Barça cały czas trzyma się pomysłu z wysoko ustawioną obroną i spowodowała już 230 ofsajdów w tym sezonie. Rozkłada się to następująco: 143 w La Lidze, 21 w Pucharze, 6 w Superpucharze i 60 w Lidze Mistrzów. Liczba ta w europejskich rozgrywkach jest najwyższa od czasów Barçy Guardioli w sezonie 2008/09. Wówczas spowodowała ich 69, choć rozegrała 13 meczów, przy średniej 5,3. Obecna Barça sprawia, że przeciwnicy wpadają w pułapkę 6 razy na mecz. A w La Lidze jest to 5,5 na mecz. Średnia w całym sezonie wynosi 5,47 (230 w 42).
Spalone stały się znakiem rozpoznawczym Barçy Flicka. Trener kieruje się niepodlegającą negocjacjom ideą podążania w kierunku rywala, która została zakwestionowana nawet przez tych, którzy teoretycznie bronią idei ofensywnego futbolu, ale w głębi duszy są konserwatystami posiadania piłki. Flick, odważnie, nalegał na ten pomysł w chwilach prawdy. Pomimo pokonania Sevilli 5-1 i Bayernu 4-1 w tym samym tygodniu, krytycy kwestionowali, czy defensywna struktura Niemca zadziała na Bernabéu, przeciwko Mbappé, Viniciusowi i spółce. Nie drgnęła ani o centymetr. Duma Katalonii wygrała 0-4. To samo pytanie zadawali ci sami ludzie przed finałem Superpucharu. Barça wygrała 2-5.
Flick był również kwestionowany po wygranej 4-5 w Lizbonie, a przede wszystkim po remisie z Celtą (2-2) z dziesięcioma zawodnikami lub przegranej w Pampelunie (4-2) czy przeciwko Atlético (1-2). A ostatnio, po remisie 4-4 z drużyną Simeone w Pucharze, kiedy zmęczona i nieskoordynowana Barça zostawiła ocean przestrzeni pod koniec meczu. Odpowiedzią Flicka, gdy został zapytany, była jeszcze bardziej ryzykowna gra w Lizbonie. Cubarsí został wyrzucony z boiska, a Barça przetrwała w dziesięcioosobowym składzie, prowokując ofsajdy, które uniemożliwiły na przykład podyktowanie rzutu karnego na Pavlidisie. Ani kroku wstecz. To jest Barça Flicka.