Jeśli pojawia się pragnienie, aby zadać pytanie: „Co się dzieje z Leo Messim?”, adekwatnym byłoby wpierw zapytać samych siebie: „Co u licha jest z nami?”.
Pomimo tego, że wciąż walczy on o piąty tytuł ligowy w ciągu sześciu lat, rozprzestrzeniło się założenie, że był to najmniej spektakularny sezon Messiego od ostatnich miesięcy pod wodzą Franka Rijkaarda w 2008 roku. Zanim jednak pojawią się kolejne fałszywe założenia, ważnym jest, aby przytoczyć odpowiedni kontekst.
Luis Suarez, ulubieniec Anglii, nazwany zawodnikiem sezonu zarówno przez kolegów po fachu, jak i dziennikarzy. Strzelił on 31 bramek w lidze (w 32 spotkaniach) oraz żadnego w pozostałych dwóch zmaganiach pucharowych. Messi obecnie ma 28 bramek w La Liga (w 29 meczach) plus osiem bramek w Champions League i pięć w Copa del Rey. Sumując strzelił on 41 goli w 42 meczach. Dziesięć więcej od Urugwajczyka w tylko sześciu rozegranych więcej spotkaniach. Do tego 13 asyst, czyli tyle samo, co Suarez.
Co by dodać więcej, oto jak „zły” sezon Messiego komponuje się z innymi gwiazdami swoich czasów.
- Thierry Henry, jego najlepszy sezon (2003/04) zakończył się dla niego z 39 strzelonymi bramkami we wszystkich rozgrywkach (w 51 spotkaniach).
- Raul Gonzalez, jego najlepszy sezon (2000/01) przyniósł mu 32 gole w 50 meczach.
- Alan Shearer, w najlepszym sezonie zdobył 37 bramek w 48 spotkaniach, miało to miejsce w latach 1995/96.
- Podczas swojej kariery trwającej od 1993 do 2011 roku, przemierzając Brazylię, Holandię, Hiszpanię i Włochy, Ronaldo tylko raz zdobył więcej niż 40 bramek (jak na ironię w Barcelonie, kiedy w sezonie 1996/97 strzelił 47 goli w 49 meczach).
Messi powoduje niepokój w sezonie, w którym ma już lepsze statystyki niż najlepszy Raul, Thierry Henry, Alan Shearer, a brakuje mu tylko sześciu trafień do najlepszego sezonu w karierze Ronaldo. Dodatkowo ma znacząco lepsze liczby niż tegoroczny Suarez.
Idealny przykład ‘ofiary swoich własnych sukcesów’, ciężko będzie znaleźć kogoś podobnego.
Pojawia się jednak też inny kontekst, który może martwić. Przyzwyczailiśmy się do Messiego rozstrzygającego najważniejsze testy, jakie pojawiają się naprzeciw Klubu.
Jak dotąd w pięciu pojedynkach przeciwko Atlético w tym sezonie (ostatnie spotkanie leży sobie kusząco, czekając na ostatni dzień ligi), nie był on w stanie zdobyć żadnego gola. W finale Copa przeciwko Madrytowi również nie wpisał się na listę strzelców. W tych sześciu meczach nie zaliczył ani gola, ani asysty.
Cztery razy w latach 2009 do 2012 był on najlepszym strzelcem Champions League, wyrównując nawet rekord strzelecki w jednym sezonie tych prestiżowych rozgrywek (14), który stał niezłamany od czasów Beatlesów. W 2013 roku jednak to Cristiano Ronaldo odebrał tę nagrodę indywidualną Messiemu, by obecnie pobić nawet jego rekord strzelając w jednym sezonie Champions League już 16 bramek.
Nie tylko ze strony mediów oraz fanów pojawia się ta nieufność związana z małym geniuszem. Jego koledzy po fachu wręczyli Złotą Piłkę komuś innemu, Ronaldo, pierwszy raz od 2008 roku.
Oczywiście są tacy, którzy podejrzewają przez cały sezon, że Messi w jakiś sposób chomikuje zasoby na zbliżające się lato. Perspektywa wygrania Mistrzostwa Świata w Brazylii jest tak kusząca, że ten zadziorny zawodnik w jakiś sposób przekręca swój termostat podczas spotkań dla Barcelony, tak, aby mierząc się z Bośnią w Rio, Iranem w Belo Horizonte i Nigerią w Porto Alegre mógł być w porażającej formie.
Ja myślę, że to ignoruje wrodzoną naturę konkurencyjności Messiego i jego nienawiść do porażek. Dodatkowo jest on wystarczająco bystrym, aby wiedzieć, że najlepszym sposobem na najwyższą formę podczas wielkiego turnieju, jest wypełnianie swoich obowiązków w najlepszy możliwy sposób przez cały sezon. Sukces przynosi sukces.
Trzy rzeczy, które moim zdaniem rzucają cień na ostatni rok Messiego.
Po pierwsze, to jest rzeczywiście najsłabszy sezon Barcelony od 2008 roku. Podczas, gdy zarówno matematyka, jak i idealistyczna natura futbolu gwarantują, że Hiszpański gigant wciąż ma szansę na mistrzostwo kraju w tym roku, nie znajdziemy wielu, którzy uważaliby, iż na to zasługują. Po drugie, zdarzyła się seria meczów, gdzie Messi wyglądał na zdolnego do strzelenia gola, jednak niezdolnego do wpłynięcia na końcowy rezultat. To były noce, gdzie Messi pojawiał się duchem, ale nie ciałem i odwrotnie. Po trzecie. Oglądając prawie każdy mecz jego dorosłej kariery, a większość z nich z wysokości stadionu, uważam, że jest to najważniejsza sprawa. Dużo rzadziej przekazywał on tę elektryczną, promieniującą ekstazę w swojej grze, którą wszyscy wchłanialiśmy.
Jedną z najrzadziej komentowanych, ale fundamentalnych części kariery Leo Messiego jest to, iż przekazuje on swoją grą radość.
Nie z powodu barw klubowych, ale z tej żyznej kombinacji oglądania kogoś, kto robi rzeczy, których nigdy wcześniej nie widzieliśmy. Oglądania kogoś, którego największym szczęściem jest gra w piłkę nożną, kopanie piłki, czyste lśnienie. To tak, jakby róg Twojego pokoju był do tej pory oświetlany 100-watową żarówką, a teraz nagle stracił na blasku.
Ta ewangeliczna radość z jego wrodzonych umiejętności nie pochodzi tylko od zdobywanych bramek.
Messi pragnie być przy piłce. Biegać z nią, dryblować, strzelać, podawać. Jak zawodnik na pozycji 10, uwielbia podania budujące grę z Cesciem Fábregasem, czy Danim Alvesem. Zdobywane bramki to momenty ekstazy, jednak jest on również ekspertem od budowania akcji.
Minęło wiele spotkań tego sezonu, a dwudziestosześciolatek wysyłał w niektórych z nich sygnały oszołomienia, zmęczenia, braku entuzjazmu i frustracji, iż nie może on dowodzić na boisku tak ja przywykł do tego przez prawie całe swoje życie.
Powodem, dla którego na początku tego tekstu chciałem przebić mieczem stwierdzenie, iż ‘Messi rozgrywa zły sezon’, jest to, iż najzwyczajniej w świecie jego wyczyny były tak nadzwyczajne, jest on takim geniuszem futbolu, że po prostu należało pokazać pewien kontekst.
Tutaj też, w poszukiwaniu wyjaśnień, czy lekarstwa na całe zło infantylnym byłoby stwierdzenie: ‘X czy Y definitywnie jest problemem’.
Niezrównane umiejętności Messiego, wytrzymałość, głód zwycięstw, inwencja, kreatywność, intensywność i precyzja sprawiają, że Messi stał się idealnym zastępstwem dla perfekcyjnego Olimpijczyka. Stali się oni [zawodowi sportowcy – przyp. Zaza] instrumentami o najwyższej precyzji działania. Wspaniali, gdy wszystkie elementy działają spójnie i są ze sobą zsynchronizowane, jednak podatni na wykolejenie, gdy relatywnie niewielkie dolegliwości zaczną się ich czepiać: brak pewności siebie, forma, klimat, brak snu i tak dalej.
Od Messiego wymaga się, aby był znacznie, ale to znacznie silniejszy, niż wszystkie te przeciwności spotykające sportowców. Przez sześć lat kantował nas, że kontuzje, choroby, rodzicielstwo, nieszczęście, nastrój i życie osobiste to sprawy, które praktycznie go nie dotyczą i wielokrotnie mimo tego wszystkiego demonstrował nam swój geniusz. Przez te sześć lat rozegrał on 370 spotkań, dorzucając mecze towarzyskie robi nam się 400 gier. Godne uwagi.
Przez zdecydowaną większość z tego okresu, traktowany był on jak instrumenty o bardzo wysokiej precyzji.
W ciągu siedmiu lat przedstawiano mu sporą ilość nowych kontraktów, nie tylko po to, aby zapewnić mu najlepsze zarobki, ale głównie po to, aby czuł się on tak, jak powinien się czuć – jak najlepszy zawodnik świata.
Jego sprawność fizyczna, dieta i regeneracje były ściśle kontrolowane przez Pepa Guardiolę i Juanjo Braua. To było późną zimą sezonu 2007/08, kiedy Barcelona zaprojektowała, a co wyjaśnił mi vice prezydent, jako ‘całościowy’ program mający na celu zapewnienie, iż Messi będzie mógł spokojnie zostawić za plecami kontuzje, powtórne kontuzje i zmęczenie, a z kolei zmaksymalizować atletyzm, szybkość i naturalną sprawność.
Chłopie, ale to działało!
Guardioli już nie ma, Brau już nie zajmuje się Messim na co dzień, a ostatni rok był najbardziej wyniszczającym i niosącym za sobą szereg urazów rokiem od sezonu 2007/08. Te urazy, które dotyczyły jego uda, ścięgien i pachwin zachwiały jego pewność siebie oraz poczucie niezniszczalności. Wiem o tym, ponieważ zapytałem go o to i dostałem twierdzącą odpowiedź. Kontuzje go nie zniszczyły, zaczęły go jednak dręczyć fizycznie i psychicznie, wystarczająco do tego, aby zredukować jego stan posiadania z 60 bramek i trzech pucharów, do 41 bramek i jednego pucharu w sezonie.
Następnie weźmy pod uwagę fatalne, chorobliwe zachowanie byłego prezydenta Sandro Rosella.
Nikt mnie nigdy nie przekona, że jego ego nie było najważniejszą istotą w sprawie sprowadzenia Neymara, co jak się później okazało, było kosztem około 100 milionów euro, a co można było załatwić dużo taniej, dogadując się z Brazylijczykiem, aby odszedł po zakończeniu swojego poprzedniego kontraktu.
Rosell dał wyraźnie do zrozumienia, pomimo zaprzeczeń z jego strony, iż nastąpiła wyraźna zmiana priorytetów i to Neymar ma być numerem 1 w Klubie. W żargonie piłkarskim mówi to ni mniej, ni więcej, że Messi jest do kupienia. Johan Cruyff powiedział swego czasu: „Gdybym kupował Neymara w taki sposób, zrobiłbym to tylko dlatego, że przygotowuję się do sprzedania Messiego”, interpretując jego słowa – ja osobiście tak uważam – to właśnie działo się wtedy w biurach Camp Nou.
Prawa ręka Rosella, Javier Faus wtórował mu deklarując publicznie, iż “nie widzi potrzeby odnawiania kontraktu Messiego co sześć miesięcy”, co tylko podkreślało, że Klub nie widzi już Messiego, jako nietykalnego.
Wszystko to dodatkowo miało miejsce, kiedy MessiCorp borykała się z problemami podatkowymi, a mówiliśmy tutaj o ośmiocyfrowych kwotach. Z całą pewnością odbiło się to na piłkarzu i jego rodzinie.
W momencie, kiedy pisany jest ten felieton, Jorge Messi siedzi w biurach Camp Nou i dyskutuje nad finalną wersją nowej umowy dla jego syna, która miałaby przedłużyć jego pobyt w Barcelonie do 2019 roku (Messi będzie wtedy miał 32 lata) i zapewnić mu zarobki rzędu 20 milionów euro netto za sezon.
Umowa, przynajmniej w teorii powinna spowodować wyciągnięcie żądła i w pewien sposób odbudować ślub między dwoma stronami. Jednak cała ta sytuacja była bardzo głupia i krótkowzroczna, wszyscy, którzy byli w nią zamieszani nie powinni dopuścić do jej upublicznienia i stania się swoistą kością niezgody.
Wreszcie docieram do momentu, który moim zdaniem jest absolutnie fundamentalnym punktem całej tej rozprawy.
Messi nigdy nie twierdził, że wygrywa mecze, czy puchary w pojedynkę. Nigdy tak nie twierdził, ponieważ świetnie zdaje on sobie sprawę, że nie jest to możliwe. Podczas tych złotych lat dla klubu i dla niego samego, miał on ogromne szczęście bycia na szczycie diamentu mieniącego się perfekcyjną maszyną.
On i jego koledzy z drużyny byli bezlitośnie trenowani, nauczeni i zainspirowani do wygrywania mając w drużynie absolutnie genialny piłkarski umysł – Messiego, największego piłkarza wszechczasów, który miał szczęście bycia geniuszem pośród mistrzów.
Z biegiem lat i postępującą erozją etyki panującej w klubie, zarówno on, jak i jego koledzy piłkarze zostali zaatakowani chorobą.
W 2008 roku różnica między Pepem Guardiolą, a Frankiem Rijkaardem, zarówno, jako mężczyzną jak i trenerem była ogromna. Z jednej strony człowiek mesjanistyczny, żwawy, ciągle napędzający do dalszego wysiłku, z drugiej zmęczony, rozkojarzony i nieodczuwający radości ze swojej pracy. Pomimo tego wszystkiego, rzeczy, jakich dokonał Pep Guardiola aby zainspirować tę cudowną erę, nie były rewolucją, a jedynie pewnego rodzaju ponowną kalibracją.
Każda, najdrobniejsza sprawa, ale mam tutaj na myśli naprawdę każdą najdrobniejszą sprawę, była wykonywana z większą uwagą, większą intensywnością, większym apetytem, jednak wiele rzeczy było robionych w taki sam sposób. Z definicji oznacza to, że Barcelona (i Messi), aby przeskoczyć te kilka poziomów nie potrzebuje całkowitej zmiany reżimu i całkowicie nowego podejścia do treningów. Nie, potrzeba jedynie zmiany na kilku płaszczyznach, zwiększenia dziennej intensywności i poprawienia niektórych rezultatów, a w pewnej chwili okaże się, że ci piłkarze ponownie wrócili do gry.
Dookoła Messiego w mijającym roku dało się dostrzec spadek jakości gry pozycyjnej, spadek szybkości, z jaką podawana jest piłka, spadek jakości gry na jeden kontakt, która w determinowała Barcelonę, jako drużynę, której tak ciężko odebrać piłkę i co z drugiej strony zapewniało Messiemu dużo więcej wolnej przestrzeni na boisku.
Co więcej, Tata Martino wymyślił taką grę drużyny, gdzie procentowy udział Messiego w byciu przy piłce nie jest już tak ważny. Najzwyczajniej w świecie jest on mniej zaangażowany w grę drużyny. Zabiera mu się coś, co sprawia mu największą przyjemność z gry, jest to ogromny taktyczny błąd!
Messi nie pracuje już tak ciężko w spotkaniach. Nie zamierzam się z tym kłócić. Jednak ponownie, nie musiałoby to być widoczne aż w takim stopniu. Gdy nie pracuje on w takim samym stopniu jak wcześniej w pressingu, jest mniej ruchliwy i znajduje się w gorszej pozycji, aby otrzymać piłkę od kolegów z zespołu.
Zapytaj sam siebie: Czy gdyby Guardiola stał się teraz ponownie trenerem Barcelony, byłby zadowolony z pozycji, jaką zajmuje Messi na boisku? Z tego, jak koledzy tworzą mu wolne przestrzenie, jak mało biega, aby odzyskać piłkę, albo jak źle ustawia się, aby znaleźć się w miejscu, gdzie mógłby bez problemu odzyskać futbolówkę?
Odpowiedzią jest ‘nie’. Jednak klucz nie leży w samych spotkaniach, klucz leży w treningach, w codziennej pracy i w wierze w metody trenera, które ten fantastyczny piłkarz z całą pewnością posiadał.
Biorąc pod uwagę, co dzieje się wokół niego w ciągu ostatnich dwóch lat, uważam, że to niezwykłe, że Messi jest bliski zdobycia 120 bramek dla klubu i reprezentacji. Każdy inny zawodnik byłby znacznie bardziej dotknięty przez te wszystkie czynniki.
Ważnym jest jednak, że on sam oraz ci, którym ufa zdają sobie sprawę z dwóch rzeczy: czas płynie szybko, a rdza pojawia się błyskawicznie.
Tego lata skończy on 27 lat, a dla światowej klasy zawodnika, który czuje się nasycony lub niesprawiedliwie traktowany, jest to często okres w karierze, kiedy zaczyna odczuwać znudzenie lub myśleć o sobie, że jest krok przed wszystkimi innymi, a to może być zgubne.
Rok, czy dwa lata niezadowolenia mogą szybko świsnąć i nagle liczba ’30’ pojawi się na ustach wszystkich.
Ja wierzę, że Messi zarówno, jako osoba, jak i zawodnik, jest ponad tym. Ciągle uważam, że doświadczamy potencjalnie najlepszego piłkarza, jaki stąpał po tej planecie. Może nie jest jeszcze tym największym, bo ciągle dużo przed nim do zrobienia i udowodnienia, jednak moim zdaniem wszystko jest w jego zasięgu.
Dzięki nowej umowie i zakończonemu sezonowi będzie to okres dla Messiego, w którym powinien wcisnąć przycisk reset i powrócić do podstaw. Intensywna codzienna praca jest potrzebna, aby on, jak i my, mogliśmy doświadczać cotygodniowego szczęścia.