Kolejny dzień, kolejna kompromitacja
Granada pokonała na swoim stadionie fatalną Barcelonę 1:0. Jako urodzony optymista zawsze staram się szukać po każdym spotkaniu jasnych punktów, które z nadzieją pozwalają patrzeć w przyszłość. Po tym meczu na następne tygodnie maluje mi się tylko jedna wizja. Chociaż nie, jest jeden powód, z którego warto się cieszyć. Barcelona przegrała dzisiaj jako drużyna, składająca się z piłkarzy, trenera i zarządu.
Warto rozpocząć pisanie relacji od początku. Tata Martino chyba po raz kolejny konsultował skład z dziennikarzami z Hiszpanii, bo o dziwo któryś raz z kolei na boisko wybiegła identyczna jedenastka, którą przepowiadali żurnaliści. Spotkanie zaczęło się od niemrawych ataków gości z Katalonii. Już od początku Pedro raczył nas swoimi genialnymi dośrodkowaniami i dryblingami (warto wspomnieć, że chyba za każdym razem zostawał zatrzymywany). Nie trzeba było długo czekać kontratak, który podciął Barcelonie obgryzione już skrzydła. Rico posłał piękne podanie do Brahimiego, przy którym nie było żadnego stopera, a znalazł się przy nim… Martin Montoya. Prawy obrońca Barcelony popełnił błąd, mianowicie postanowił biec obok gracza Granady, nie reagując w żaden sposób. Brahimi strzelił w kierunku krótkiego słupka, dając kibicom Granady powód do radości.
Następne minuty to kolejna porcja fenomenalnych dośrodkowań skrzydłowych Barcelony i szarpań Neymara, który jako jedyny pokazał w tym meczu, że jest cokolwiek wart. Warto wspomnieć również o grze Cesca Fabregasa, któremu dobra gra mija akurat wtedy, kiedy Arsenal łapie zniżkową formę. Kapitanem drużyny jest się całe życie. Do przerwy wynik się nie zmienił, warto odnotować strzał z dystansu Neymar. Musiałby przytrafić się więc cud, aby piłkarze Taty wyszli na drugą część meczu odmienieni.
W drugiej połowie coś się ruszyło. No, przynajmniej tak się wydawało. Po kilku próbach i znakomitych interwencjach greckiego bramkarza (strzał Messiego, sam na sam Neymara), piłkarze Barcelony postanowili jednak tego meczu nie wygrać. Kolejne minuty to tylko następne żenujące zagrania Pedro, sprinty Cesca o prędkości toczącego się wozu z węglem, kiksy Andresa Iniesty i parady Pinto, który robił co mógł, aby koledzy z przodu mogli grać o zwycięstwo.
Podsumowując, Barcelona zagrała kolejny żenujący mecz. Nie wiem nawet co było dzisiaj najgorsze, brak reakcji Martino, zero zaangażowania, fatalna forma. Wymieniać można bez końca. Ale wiem jedno, jeśli Blaugrana nie powstanie do środy niczym feniks z popiołów, to Real przejedzie po Barcelonie niczym autokar po Pucharze Króla wypuszczonym przez Sergio Ramosa.