „plastra”, natomiast prawy obrońca Madrytu mógł w miarę swobodnie opuszczać swój sektor, gdy Neymar uciekał ze skrzydła (czego notabene nie czynił przesadnie często), ponieważ nie groziło im z naszej strony zostawienie lewego korytarza dla nieobecnego Alby. Zastępujący Jordiego Mathieu teoretycznie miał grać znacznie bardziej defensywnie. Problem w tym, że w początkowej fazie meczu teoria nie szła w parze z praktyką: Mathieu nad wyraz często włączał się do akcji ofensywnych (niestety bez większego pożytku), a Carvajal raz spuścił na moment z oczu Brazylijczyka:
Co od razu skończyło się bramką. Brawa za tę akcję należą się również Messiemu, który rozpoczął ją rajdem z własnej połowy oraz Suarezowi, który świetnie wypatrzył Neya i dograł mu piłkę na milimetry. Zauważmy w jakim sektorze (strefa środkowa, okolice pola karnego) i w jaki sposób ustawia się (przodem do bramki) zawodnik z 11-stką na plecach. To jest właśnie optymalna „strefa wpływów” Neymara. Znacznie więcej korzyści dla Barcelony wynika z jego zejść do środka niż szerokiej gry przy linii bocznej – tym bardziej w spotkaniu na Bernabeu, gdzie przez dalszą część pojedynku otrzymując futbolówkę w bocznym sektorze zawsze stał skierowany przodem do naszej bramki, a swobodne obrócenie się z piłką utrudniał mu podążający za nim jak cień Carvajal.
Niedługo po golu byłego piłkarza Santosu do głosu doszli gospodarze, przez około kwadrans szturmując bramkę Claudio Bravo. Swoich szans szukali głównie w strzałach z dystansu i przede wszystkich dwójkowych akcjach skrzydłami. W pierwszej kolejności zwrócę uwagę na jedną sytuację:
Czy przypadkiem ten screen czegoś nie przypomina?
Aluzja do przegranego meczu z PSG nieprzypadkowa. Problem wygląda identycznie – mamy przewagę liczebną w danym sektorze, niby wszyscy bronią, a tak naprawdę po 1-2 podaniach całe zagęszczenie tejże strefy bierze w łeb. W obu przypadkach akcja kończyła się dośrodkowaniami z wolnych (sic!) pozycji – a paryżanie zamienili ją na bramkę. Takich sytuacji nie mamy prawa przegrywać. Marcelo, obstawiony przez tylu naszych zawodników nie mógł się tak łatwo urwać i pokazać do zagrania Isco. Ale nasi piłkarze pokazali, że jednak mógł. Każde „przejście” futbolówki przez tak zagęszczoną strefę rodzi zagrożenie w innej strefie, która – co oczywiste – nie jest tak szczelnie pokryta. Widać to zresztą w szesnastce, gdzie z kolei żadnej przewagi nie posiadamy – trzy białe koszulki versus trzech obrońców.
Pomimo pierwszego niepowodzenia indywidualnego krycia Neymara Ancelotti nie zrezygnował z tego planu, co z biegiem czasu okazało się strzałem w dziesiątkę. Nieodstępujący Brazylijczyka na krok Carvajal w zasadzie nie pozwolił mu już znaleźć się w dogodnej sytuacji, którą mógłby zakończyć strzałem (poza sytuacyjnym strzałem z pola karnego i jedną przegraną głowką w drugiej części), a kiedy jakoś Neyowi udało się ograć reprezentanta Hiszpanii, ten natychmiast faulował.
Nawet kiedy sporadycznie nasz lewy napastnik uciekał od linii bocznej „zabierając” Carvajala, to i tak nastawiony nadspodziewanie ofensywnie Mathieu nie potrafił optymalnie wykorzystać wolnych przestrzeni: kilka wywalczonych kornerów, jeden odbiór na połowie rywala i jedno dobre zagranie do Messiego w takich warunkach to niezbyt wielkie korzyści.
Stricte indywidualnego krycia nie przydzielono Suarezowi, niemniej jednak, gdy Urus przesuwał się ze skrzydła na „9-tkę” automatycznie skupiał na sobie całą uwagę Ramosa, który zupełnie odpuszczał swoją pozycję i w momencie wyjścia El Pistolero w kierunku piłki natychmiast podążał za nim (wyjątek to trzeci screen, gdzie przy linii wygrywa główkę z Messim, a nie z Suarezem):
Zachowanie Ramosa mogło dziwić. W końcu defensywie Madrytu przyszło mierzyć się z trójką najlepszych napastników świata (niekoniecznie indywidualnie, ale na pewno jako formacja – przynajmniej „na papierze”) i zostawienie takiej wyrwy na środku obrony to zwykły sabotaż. Tym bardziej wobec braku klasycznego defensywnego pomocnika, który albo mógłby „przejąć” Suareza, albo natychmiast wskoczyć w miejsce Ramosa na stoperze. Paradoksalnie jednak, tenże spokój szeregom obronnym Realu zapewniała… świetna druga linia. I w tym momencie nie mam na myśli zdolności kreacyjnych i umiejętności technicznych, a świetną organizację i doskonałe przesuwanie się za piłką, kiedy byliśmy w jej posiadaniu. A więc coś, co teoretycznie miało być największą bolączką gospodarzy okazało się jednym z ich najważniejszych atutów. Wystarczy spojrzeć:
Jak widać pomocnicy całą swoją uwagę poświęcili zdominowaniu i wyeliminowaniu naszego środka pola, nawet kosztem odpuszczenia bocznych sektorów, z których wobec bezproduktywnego Alvesa i grającego tam u nas dopiero drugi raz Mathieu pożytku być nie mogło (i o ile z lewej flanki faktycznie groźnych akcji nie stworzyliśmy, o tyle z prawej strony jedna piłka od Suareza zakończyła się golem, a druga golem zakończyć się powinna). I rzeczywiście, obaj boczni obrońcy nie stanowili żadnego zagrożenia pod bramką Casillasa, a jedyne dwie dobre akcje flankami to zasługa Luisa Suareza.
Ze sztandarowego ustawienia 4-4-2 płynna druga linia pozwalała w zależności od sytuacji przechodzić do 4-1-2-1-2 (ze skrzydłowymi, bez skrzydłowych bądź z jednym skrzydłowym – Jamesem), 4-2-2-2 (z dwójką „fałszywych” DMów i nieco szerzej ustawionymi Isco i Jamesem) czy 4-3-1-2 (z rotacją na pozycji ofensywnego pomocnika). Kluczowe było szybkie przesuwanie się całej drugiej linii w kierunku zawodnika z piłką i odcięcie od możliwości jej zagrania przez całą tę formację, co udało się osiągnąć dzięki nikłym odstępom pomiędzy poszczególnymi piłkarzami (screen 3 i 5), zagęszczaniu sektora, w którym znajduje się futbolówka (screen 3, 4 i 5), nieustannej gry w kontakcie (co niekoniecznie oznacza agresywny pressing – screen 4 i 5) i pressingu na Sergio Busquetsa kiedy właśnie on znajdował się przy futbolówce.
Ani Xavi, ani Iniesta, ani cofający się Leo Messi nie byli w stanie sforsować zasieków postawionych przez szkoleniowca gospodarzy otwierającym podaniem, mijając pomoc gospodarzy. Jedynym zawodnikiem, który w pierwszej połowie potrafił i nie bał się zagrać środkiem pola przez zagęszczoną drugą linię był Busquets.
Trzy przeszywające podania przez strefę środkową, jeden dobry przerzut plus trzy skasowane kontry i spokój w rozprowadzaniu piłki to jego dorobek z pierwszych 45 minut. Niestety, podobnie jak cała drużyna w drugiej części pogubił się i zepsuł dobre wrażenie sprzed przerwy, o czym wspomnę jeszcze później.
Paradoksalnie najwięcej swobody z naszych napastników miał Leo. Kwestia sporna, czy to zasługa jego gry bez piłki i szukania wolnych przestrzeni czy też rozwiązanie taktyczne Ancelottiego (mimo wszystko bardziej skłaniałbym się ku drugiemu rozwiązaniu), w każdym bądź razie Argentyńczyk jak rzadko kiedy w okolicach 35-40 metra (a często nawet bliżej bramki) mógł spokojnie przyjąć futbolówkę i pomyśleć nad rozwiązaniem akcji.
Problem w tym, że akurat w sobotę decyzyjność była największym kłopotem Leo. Cała gra została podporządkowana pod La Pulgę. To on na połowie rywala w 90% odpowiadał za rozprowadzanie piłki. Partnerzy pomagali mu w różne sposoby – to Neymar wespół (lub przynajmniej jeden z nich) z Suarezem schodzili do środka gdy Leo atakował z głębi pola pokazując się mu do zagrania(screeny 1, 3, 4, 5), to znowuż Xavi ustawiał się na 9-tce bądź wchodził wyżej z drugiej linii w momencie, kiedy Messi cofał się po piłkę (screen 2, 3, 4, 5 oraz poniżej).
Najtrafniejszym przykładem podejmowania błędnych decyzji jest akcja przedstawiona na trzecim screenie przedostatniej sekwencji (z 22 minuty meczu). Messi bez opieki, przodem do bramki, w odległości około 25 metrów, centralnie na wprost Casillasa, z piłką przy nodze to przeważnie bramka bądź asysta. Tutaj jeden dobry wybór mógł, a wręcz powinien skończyć się właśnie asystą. Po prawej stronie widzimy idealnie w tempo wbiegającego Xaviego, którego goni zdecydowanie spóźniony Marcelo, w zasadzie bez szans na skuteczną interwencję. Tymczasem Leo nie wiedzieć czemu wybrał inne, indywidualne rozwiązanie, zakończone słabym strzałem w środek bramki. Być może spodziewał się reakcji Ramosa i jego pójścia za Xavim, co otworzyłoby mu pole karne, jednak nic takiego nie miało miejsca.
Warto również dodać, że były szkoleniowiec PSG znalazł pewne rozwiązanie by zneutralizować nie tyle samego 27-latka, co jego kreatywność. Zostawił mu pełnię swobody w teoretycznie dość bezpiecznych sektorach boiska (gdzieś od 35 metra do linii środkowej). Zaryglował natomiast przestrzenie przed piłką w ten sposób, że Leo w zasadzie nie miał wiele możliwości zagrania czy to otwierającej piłki środkiem pomiędzy Isco, Modricem czy Kroosem do wyżej ustawionych partnerów, czy nawet krótkiej klepki w tej strefie boiska. Dodatkowo za pomocą Carvajala ograniczył do minimum wzajemną grę z Neymarem, podobnie czyniąc z Suarezem (tyle że z mniejszą intensywnością; głównie za sprawą Ramosa, gdy Urugwajczyk opuszczał skrzydło i przesuwał się do środka). Innymi słowy, zostawił w spokoju inżyniera i jego plan, a pozbawił go ekipy/wykonawców. To, w połączeniu ze zwyczajnie słabszym dniem Messiego dało jeden z jego najgorszych występów w sezonie.
Jak wspomniałem wcześniej ofensywna gra Realu opierała się głównie na szybkim przenoszeniu gry ze środka na skrzydła i tworzeniem tam przewagi poprzez wykorzystanie obu bocznych obrońców (ze wskazaniem na Marcelo). Tak wyglądała cała pierwsza połowa. Łatwości w uzyskaniu przewagi na skrzydłach sprzyjało nikłe wsparcie Alvesa i Mathieu przez bocznych napastników. W zasadzie na palcach jednej ręki można policzyć powroty Suareza i Neymara, a już tym bardziej zakończone skasowaniem akcji Blancos. Tutaj trzeba oddać Pedro i Alexisowi, że w tym elemencie prezentowali się znacznie lepiej od swoich następców. Co prawda należy wziąć małą poprawkę na fakt, że Lucho nie powiela schematu Martino z przywiązaniem bocznych napastników do linii. I Brazylijczyk, i Urugwajczyk mają schodzić bliżej środka w celu usprawnienia współpracy z Messim. Wówczas ich zadaniem przy posiadaniu piłki przez obrońców rywala jest agresywny pressing bądź kontrpressing, czyli pressing natychmiast po stracie tak, aby rywal nie zdążył zawiązać swojej szybkiej akcji. Te elementy kompletnie nie funkcjonowały i pytanie na ile to wina piłkarzy, którzy nawet nie podejmowali prób szybkiego i wysokiego odbioru, a na ile kwestia taktyki Lucho i zwyczajnego odpuszczenia pressingu. Dla potwierdzenia tych słów:
Za szybkim operowaniem piłką przez Kroosa, Modrica i Jamesa i częstymi przerzutami nie nadążał ani Xavi, ani Iniesta, toteż Mathieu i Alves często znajdowali się w sytuacji 1 na 2. Problemy na skrzydłach stwarzali sobie jednak również sami boczni, schodzący w niektórych sytuacjach w sposób zupełnie niezrozumiały bliżej środka i zostawiający wolne korytarze głównie Marcelo i Jamesowi:
Na pierwszy ogień Dani. Pierwszy screen karze się nam zastanowić: za kim ten Alves uciekł do środka? Niby za Cristiano, który częściej niż Benzema operował w bocznych sektorach. Jednak jak widać Brazylijczyk w ogóle nie ma go „na radarze”, a skupia się na Francuzie, którym opiekuje się przecież Pique. Wobec braku powrotu Suareza na lewej flance Marcelo jest zupełnie sam. Na drugim screenie już ewidentnie Alves ustawił się w pobliżu CRa, tylko w jakim celu, skoro pilnuje go Pique, a od podania odcina zaznaczony trójkąt z Busim, Xavim i Iniestą?
Niemniej dziwnie zachowywał się Mathieu:
Na każdym zdjęciu można zauważyć, że wzrok Francuza jest skierowany w zupełnie przeciwną stronę, jak gdyby metr po jego prawej ręce znajdowała się linia końcowa. Były piłkarz Valencii skupia się na kimś zupełnie innym zamiast na „swoim” piłkarzu, czyli Jamesie. Być może to uciekanie do środkowej strefy wiąże się z nawykiem gry na środku defensywy, gdzie 31-latek zwykł w tym sezonie (i w poprzednim) występować. Inaczej się tego wyjaśnić nie da.
Skupmy się teraz na akcji – oczywiście lewym skrzydłem – zakończonej podyktowaniem „11” dla Realu.
Piłkę z własnej połowy wyprowadził Carvajal, po czym odegrał ją na środek pola do Kroosa. Ten z kolei charakterystycznie dla ataku pozycyjnego gospodarzy przegrał piłkę na 20 metrów do lewej strony. Co działo się później widać już na screenach. Isco czekał z futbolówką na obiegającego go na pełnej szybkości Marcelo, odegrał ją idealnie w tempo, czym zgubił i Alvesa, i Iniestę, a co stało się później dobrze wiemy. Tutaj należy poświęcić kilka zdań Andresowi. Każdemu polecam obejrzeć powtórkę raz jeszcze, gdyż screeny nie oddają w pełni jego dramatycznej wręcz bierności w tej akcji. W chwili przyjęcia piłki przez Isco ”Bladą Twarz” dzielił od młodego Hiszpana dystans około dwa razy krótszy niż Marcelo. Mimo to w przeciągu jakichś trzech sekund (a więc do momentu zagrania piłki na obieg do Brazylijczyka) lewy obrońca już był na wysokości Iniesty, a z każdym kolejnym metrem odjeżdżał mu coraz bardziej. Ciężko mieć tutaj pretensje do Daniego, który z racji swojej pozycji pierwszy doskoczył do Isco i to na nim skupił swoją uwagę. Natomiast właśnie Andres powinien był zająć się obiegającym Marcelo i nie dać mu tyle swobody, ile piłkarz Realu sobie stworzył. Alves w sytuacji 1 na 2 nie miał szans skasował tej akcji. Pozorowanie obrony i prób odbioru to ogólnie był mankament całej drużyny, ze szczególnym uwzględnieniem Iniesty i Xaviego.
Druga połowa od początku zaczęła dziwnie przypominać mecz żywcem wyjęty z Premier League. Dominowała bardziej bezpośrednia, wertykalna gra, z szybkim przemieszczaniem się futbolówki od pola karnego do pola karnego. Zupełnie zapomnieliśmy o swojej piłce, dając wciągnąć się w wymianę ciosów (w sensie „atak za atak”, nie „strzał za strzał”). Tym sposobem boisko „otwarło się”, powstało więcej wolnych przestrzeni, gra przenosiła się za szybko, by któryś sektor zagęścić, zaczęły tworzyć się duże dziury między poszczególnymi formacjami (screeny poniżej). To było na rękę podopiecznym Ancelottiego, którzy jak mało która drużyna potrafią świetnie wykorzystać zostawione im miejsce (nawet pod nieobecność Bale’a), a poza tym mają w środku pola zawodników o charakterystyce zdecydowanie bardziej zbliżonej do piłkarza typu box-to-box (Modric, Kroos czy nawet Isco) niż Barcelona (Xavi? Iniesta? Busquets?), czyli dostosowanych do gry, jaką oglądaliśmy w drugiej połowie.
Tego miejsca Blancos mieli niestety sporo. Tyle samo wolnych przestrzeni między formacjami powstawało na skutek typowo brytyjskiej gry. Ani Xavi, ani Iniesta nie nadążali z przemieszczaniem się po boisku. Dodatkowo bierność w pressingu i grze obronnej formacji ataku również przyczyniała się do dziur między liniami – w tym przypadku między pierwszą a drugą. Większa odpowiedzialność spadła na Busquetsa. Nie jest on jednak typem szybkiego, sprawnego „przecinaka”, który byłby najskuteczniejszym rozwiązaniem na pozycji defensywnego pomocnika. Z kolei zapęd do ofensywnej gry Mathieu nie zmalał. W dodatku częstsze niż w pierwszej połowie wizyty Alvesa na połowie Madrytu sprawiły, że byliśmy jeszcze bardziej narażeni na główną broń Realu, czyli kontry. Nie pomogło nawet wejście Rakitica, który nie wiedzieć czemu zamiast wspomagać i asekurować obrońców, przede wszystkim Alvesa, zajął się dublowaniem jego pozycji na prawej flance. Stąd niekiedy gospodarze wychodzi z kontrą na trójkę naszych piłkarzy: stoperów i Busiego, który nie mógł w pojedynkę pokryć wszystkich wolnych sektorów. Wobec przekształcenia się meczu w spotkanie rodem z brytyjskich boisk warto było spróbować manewru z zamianą pozycjami Busiego z Mascherano – zawodnika znacznie szybszego, lepszego w grze na wyprzedzenie, bezkompromisowego – który nie przebierałby w środkach gdyby zaszła taka potrzeba i skasował kontrę nawet kosztem żółtej kartki. Z tego pomysłu Lucho jednak nie skorzystał. Natomiast kwintesencją bezradności w poruszaniu się naszej drugiej linii niech będzie poniższy screen.
Jest to sytuacja tuż po kontrze Realu i podaniu Ronaldo przeciętym przez Sergi Roberto. Tym razem to my wychodzimy z kontrą, ale na próżno szukać tu pomocników. Za rozegranie futbolówki i wyprowadzenie naszej kontry odpowiadają… Pique i Mathieu, gdyż druga linia nie zdołała jeszcze przemieścić się do przodu. Komentarz zbędny.
Teraz chwila uwagi akcji poprzedzającej rzut rożny, po którym padła bramka na 2-1.
Przeanalizujmy zachowanie Iniesty. Na pierwszym screenie biernie przygląda się jak Busquets przegrywa pojedynek z Benzemą i odgrywa piłkę do Jamesa, za którego odpowiedzialny miał być właśnie Andres. Na drugim już jest dobrych kilka metrów za Kolumbijczykiem, a na trzecim – pomimo wcześniejszego upadku Rodrigueza po wejściu Masche – wciąż dzieli ich kilka metrów i w zasadzie powrót Hiszpana można nazwać sztuką dla sztuki, czyli „wrócę, bo wypada, ale bez przemęczania się”. Pasywność w odbiorze naszego pomocnika raziła po oczach przez całe spotkanie. Dodając do niej katastrofalne nieporozumienie z Mascherano, skutkujące golem na 3-1 i dosłownie zero udziału w zadaniach kreacyjnych plus zero piłek (nawet prób! Choć może ze dwie udałoby się znaleźć) prostopadłych otrzymujemy obraz bardzo słabego Iniesty.
Wymuszona zmiana na Sergi Roberto to kolejny kamyczek do ogródka Enrique. Nie podjął ryzyka. Wymienił „8” na „8” (zachowując proporcje; głównie chodzi mi o ustawienie na boisku). Nie spróbował pożonglować ustawieniem, np. wpuszczając Albę, przesuwając Mathieu obok Pique, a Masche obok Busquetsa czy gry w obronie trójką Pique-Mascherano-Mathieu i ustawionymi wyżej na bokach Alvesem i Jordim. Co więcej, podobnie jak przy wyniku 3-1 (a później 3-2) z PSG nie umiał drużynie nakreślić jasnego, skutecznego planu sforsowania obrony. W obu tych spotkaniach widzieliśmy dobrze znany schemat:
Centry te oczywiście nie przynosiły niczego dobrego, m.in. ze względu na ich niedokładność (tradycyjnie – mało które dotarło dalej niż na pierwszy słupek, gdzie było kasowane) oraz przewagę nie tylko wzrostową, ale i liczebną Blancos.
W drugiej połowie Ancelotti dalej trzymał się pomysłu z indywidualnym kryciem Neymara:
Warto dodać, że po pierwszej porażce taktyki z „plastrem” (mam na myśli odpuszczenie przez Carvajala ścisłego krycia Neymara, co zakończyło się bramką) z biegiem czasu przynosiła ona wymierne efekty i zwróciła się choćby przy golu na 2-1. To właśnie niedokładne podanie do tyłu Neya spowodowane naciskiem prawego obrońcy rywali poskutkowało kontrą, z której gospodarze uzyskali bramkowy rzut rożny.
Sprawne i częste kontry rodziły się z wyniku 3-1, który pozwolił Realowi ustawić się tak, by totalnie zagęścić swoje przedpole i wycofać linię obrony na szesnasty metr (a więc idealnie do szybkich ataków). Tutaj pomoc kasowała większość naszych akcji środkiem, a wybijane centry Alvesa padały również ich łupem.
Przy wyeliminowanym z udziału w grze Neymarze, ustawiającym się bliżej prawej flanki Rakiticu i braku będącego w formie playmakera czy też kogoś, kto po prostu umie zagrać na wolne pole i prostopadle (Iniesta, Roberto, Xavi czy nawet kiepski dziś Leo), gra środkiem w ataku pozycyjnym nie istniała.
Podsumowując można bez ogródek stwierdzić, że ryzyko związane z zaskakującym zestawieniem wyjściowej „11” nie opłaciło się. Choć pewnie inaczej mówilibyśmy, gdyby Leo wykorzystał „patelnię” od Suareza na 2-0… Tak się jednak nie stało. Z kolei w trakcie spotkania i jego przebiegu Lucho nie odważył się na żadną ryzykowną zmianę i żadne ryzykowne rozwiązanie taktyczne. Dał się pod tym względem ograć do zera staremu lisowi Ancelottiemu. Pozostaje mieć nadzieję, że w kluczowej fazie sezonu i gra, i wyniku zespołu w starciach z mocnymi przeciwnikami będą zgoła odmienne, co znaczyłoby, że Enrique wyciągnął odpowiednie wnioski z porażek.