Pedri González cały czas pokazuje, że ma się lepiej niż kiedykolwiek. W Belgradzie rozegrał niecałą godzinę i wrócił na pozycję bliżej pola karnego przeciwnika, pilnowany przez Frenkiego de Jonga i Casadó. Zmiana we wczorajszym meczu każe przypuszczać, że może wrócić do wyjściowego składu w najbliższą niedzielę na Reale Arena (godz. 21) w ostatnim starciu przed ligową przerwą dla reprezentacji narodowych.
Kanaryjczyk odwiedził program Martínez y Hermanos, prezentowany przez Daniego Martíneza, i opowiedział o kilku anegdotach ze swojego codziennego życia jako piłkarza, a także podsumował zwycięstwo na ostatnich Mistrzostwach Europy: „Panowała atmosfera, że możemy pokonać każdego. Byliśmy spokojni i pewni siebie, ponieważ mogliśmy wygrać. Mierzyliśmy się z kilkoma świetnymi drużynami, ale widziałem, że zespół był bardzo spokojny”.
Mówiąc o kłopotliwych sytuacjach, zawodnik z Wysp Kanaryjskich przyznał, że pewnego dnia musiał zapłacić karę za spóźnienie się na trening, co teraz uległo zmianie: „Każdy trener ma swoje kary, w przypadku Xaviego były to grzywny, które podwajały się co minutę. Pieniądze były przeznaczane na posiłki i zazwyczaj przekazywaliśmy je stowarzyszeniom. Z Flickiem już tak nie jest, jeśli się spóźnisz, nie grasz. Dla mnie brak gry jest gorszy. Tak było z Koundé przeciwko Alavés”, powiedział.
O samym Flicku podkreślił, że jest prostą osobą, ale zaskoczyła go jego bliskość: „To bardzo bliski facet, czasami mam problemy z językiem. To prawda, że mamy tłumacza i wszystkie rozmowy są dla nas tłumaczone, ale on jest bardzo przystępny. Ma bardzo jasne poglądy i jako Niemiec jest bezpośredni, zwłaszcza jeśli chodzi o czas, harmonogramy i tak dalej, jest bardzo bezpośredni, ale myślałem, że jest znacznie poważniejszy niż na co dzień. Przede wszystkim martwi się o tych, którzy nie grają, rozmawia z nimi, aby upewnić się, że mają się dobrze i zaskoczył mnie na lepsze. Sprawia, że dobrze się bawimy na boisku”.