Enrique tym razem zaskoczył nawet sam siebie.
Standardem już stało się, że największe emocje związane z meczami Barcelony mają miejsce przed, a nie w trakcie meczu. Mimo, że trzy punkty z Valencią stracił Real Madryt, co dawało szansę na zmniejszenie różnicy punktowej do jednego oczka (i to zakłądając, że drużyna Ancelottiego wygra z Sevillą), Luis Enrique postanowił ponownie zaskoczyć wszystkich doborem wyjściowej jedenastki wystawiając na Anoeta zawodników rezerwowych. Mecz na ławce zaczęły takie filary drużyny jak Leo Messi, Neymar, Dani Alves czy też Ivan Rakitić. W ataku obok Suareza wybiegli Pedro i młodziutki Munir. Pomoc składała się ze znanego nam już zbyt dobrze trio Iniesta - Busquets - Xavi, a linię obrony stworzyli Montoya, Mascherano, Mathieu i Alba. Na bramce ponownie wystąpił Claudio Bravo, który w drużynie prowadzonej obecnie przez Davida Moyesa spędził poprzednie osiem lat.
Wszyscy wiemy, jak trudnym terenem jest Anoeta. Barcelona nie wygrała tam od sezonu 2006/07, a ostatnie trzy (teraz już cztery) mecze zakończyły się porażką Barçy. Między innymi dlatego tak bardzo dziwił dobór wyjściowej jedenastki Luisa Enrique, który jak ognia stara się unikać stworzenia czegokolwiek, co mogłoby zostać odebrane jako once de gala. Obawy cules znalazły potwierdzenie w rzeczywistości już w drugiej minucie, kiedy to po rzucie rożnym Jordi Alba wpakował piłkę do własnej siatki. Czyniąc to wydawał się tak pewny siebie, że skonsternowany realizator początkowo przyznał bramkę... Barcelonie. Od początku do końca pierwszej połowy mecz wyglądał prawie cały czas tak samo: Barça atakowała, choć czyniła to w sposób dość nieudolny, a Real bronił się w typowo angielskim stylu, co jakiś czas wyprowadzając kontrę. Najgrożniejsza sytuacja miała miejsce, kiedy Sergio Canales wkręcił w ziemię zagubionego jak dziecko we mgle (choć dość solidnego w ciągu całych 90 minut) Montoyę i z łatwością oddał strzał w bliższy słupek bramki strzeżonej przez Claudio Bravo.
Już po upływie pierwszych 45 minut na boisko za Munira wszedł Leo Messi, a chwilę później Pedro został zastąpiony przez Neymara. Chociaż w drugiej połowie Barça grała zdecydowanie szybciej i agresywniej, amerykańskim crackom nie udało się odmienić losów meczu - mur postawiony przez zawodników legendy Manchesteru United był dzisiaj nie do obejścia dla piłkarzy w bordowo-granatowych koszulkach. Ostatnią zmianą wykorzystaną przez Lucho było wprowadzenie na boisko Daniego Alvesa, który swoimi dośrodkowaniami prawdopodobnie miał odmienić grę. Brazylijczyk zajął miejsce na skrzydle, a Barcelona przeszła na grę z trzema obrońcami i w takim oto ustawieniu po raz czwarty z rzędu przegrała z Realem Sociedad San Sebastian.
W czwartek Barça zmierzy się - na przełamanie? - na Camp Nou z ostatnim w tabeli La Liga Elche z Przemysławem Tytoniem w bramce, a za tydzień na Camp Nou przyjedzie Atlético. Będzie się działo. Strach się bać.