Bardzo żałuję. Te słowa pierwsze przyszły mi na myśl zaraz po zakończeniu spektaklu. Tak moi drodzy - żałuję, że to trwało tak krótko. Niewiele jest chwil w życiu prawdziwego kibica, które wspominając za kilkadziesiąt lat przy okazji opowiadania wnukom o wielkości tego Klubu, sprawią że zakręci nam się w oku łza i te wszystkie emocje, które towarzyszyły nam od bardzo długiego czasu, przelecą przed oczami, jak wspaniała opowieść.
Byliśmy dzisiaj świadkami historii, którą tworzyli genialni piłkarze i będą oni zapamiętani w sercach każdego z nas, bowiem niewielu jest tak oddanych jakiemukolwiek klubowi zawodników.
Wielkość tego spektaklu będziemy wspominać latami, lecz nie będą to lata krótkie, gdyż nie był to mecz, który kibice FC Barcelony mogą zapomnieć. Przez wiele lat każdy z ludzi identyfikujących się z tą wspaniałą firmą marzył o takim sukcesie, bowiem nie chodzi tutaj tylko o wynik, ale przede wszystkim o przebieg tego spotkania, który postaram się przybliżyć.
Składy
Pep Guardiola postawił na sprawdzoną jedenastkę: w bramce, bez zaskoczenia - Victor Valdés, w linii obrony: Dani Alves, Gerard Piqué, Carles Puyol, Eric Abidal, w środku pola wybiegli Iniesta, Xavi i Busquets, a atak stanowili Messi, Villa i Pedro.
José Mourinho także nie eksperymentował i wystawił swoją ulubioną jedenastkę, która prezentowała się następująco: Casillas, Ramos, Pepe, Carvalho, Marcelo, X. Alonso, Khedira, Ozil, C. Ronaldo, Di Maria i Benzema (w miejsce kontuzjowanego Higuaina)
Pierwsza część spektaklu
Początek meczu to zagęszczenie środkowej strefy boiska przez piłkarzy z Madrytu, a także próba wysokiego wychodzenia linii obrony. Trzeba oddać Królewskim, co Królewskie - świetnie wywiązywali się ze swoich zadań do 5 minuty meczu, gdy pierwsze ostrzeżenie w kierunku piłkarzy ze stolicy wysłał, najlepszy piłkarz globu - Leo Messi uderzając w słupek.
4 minuty, tyle wytrzymali galaktyczni zawodnicy, pod wodzą równie galaktycznego trenera Mourinho, gdyż już w 9 minucie padła bramka na
1:0 . Przepiękne podanie Iniesty wykorzystał Xavi, otwierając tym samym ten wspaniały wieczór.
Kolejne kilka minut to ogromna przewaga Dumy Katalonii włączając w to utrzymywanie się przy piłce, świetną grę w środku pola, a także nietuzinkowy ale jakże charakterystyczny szybki pressing na połowie galaktycznych.
To po prostu musiało skończyć się drugą bramką i mam nadzieję, że kibice Realu zgodzą się, że ten gol wisiał w powietrzu.
18 minuta i akcja bramkowa poprzedzona 28 celnymi podaniami, utrzymywaniem się przy piłce nieprzerwanie przez minutę i trzydzieści osiem sekund. Przepiękny przerzut do Davida Villi, który minął galaktycznego Sergio Ramosa, podał w pole karne, piłkę jeszcze dotknął Casillas, jednak dopadł ją Pedro i umieścił w siatce gości. 2:0, lecz cóż to była za zapowiedź kolejnych bramek!
Kolejne minuty to znowu ogromna przewaga w środku pola i kolejne akcje gospodarzy, którzy ani na chwilę nie pomyśleli o zaprzestaniu ataków. Świetnie w środku boiska radził sobie, odpoczywający ostatnio przez 2 spotkania, Sergio Busquets. Andrés Iniesta czarował, a Leo wciąż pokazywał się do gry. Królewski Real Madryt nie istniał, dopiero w
30 minucie meczu nad meczami, Cristiano Ronaldo postanowił przypomnieć nam, dlaczego jest jednym z najbardziej kontrowersyjnych piłkarzy świata. Po wybiciu piłki na aut, złapał ją Pep Guardiola i chciał podać Portugalczykowi, jednak ten ani myślał spokojnie i z klasą wziąć ją od Katalończyka. W chamski i, po prostu nieprzystający dla piłkarza tej klasy, sposób odepchnął Guardiolę. Był to jeden z nielicznych momentów na boisku, gdy przypominaliśmy sobie, że w spektaklu oprócz prawdziwych wirtuozów, biorą jeszcze udział ludzie mali, bowiem pozbawieni zasad boiskowej kultury i ogłady. Zostawmy tę sprawę - przecież nic nam nie zepsuje tego wieczora!
W 37 minucie goście przeprowadzili bardzo składną (chyba jedyną w pierwszej połowie) akcję, która mogłaby zakończyć się bramką, jednak w ostatniej chwili interweniował, pewny i waleczny - Carles Puyol.
Pierwsza połowa zakończyła się wynikiem 2:0, jednak galaktyczni goście z Madrytu powinni podziękować Dumie Katalonii, że ta postawiła wymierzyć tylko tak niski wymiar kary w pierwszej części spotkania, a resztę pozostawić na później.
Druga połowa
Nasi ulubieńcy wyszli na drugą część meczu, jak wygłodniałe wilki. Od razu rzucili się do gardła przeciwnika, jednak nie zrobili tego w sposób lekki i przyjemny dla ofiary. Boiskowa śmierć galaktycznych piłkarzy w białych strojach była bardzo długa i okropnie bolesna. Piłkarze FC Barcelony byli, niczym filmy Quentina Tarantino, brutalni w swojej dominacji, ale także niezwykle błyskotliwi i 100% pewni swoich umiejętności.
Znowu było jedno ostrzeżenie - tym razem był to Xavi, który nie trafił na pustą bramkę z ostrego kąta. Znowu był cios zadany szybko, bo już w
55 minucie. Świetną asystę zaliczył Leo Messi, który odegrał do swojego partnera z linii ataku - Davida Villi, a ten uderzeniem w długi róg pokonał Ikera Casillasa. Jestem pewien, że większość z was pomyślała wtedy - "jest pięknie, a piękniej być już nie może". Jednak nasi piłkarze postanowili dać nam to, na co czekaliśmy bardzo długo. Postanowili kolejny raz udowodnić nam, że są drużyną, o której będziemy wspominać przez całe życie.
Dosłownie chwilę później, bo w
58 minucie ujrzeliśmy kolejną nietuzinkową akcję, bardzo dobrze współpracującej dwójki, Leo-David, było dokładnie tak samo. Przebłysk geniuszu Argentyńczyka - oceńcie sami podanie do Villi, który zrobił dokładnie to, czego od niego wymagamy - wykorzystał 100% sytuację bramkową. 4:0, drodzy widzowie, tu jest Katalonia, tutaj nie odpuszczamy rywalowi, a już w szczególności galaktycznemu i nieskazitelnemu rywalowi z Madrytu. Wielkie emocje i rzeczywiście mecz ponad mecze, 4:0 w 55 minucie? Chyba nawet żonie, jednego z stałych bywalców tego serwisu, która często trafnie przewiduje wyniki, nigdy się to nie śniło. Wspaniały spektakl, który musiał trwać dalej!
Po strzeleniu bramki na przysłowiowe "po meczu", piłkarze FC Barcelony postanowili pokazać młodym adeptom sportu jak wykonuje się boiskowe sztuczki w najważniejszym meczu sezonu. Guru wśród Katalończyków był chyba Andrés Iniesta, który odgrywał futbolówkę w sposób niekonwencjonalny, a w sukurs poszli Messi, Villa, a nawet Busquets. Trzeba przyznać, że utrzymywanie się przy piłce w takim stylu robiło ogromne wrażenie. Emocje na boisku rosły, bezsilność galaktycznych z Madrytu nasilała się, były ciągle faule, przepychanki, utarczki słowne i kompletnie niepotrzebne zachowania gości. Rozumiem, że ma się ambicje, rozumiem, że ma się swojego rodzaju honor. Nie rozumiem jednak takiego zachowania, na takim poziomie rozgrywek. Zasługuje to na najwyższe potępienie i jestem pewien, że prawdziwi kibice Realu Madryt zrozumieją nieodpowiednie zachowanie piłkarzy ich klubu i także je potępią. Są wśród was ludzie, którzy na pewno pogodzą się z wynikiem, tak samo jak i my musieliśmy pogodzić się z 4:1 i późniejszym szpalerem. Jednak jestem pewien, że będzie wam ciężko pogodzić się z postawą Sergio Ramosa, Diarry i kilku innych piłkarzy w białych koszulkach. Kiedyś rozmawiając z kibicem Realu usłyszałem od niego, że przyodzianie białej koszulki "zobowiązuje". Myślę, że nie zobowiązuje do takich zachowań. Wstydź się Madrycie, wstydź!
Pod koniec meczu weszli dwaj młodzi wychowankowie Dumy Katalonii - Bojan i Jeffren, a także środowy pomocnik, błędnie określany przez ekspertów z Canal Plus "defensywnym".
Gorycz porażki 4:0, piłkarze i kibice Realu mogliby przełknąć, jednak gorycz porażki 5:0 i bramki straconej w końcówce spotkania, po akcji rezerwowych blaugrany może być bardzo trudna do pogodzenia się. Dokładniej, była to
90 minuta spotkania, na prawym skrzydle świetnie popędził Bojan, odegrał do wbiegających w pole karne Iniesty i Jeffrena, i ten drugi umieszczając piłkę w siatce gości, pozwolił manicie powrócić na Camp Nou po 16 latach! Ostatni raz FC Barcelona wygrała na swoim stadionie takim wynikiem w 1994 roku, po golach Koemana, Iglesiasa i hat-tricku Romário.
Spotkanie zakończyło się w atmosferze skandalu, gdy brutalnie sfaulowany przez Sergio Ramosa został Leo Messi. Na domiar złego hiszpański obrońca dał upust swojej frustracji, poszedł na całość i nie zważając na żadną boiskową, czy reprezentacyjną przyjaźń, uderzył w twarz Puyola, a schodząc z boiska odepchnął jeszcze Xaviego. Zostawmy to zachowanie bez komentarza, nie warto psuć sobie tego historycznego wieczora!
Podsumowanie
Stare angielskie przysłowie mówi: "gentlemani o faktach nie dyskutują", tak więc tym akcentem moglibyśmy zamknąć Madrytowi usta do kolejnego
El Clásico . Faktem bowiem jest, że od początku drużyna z Katalonii była lepsza i to nie o klasę, ale o galaktykę. Tak, właśnie o galaktykę.
Przepiękny spektakl, który zapamiętamy do końca życia, okraszony pięcioma golami, nawiązaniem do wspaniałej historii sprzed ponad dekady, zwycięstwem w 111. urodziny Klubu, wyprzedzenie Realu Madryt o dwa punkty w tabeli ligi hiszpańskiej. To wszystko dał nam dzisiejszy wieczór. Bądźmy dumni, bo mamy z czego! Katalonia zwyciężyła, Madryt na kolanach, lider zostaje tam - gdzie być powinien!
FC Barcelona 5:0 Real Madryt
1-0, Xavi (min 9)
2-0, Pedro (min 18)
3-0, Villa (min 55)
4-0, Villa (min 58)
5-0, Jeffren (min 91)
Żółte kartki:
FC Barcelona: Valdés (33′), Villa (34′), Messi (45′), Puyol (80′), Xavi (92')
Real Madryt: C. Ronaldo (33′), Pepe (36′), X. Alonso (51′), Carvalho (71′), Ramos (73′), Khedira (75′)
Czerwona kartka: Sergio Ramos (92')
Posiadanie piłki: 67% - 33%