Jest drugi kwietnia, wracam do domu. Trzaskam drzwiami i włączam ekspres do kawy. Do podjęcia jest decyzja z gatunku tych zdecydowanie ciężkich. Ciężkich, ale i przyjemnych - w końcu niezależnie od wyboru, wieczór z Champions League po prostu musi być udany. Dłuższą chwilę biję się z myślami, by ostatecznie zdecydować się na spotkanie w Paryżu. Przy obecnych problemach kadrowych Borussii, Real wygra prawie na pewno, a który kibic Barcelony lubi patrzeć na zwycięstwa Los Blancos? W każdym razie - nie ja. Zresztą, może Ibra znowu popisze się jakimś fenomenalnym strzałem? Tak, PSG - Chelsea to będzie dobry wybór. Ale to dopiero o 20:45; teraz trzeba będzie się zabrać za coś konstruktywnego. Właściwie to zaraz, a nie teraz. Teraz poświęcę na przejrzenie internetu: na Facebooku nic ciekawego, brak nieodebranych maili, zostało tylko sprawdzić co w Katalonii i koniec z lenistwem na dziś - oczywiście aż do wieczoru. Wchodzę na blaugrana.pl i czuję, jak delikatne dreszcze przechodzą mi po plecach. Uśmiecham się pod nosem, bo wiem, że wczoraj był pierwszy kwietnia - pewnie jeszcze nie zdążyli zdjąć tego fałszywego newsa. Gdzieś w głowie kołata się myśl, że przecież fałszywe posty są publikowane 28 grudnia w Dia de Santos Inocentes - Dzień Niewinnych Świętych, hiszpański Prima Aprilis. Pewnie któryś redaktor się pomylił, to na pewno to - uspokajam sam siebie. Sprawdzam datę, tak dla pewności. 2 kwietnia. Serce na chwile się zatrzymuje, a przynajmniej tak mi się wydaję - wiadomo przecież, że to niemożlwie. Serce nie może przestać na chwilę bić tak samo z siebie, a Barcelona nie może dostać zakazu transferowego, nie w tym momencie, kiedy wzmocnienia są potrzebne najbardziej. Takie rzeczy się nie zdarzają. Wchodzę jeszcze na stronę konkurencji, powoli czytam wielki nagłówek: “FIFA nakłada sankcje transferowe na Barcelonę”. Przeklinam w myślach i klikam. Zobaczmy o co tu chodzi.
Kilka godzin później wiem już to, co wszyscy - czyli prawie nic. Nie wiadomo czy transfer ter Stegena dojdzie do skutku; prawdopodobnie nici ze wzmocnienia obrony; ba, nie można być nawet pewnym powrotu wypożyczonych zawodników. Połowa informacji jest sprzecznych, czyli standard w hiszpańskich mediach. Z poirytowaniem czytam, że konferencja odbędzie się dopiero jutro. Chociaż, może to i dobrze - niech przygotują solidną linię obrony.
Osłupiały czytam wypowiedzi dyrektorów. Zarząd nie popełnił żadnego błędu. Zarząd zrobił co mógł. Zarząd zachęca do głosowania na “Tak” w referendum, ponieważ to wielki projekt, który… a tak, sankcje FIFA. Wszystko było w 100% legalne. Skąd więc kara? To wszystko Czarna Ręka z Madrytu. tak samo jak w przypadku Neymara - to nie my, to oni. Ale spokojnie, wyjdziemy z tego - w końcu w 2010 roku na podium Złotej Piłki znalazło się trzech piłkarzy z La Masii. Argument nie do zbicia.
Piąty, choć za chwilę będzie już szósty kwietnia. Wchodzę na BO w poszukiwaniu pomeczówki i przypominam sobie o tym przeklętym referendum. Są już wyniki: 72,36% głosów na tak; 25,55% na nie. Ogarnia mnie pusty śmiech. To pewnie było do przewidzenia, ale… naprawdę? Naprawdę?! Po tym jak transfer Neymara okazał się… no właśnie, cholera wie czym i ile milionów tam zniknęło. Po tym, jak oszukano culés w sprawie umowy z Katarczykami. Po tym, jak ledwie kilka dni wcześniej zablokowano nam najbliższe dwa okienka transferowe? Prezydentowi, który nawet nie został wybrany w wyborach. Ludziom, zatrudniającym od lat na funkcji dyrektora sportowego kogoś, kto nadaje się co najwyżej do noszenia na plecach Brandona Starka, powierza się 600 milionów euro. I po co? Żeby nieznacznie powiększyć największy czynny stadion w Europie - i to przy stale zmniejszającej się frekwencji (co spowodowane jest między innymi, a jakże, zwiększeniem cen biletów) . 600 milionów, które pewnie i tak zostanie przekroczone. Nie ma kosztorysu, nie ma konkretnego projektu, nie ma nawet nazwy fundatora stadionu. Jest za to podeptane i oplute hasło “Més que un club”, jest ryzyko popadnięcia w długi, będzie też sponsor w nazwie stadionu. Są zmanipulowani propagandą socios i jest, przypomnę to raz jeszcze, prezydent nie wybrany w normalnych wyborach. Tak na dzień dzisiejszy kształtuje się sytuacja w stolicy Katalonii.
Na początku tekstu wspomniałem o hiszpańskim dniu żartów - Dia de Santos Inocentes. W obliczu ostatnich wydarzeń czuję się, jakby w Barcelonie codziennie obchodzono 28 grudnia. Jakby wszyscy tam stroili sobie żarty z mojego ukochanego klubu. I nie mówię tylko o zarządzie. Mówię przede wszystkim o culés, którzy w liczbie 27 tysięcy 161 postanowili pójść i z ręką na sercu powiedzieć: “Tak, chcę przekazać właśnie tym ludziom czek in Blanco na koszt zadłużonego klubu; pragnę, żeby piłkarze grali na Camp Nou Qatar Petroleum; godzę się na realizację tego projektu bez projektu. Tak mi dopomóż Bóg”. Czym się kierowali? Nie wiem, nie mam pojęcia. Może Wy mi to powiecie? Ja nie jestem w stanie tego zrozumieć.
Tak czy inaczej, w środę wyjazd do Madrytu. Miejmy nadzieję, że po zwycięstwo.
Visca el Barça!