24 czerwca 1987 roku w Rosario urodził sie Lionel Andres Messi. 10 mistrzostw Hiszpanii, siedem Pucharów Króla, cztery Ligi Mistrzów. Kilkanaście lat kariery. Fenomen sportowy. Powtarzalność sukcesów przez lata, przez ponad dekadę, a przecież pierwszego gola zdobył przeciwko Albacete w maju 2005 roku i było to przecież dwadzieścia lat temu. Coś niewiarygodnego! Co trzy dni siadaliśmy, jak do telenoweli, żeby oglądać jego występy. Fenomen socjologiczny! Ileż rzeczy można było mu przypisać podczas tej kariery? Że można w życiu wygrać ewidentnie bez układów. Że jest człowiekiem rzetelnym, solidnym, posłańcem wielkich wiadomości, wielkiej nadziei. Zaczynał jako idol kryzysowy u schyłku Rijkaarda, który miał nas prowadzić jako ambasador wspaniałego skoku cywilizacyjnego do Europy. Fenomen społeczny. Przecież my, dzięki tym transmisjom, żyliśmy życiem zastępczym. Był powodem ogromnej zbiorowej radości.
Dał nam wiele. Bardzo wiele... Mam nadzieję, że z tych młodych chłopaków, którzy dzisiaj mają aspiracje, którzy oglądali Leo na całym świecie, jak Lamine, Pedri i inni. Że uwierzą, że nie zmarnujemy tego fenomenu, jaki się stworzył przy oglądaniu Barcy. Tego fenomenu popularności - 75,5 miliona, rekordowa ilość polubień na Instagramie, kiedy zdobywał Puchar Świata w Katarze. To Jego najważniejsze zwycięstwo i ta wielka radość nas, ludzi, którzy go oglądaliśmy przed ekranami krzycząc, skacząc... Po prostu... Było pięknie i coś się niewątpliwie zamknęło, ale miejmy nadzieję, że w sporcie będzie jakaś próba kontynuacji. Messimanii już nie będzie nigdy. Natomiast ważne, żeby były sukcesy sportowe i żeby coś po Leo trwałego, bardzo trwałego, zostało. Dziękujemy Ci bardzo, Leo! Do zobaczenia.