Nadchodziły kolejne dni po strasznych październiku, listopadzie i grudniu 2013 roku. Tito był pełny życia. Wierzył nawet, że uda mu się z tego wyjść. Tak, tak, zawsze był optymistą. Od dłuższego czasu Ramón Alfonseda, prezydent Stowarzyszenia Weteranów Barçy, starał się zaprosić go na Camp Nou, aby podziękować mu za – wspólną z Pepem Guardiolą – pracę i walkę dla swoich byłych kolegów. Ten dzień ostatecznie nadszedł. Podczas tej kawki, Alfonseda i Vilanova rozmawiali praktycznie o wszystkim. Alfonseda, nie chcąc urazić czyichkolwiek uczuć, rozpoczął, mówiąc o tym, że jako „bardzo małe dziecko” nauczył się, że tym, co jest najważniejsze jest „czynienie dobra na Ziemi”. „Moja matka, Tito, umarła, gdy miałem osiem lat – powiedział Ramón do Tito – i była tak blisko związana ze swoimi siostrami, że zawarła z nimi pakt: pierwsza, która umrze ma się skontaktować z pozostałymi, jeżeli istnieje życie po śmierci. Dwa tygodnie po śmierci matki moje ciotki wzięły mnie do jadalni i powiedziały: 'Ramón, musimy w dalszym ciągu być dobre, ponieważ tamten świat nie istnieje. Twoja matka nie skontaktowała się z nami'".
Jeśli był ktoś, kto nie myślał o przeszłości, z pewnością był nim Tito Vilanova. „To, co dzieje się dzisiaj, jest ważne dzisiaj, Adriá, jutro już nie będzie ważne”, mówił swojemu synowi. Od czasu krytycznej diagnozy myśli Tito koncentrowały się wokół jednego: „Moje dzieci mnie potrzebują”. Jego dzieci; jego żona, Montse; jego rodzice; jego rodzina i przyjaciele, którzy w trakcie ostatnich miesięcy jego życia organizowali różnego rodzaju spotkania, na których nie pojawiał się sam Tito, aby móc wymieniać wrażenia i podtrzymywać przyjaźń. I wszystko to, oczywiście, o futbolu. Tito rozmawiał tylko o futbolu. Odpowiadał tylko na WhatsAppy dotyczące piłki. „Jak się czujesz? Jak oceniasz swoje siły?” Nic. WhatsApp bez odpowiedzi. „Co za mecz Neymara, Tito!” Bum! Odpowiedź dochodziła nawet jeszcze zanim zdążyłeś odłożyć telefon, co przypominał Xavi Torres z TV3: „Ney – wspaniały, Xavi – wspaniały. Ale, oczywiście!, sprowadziliśmy go tutaj, zapłaciliśmy, ucałował herb i umieściliśmy go w wulkanie-Barçy i liczymy na to, że w ciągu godzin, dni, tygodni stanie się Messim. Cierpliwość, chłopie, cierpliwość!”
Tito walczył z chorobą z odwagą, determinacją i, ponad wszystko, poczuciem wyższości, ogromną wolą życia i niesamowitym duchem. Nie chciał, aby ktokolwiek traktował go inaczej. „Nie wierzę w szczęście. Wierzę w codzienną pracę i walkę, staranie się”, mówił swoim kolegom, swojemu otoczeniu. Oferowało mu ono więcej, niż prosił. „Był niesamowicie szczery, zawsze patrzył przed siebie, patrzył ci się w oczy jakby wręcz wymagał prawdy. Był wielkim optymistą, naprawdę wielkim”, mówi Rexach, jeden z jego najbliższych przyjaciół. „Pomimo tego wszystkiego Tito chciał czuć się potrzebny. Chciał prowadzić wszystkich w dobrym kierunku. Bronił swoich i nie tylko. I, oczywiście, w futbolu myślał tylko o klubie”, wspomina Charly.
„Zostałem dotknięty. Nie mogło być inaczej. Spodziewałem się tego, ale zostałem dotknięty”, powiedział. Rexach mówi, że Tito był bardzo silny w walce z tym cholerstwem, które zakończyło jego życie, ponieważ już od dziecka Vilanova wyróżniał się odwagą, uczciwością i silnym charakterem. „Kiedy prowadziłem go w Juvenilu, zdejmowałem go z boiska, aby inni zawodnicy, którzy nie byli tak dobrzy jak on, także dostali swoje minuty. A on zawsze, zawsze!, gdy schodził z boiska patrzył prosto na mnie tym wzrokiem… Ignorowałem go”, wspomina Charly. Pewnego dnia przyszedł z prośbą o wyjaśnienia i Rexach mu ich udzielił: „Zmieniłem cię, ponieważ nie walczyłeś na maksa”. „Ja nie walczyłem? O czym Pan mówi?”, odpowiedział. „Nie, chłopie, nie, zmieniłem cię, ponieważ inni też muszą grać”. Tito był jednak wkurzony. Bardzo.
Kochany przez swoich zawodników
To właśnie tam zaczął nabierać siły, nabierać charakteru, kreować swoje imię, zdobywać poczucie, że nic nie będzie proste. Gdy przejął wielki klub, jak wspomina Jordi Roura, jego wieloletni przyjaciel, „nigdy nie był zbyt pochlebczy, przesadnie przesądny, uległy wobec jednostek, nigdy nie chciał być w świetle fleszy. Mimo to, że przez ostatni rok Tito nigdy nie pozwalał im go odwiedzać - czy to z grzeczności, czy po to, żeby nie wprawiać ich w zły nastrój - piłkarze za nim rozpaczali, gdyż go kochali”.
Idąc tym tokiem, Tito jako piłkarz nauczył się także, jak rządzić silną ręką. Wszyscy pamiętają dzień, w którym w meczu z Getafe zdjął z boiska samego Leo Messiego, noc podczas której zastąpił jedną ze świętych krów i, podobnie jak w przeszłości zrobił Charly, crack przechodząc obok trenera posłał mu to samo spojrzenie, tak politycznie niepoprawne i tak piłkarskie. Tito poczekał aż wszyscy skończą się pięknić i przed opuszczeniem Camp Nou wziął na bok urażonego: „Ten wzrok, którym na mnie spojrzałeś – powiedział bez mrugnięcia okiem – był beznadziejny w porównaniu z tymi, które ja rzucałem swoim trenerom, gdy niesprawiedliwie mnie zmieniali! Postaraj się je poprawić, jeżeli masz zamiar komukolwiek zaimponować. Z tym, wiesz, jesteś udupiony”.
Nie chciał także i nie prosił o jakąkolwiek ochronę. Szczególnie przed mediami. Nigdy nie chciał jakiegoś strażnika chroniącego go przed dziennikarzami. „Jeśli wygram, będę chwalony; jeśli przegram – zabiją mnie. Będą mnie oceniać po moich rezultatach i codziennej pracy, którą wykonuję”. Miał wystarczająco dużo samozaparcia i wsparcia od rodziny. Podczas choroby potrzebował i przyjął pomoc z różnych źródeł - od Barçy Sandro Rosella i Josepa Marii Bartomeu, który pierwszego dnia swoich rządów powiedział: „Tito, nic się nie zmieni, cała Barça będzie na twoje żądanie”, przez dwójkę osób, które pomagały mu przez cały czas (lekarz i asystent, którzy byli dostępni o każdej porze dnia i nocy) i kończąc na jego dawnych kolegach z szatni, którzy zawsze chcieli się dowiadywać o postępach w rekonwalescencji Tito, choć nie mieli do niego bezpośredniego dostępu.
Po otrzymaniu straszliwej diagnozy, jak mówią ci, którzy byli przy nim przez te wszystkie lata i niektórzy, którzy woleli pozostać anonimowi, Tito starał się robić to, czego nie udało mu się wcześniej wykonać. Nie można tutaj mówić o priorytetach, ponieważ numerem jeden „zawsze była rekonwalescencja”, mówi jeden z doktorów, którzy mieli z nim styczność. „Nowoczesna medycyna nie ukrywa niczego, o ile pacjent chce wiedzieć wszystko. I Tito zawsze chciał. Powiem więcej, to on zawsze naciskał na nas i wypytywał o analizy, o to, czy pojawiła się jakaś nowinka medyczna, która mogłaby przyspieszyć proces leczenia”. Wszyscy przyjaciele i członkowie rodziny, z którymi rozmawiał dziennik El Periódico, wspominają, że zachowanie Barçy przez cały proces leczenia „było nieskazitelne. Klub w całości opłacił kontrakt Vilanovy i poleciałby dla Tito nawet na Księżyc, gdyby była taka potrzeba”. Barça bez żadnych pytań wspierała wszelkie inicjatywy Vilanovy, począwszy od doktora, który jest wiodącą figurą w kontekście badań nad komórkami w Galicji, przez spotkania z najlepszymi dietetykami w Pampelunie aż po ostatnią rekonwalescencję w Paryżu.
Pomimo całej walki o życie, chęci skupienia się na swoim pierwszym celu, w trakcie ostatniego roku Tito starał się także doglądać, wychowywać, pomagać i – oczywiście – obserwować i być dumnym ze swoich ukochanych dzieci, które zaprezentowały w trakcie pożegnalnej uroczystości w barcelońskiej katedrze, że przejęły siłę i determinację po swoim ojcu, ucząc się, oczywiście, iż przez życie należy przejść z jedną postawą wyznawaną przez ojca: „Seny, pit i collons!” („Odważnie, z rozwagą i z jajami!”, przyp. red.)
Rozpieszczony przez swoje dzieci
Żyjąc w taki sposób, Tito cieszył się z tego, że jego córka Carlota, która rozpoczęła studia na Ekonomii i Zarządzaniu na ESADE (jedna z najlepszych biznesowych szkół na świecie; mieści się w Barcelonie, przyp. red.), zmieniła kierunek na Marketing i PR, ponieważ ten kierunek sprawiał, iż była szczęśliwsza. Nawet nie trzeba mówić, jak tata-piłkarz cieszył się z kariery swojego syna, stoper mistrzowskiej młodzieżowej drużyny Barçy, który, jak kilka lat temu mówił ojciec, powinien dość mocno się poprawić, aby spełnić swoje marzenie. Mówi się, że gdy Tito żegnał się ze swoim synem, nakazał mu dalszą walkę – „Teraz już możesz” – o spełnienie swoich marzeń i zagranie na Camp Nou.
Walka z chorobą i rekonwalescencja, tak bolesna, straszna, którą przechodził w ostatnich miesiącach 2013 roku, gdy lekarze starali się ochronić zdrowe komórki przed zakażeniem, co uniemożliwiło mu wychodzenie z domu, obserwację rozwoju swoich dzieci poza domem, przyjemność ze spędzania czasu z Montse poza domem i jedzenie – ulubionych rzeczy: ślimaków przyrządzanych przez matkę, tych z restauracji Doloceta przy Urgell w Barcelonie i tych z Can Manel de Sants oraz owoców morza. Wszystko to sprawiło, że Tito stał się bardziej racjonalny i zwierzył się kilku przyjaciołom z tego, co się dzieje.
Jednym z nich był Ángel Fernández, który nie powie 10 słów o Tito bez konieczności wycierania oczu z łez. Mówi o nim jako o wielkiej osobie, ale łamie się za każdym wspomnieniem: „Najbardziej złośliwe było to, że po czterech miesiącach od wiadomości o chorobie Tito, lekarze zdiagnozowali u mnie dokładnie tę samą chorobę”. Gwoli ścisłości: Fernández został wyleczony po 36. sesjach radioterapii, a Tito zmarł po przejściu 110. Liczba ta jest niemożliwa do przejścia praktycznie dla jakiegokolwiek pacjenta, jednak Vilanova torturował swoje ciało do ekstremów; decydował się na przeszczepy swojej skóry z miejsc zdrowych na te, które były poddawane radioterapii. „Tito rozróżniał ciszę od hałasu – wspomina Fernández. – Tito używał słów do przekazania czegoś, nie do zniszczenia ciszy. Vilanova był bardzo młody, ale ze względu na swoją mądrość zachowywał się jak niesamowicie dojrzała osoba”. Fernández przyznaje, że przed śmiercią wielokrotnie rozmawiał z Tito na temat śmierci. „Oboje widzieliśmy ją blisko siebie, wiedzieliśmy, czym jest”.
Jedzenie w Casa Alcade
Najlepszy rok w życiu Tito okazał się być zarazem najgorszym. Liga 100 punktów została zastąpiona rakiem 110 sesji radioterapii, które z jednej strony niszczyły jego ciało, a z drugiej je ratowały. „Przy tej chorobie – powiedział kiedyś Aureliemu Altamirze – ludzie zazwyczaj leczą się po dwóch latach przebywania w domu. Ja nie mogę wytrzymać nawet dwóch dni”. Nikt nie chce pamiętać o jednej z obsesji Tito, jednak prawda jest taka, że Vilanova, twardy jak skała, z czasem odkrył, iż sesje radioterapii, które miały przynieść rozwiązanie, okazały się bezużyteczne, a wręcz szkodliwe.
Był silny, szczery; był prawdziwym panem swojego losu. Niektórzy do dziś „z gęsią skórką” wspominają posiłek w Casa Alcalde w Barcelonie w dniu, gdy Tito dowiedział się, iż ma raka. Pep Guardiola, Rexach, Josep Maria Fusté, Jordi Roura, Ángel Fernández i Tito umówili się na drugą. Vilanova przyjechał o trzeciej. Posłał Charly’emu ten sam wzrok, co w Juvenilu. Tito przeprosił i zasiadł do posiłku. Nikt niczego nie zauważył, ponieważ Tito słowem nie zająknął się o diagnozie, którą kilka godzin wcześniej podali lekarze.
Rekonwalescencja, walka, cierpienie i do tego oko na Carlotę i Adriego, kolejne na Montse i dodatkowa para patrząca w ich przyszłość. Wtedy też dowiedział się, iż jego żona marzy o penthousie. „Jaume – powiedział kiedyś swojemu przyjacielowi, Torrasowi – ten rak mnie wykańcza. Nigdy nie kłóciłem się z Montse, jednak przez chorobę nam się to zdarzyło”.
Wtedy też, z pomocą nikogo innego jak Ángel Fernández, nadeszła wspaniała szansa. Wspaniałe mieszkanie o ogromnym metrażu, z tarasem na dachu (?), w wyżej położonej części Barcelony. Tito się zawahał. Bał się, że w związku z tym nadejdą kłopoty. W pewną niedzielę Tito pojawił się w domu Javiera Fausa, wiceprezydenta Barçy ds. ekonomicznych, swoją zaufaną osobą, która miała ocenić ryzyko związane z całą operacją.
W trakcie śniadania Tito rozmawiał z Fausem o wielu sprawach. „Spełnia wymagania Montse? Jeśli jest zbudowane dobrze, nie zawali się. Nie martw się, jest warte pieniędzy”, powiedział wiceprezydent. Nie na tym był jednak koniec. W swoim małym notatniku zapisał cztery porady odnośnie tego, jak gospodarować majątkiem i jak go powiększać. Dwójka rozmawiała także przy okazji podróży Tito na jedną z paryskich sesji. Spotkanie było przypadkowe. Wiceprezydent leciał wówczas w jedną ze swoich regularnych wizyt w stolicy Francji, podczas gdy Tito towarzyszył doktor Ramon Canal. Przedstawiciel Barçy rozpoznał lekarza, jednak nie Tito. To mówi wszystko. Vilanova był praktycznie nie do rozpoznania.
Vilanova starał się pomagać sam sobie. Gdy tylko mógł chodził na mecze swojego syna, Adriego. Kiedy tylko była taka okazja (a ostatnie były w spotkaniach z Mollet, Badaloną i l’Hospitalet), Tito był na trybunach. Rzadko, naprawdę rzadko, rozmawiał o piłce z kibicami. Mówił, że chciał Neymara, że bezgranicznie wierzył w Deulofeu, że marzył o Thiago Silvie, że chciał także kupić Ribéry’ego… Obronę La Masii w jego wykonaniu zawsze pokazuje się na przykładzie: w październiku 2012 roku, gdy Real zremisował na Camp Nou 2:2 z Barçą, na Pepa i Tito spadła fala krytyki. „Czemu żaden z was nie przykłada większej wagi do faktu, że jesteśmy jedynym zespołem na świecie, który do walki przeciwko Cristiano Ronaldo rzuca wychowanka, Montoyę?”, rzucił wtedy dziennikarzom.
Dla tych boskich boisk
To właśnie niesamowita miłość do cantery, poza chęcią zobaczenia w akcji swojego syna, sprawiała, że Tito Vilanova pojawiał się na tych terenach, na których chciał pozostać niezauważony. „Patrz, to Tito, ten w czapce… Ten w golfie… Ten, który czeka w samochodzie na swojego syna”. Nikt jednak nie naciskał, wiedząc, że on chciał normalności wokół siebie, dyskrecji.
„Na tych boiskach zawsze był dyskretny, nie pozwalał na zbytnią ciekawość”, mówi Joan Franquesa, były dyrektor Barçy i ojciec, jak mówią, jednego z fenomenalnych zawodników z drużyny Cadete, która zdobyła już mistrzostwo. „Na początku swojej rekonwalescencji zawsze szukał swojego kąta, preferował anonimowość. Z czasem wszystko było mu jedno. Albo przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Ostatnio częściej był wśród nas, rozmawiał z nami, widzieliśmy go częściej niż w przeszłości.
Kto wie, czy tego wszystkiego i jeszcze więcej Tito nie powiedziałby w wywiadzie, na który był umówiony z Bernatem Solerem, dziennikarzem katalońskiej TV3 i autorem książki o Vilanovie, „La garantia d’un model”. 20 stycznia Rosell zaprezentował plan przebudowy Camp Nou i tego samego dnia wybuchł skandal dotyczący Neymara. Gdy przedstawiciele TV3 przygotowywali wywiad od strony technicznej, Rosell dyskretnie skontaktował się z Solerem i powiedział mu, że Tito zdecydował się udzielić telewizji wywiadu, w którym „powie wszystko i odpowie na wszelkie pytania”. Dziennikarz, jak można się domyślić, był bardzo poruszony. „To był wymarzony wywiad. Wszyscy chcieliśmy go wykonać. Była to szansa na wykonanie szokujących stanowisk”, przyznaje Katalończyk.
Dni przed oficjalną rezygnacją prezydenta upływają na dyskrecji obu stron. W rozmowach z Solerem i Tito martwił się swoim wizerunkiem, który zobaczą widzowie w telewizji. Dziennikarz uspokoił Vilanovę, mówiąc mu, że wszystko będzie dobrze. Soler wyjaśnił byłemu trenerowi Barçy, że dzięki odpowiedniemu ustawieniu światła i wykonaniu makijażu nie ma się czym martwić. Vilanova, który przechodził przez prawdziwe piekło w trakcie października, listopada i grudnia, gdy był zamknięty w domu, powiedział Solerowi, że jego wizerunek nieco się poprawia, bo udało mu się nawet przybrać kilka kilogramów.
Ostatecznie wywiad nie zostaje zrealizowany, ponieważ trzy dni później (23 stycznia) Rosell podaje się do dymisji i Tito nie jest już zainteresowany rozmową z TV3, ponieważ Sandro był jego pierwszym obrońcą. Soler i TV3 rozumieją decyzję szkoleniowca.
Niektórzy ludzie z otoczenia Vilanovy mówią, że w trakcie tego wywiadu Tito miał zamiar zrzucić prawdziwą bombę informacyjną. Jaume Torras, jego bliski przyjaciel i osoba dobrze znająca klub, przyznaje, że w lutym spotkał się ze szkoleniowcem w japońskiej restauracji Shibui znajdującej się na Plaça de Francesc Macià w Barcelonie, gdzie rozmawiali na temat udzielenia przez Tito dłuższego wywiadu. „Wolałbym pójść do radia, ponieważ nie chciałbym pokazywać swojej twarzy, jednak ostatecznie zdecyduję się na TV3. Ustawię wszystko na swoim miejscu”. Torras, podobnie jak i Soler, nie odważa się na publiczne komentarze dotyczące intencji Tito. „Ustawić wszystko na swoim miejscu oznacza podziękowanie każdemu z imienia i nazwiska, zaczynając od Montse, przez dzieci, rodzinę, klub, Rosella, Bartomeu, sztab medyczny, lekarzy, szpitale, przyjaciół, etc. I tak, jestem przekonany, że mocno skrytykowałby niektóre rzeczy”. Tego samego dnia, po wyjściu z Shibui, Tito powiedział Torrasowi o swoim zdziwieniu: „Nigdy nie wyobrażałem sobie tego, że ludzie będą chcieli mnie tak mocno, jak bardzo bym tego chciał”.
Nie ma wątpliwości odnośnie tego, że Tito część swojego bólu trzymał w sobie. Ból i szczęście, dużo bólu i szczęścia. Jak poinformowano El Periódico, na kilka dni przed śmiercią przeprowadził kluczową rozmowę odnośnie pozostania Leo Messiego w Barcelonie. To, co nie udało się praktycznie żadnemu innemu członkowi dream teamu, Messiemu przydarzyło się 19 kwietnia, dzień przed meczem z Athletikiem Bilbao, wygranym przez Barçę 2:1 właśnie po decydującej bramce Leo. Czemu Messi? To proste – ani Tito, ani Leo nigdy nie zapomnieli o jego rozwoju, jego triumfie. Gdy Tito doznał poważnej kontuzji w 2002 roku, Charly Rexach zaproponował mu posadę trenera w La Masii. Vilanova zaakceptował tę propozycję i został szkoleniowcem drużyny Cadete, w której grali Piqué, Cesc i właśnie Messi. Leo nie rozegrał do tego czasu ani minuty, ponieważ „był malutkim graczem, który po prawdzie bardziej pasowałby do piłkarzyków”. Tito nie bał się na niego postawić i zapewnił mu miejsce w podstawowym składzie. Ani Tito, ani Messi nie zapomnieli o tych czasach.
W nocy po rozmowie z Tito Vilanovą, Messi, który pojechał do domu swojego trenera z Pinto i Pepe Costą odpowiedzialnym za opiekę nad piłkarzami Barcelony, otrzymał na Camp Nou gorącą miłość od swoich kibiców po strzeleniu zwycięskiego gola.
Tamta róża z okazji Sant Jordi
To spotkanie, o którym nie wiedział praktycznie nikt, rozpoczęło ostatni tydzień życia Tito Vilanovy. Przed zameldowaniem się w pokoju 701 w klinice Quirón, gdzie ostatecznie umarł w spokoju i otoczony przez swoich ludzi, Tito wykonał swoją ostatnią prośbę - poprosił swojego przyjaciela, Ángela Fernándeza, aby zakupił model „szczególnego” zegarka marki Patek Philippe dla jego żony, Montse. Fernández jak szalony przetrząsał niebo i ziemię, jednak nie był w stanie odnaleźć go na czas i Tito nie mógł przekazać go swojej żonie, która dziś nosi ten zegarek na nadgarstku. Ostatecznie Tito podarował Montse różę, którą do szpitala przyniósł Jordi Roura.
Ten sam Roura, który, zaledwie cztery miesiące wcześniej, towarzyszył Tito u notariusza, dzięki któremu wszystko miało zostać uporządkowane. „Musisz towarzyszyć mi w trakcie wizyty u notariusza”, powiedział Vilanova Jordiemu. „Nie wkurwiaj mnie, Tito, nie myśl o takich rzeczach!” Tito rozkręcił się jak motorynka: „Skończ pieprzyć, Jordi, przecież myślisz bardziej niż ja. Gdybyś był w mojej sytuacji też byś coś takiego zrobił, prawda? Jasne, że byś zrobił, to oczywiste, więc widzimy się jutro o 10 u mnie”.
Trener do samego końca
Cztery miesiące po tej interesującej sprzeczce, Vilanova pojawił się, z poczuciem, iż już go nie opuści, w klinice Quirón. Odkąd leżał w 701 wciąż miał siłę na to, aby – w towarzystwie lekarza lub pielęgniarki – patrzeć przez okno wychodzące na stadion L’Àliga, na którym dzieci grały w kółeczku; Tito poprawiał nawet błędy taktyczne trenujących zawodników. „To oczywiste, że te dzieciaki nie są dobrze poustawiane na boisku, nie mogą wygrywać”.
Wszystko to miało miejsce w trakcie ostatnich 48 godzin życia Tito, podczas których Jordi Roura, Jaume Torras i Aureli Altamira, nierozłączni i wierni przyjaciele Vilanovy, anioły stróże rodziny Tito i Montse, ze łzami w oczach przeżywali ostatnie chwile Mistera. Jordi, Jaume i Aureli nawet na minutę nie opuścili rogu na końcu korytarza, koło 701, gdzie Montse była wraz ze swoimi najbliższymi przyjaciółmi.
„Wiesz, co wszyscy trzej myśleliśmy w tamtym momencie?”, pyta mnie Torras z szeroko otwartymi, załzawionymi oczami, gdy siedzimy w barze Velódromo w Barcelonie. „Nie, nie wiem”, odpowiadam. „Co byśmy zrobili, jak byśmy zareagowali, jaką minę byśmy zrobili, jaką przyjęlibyśmy postawę, gdyby nagle na korytarzu szpitala pojawił się Pep, aby po raz ostatni uściskać Tito, po raz ostatni pożegnać się ze swoim najlepszym przyjacielem. O tym myśleliśmy, gdy Tito umierał”.
Guardiola, który tego samego dnia sprowokował obecność dziennikarzy w Terminal de Aviación Corporativa na El Prat w Barcelonie, nie poleciał do Barcelony, ponieważ wiedział, iż rodzina Tito i szczególnie jego żona, Montse, nie chciała go widzieć. „Smutek i pustka będą towarzyszyć mi na zawsze” było przytępionym wyrazem smutku ze strony Pepa.