Po kompromitującym poprzednim sezonie, w stolicy Katalonii zdecydowano, że nadszedł czas na rewolucję. Oczywiście nie od razu - początkowo Zubizarreta przebąkiwał coś o płynnym kontynuowaniu projektu, wierze w obecną kadrę oraz stopniowej ewolucji, jednak porażki na wszystkich trzech frontach nie pozostawiły miejsca na półśrodki – w Barcelonie trwa obecnie prawdziwy przewrot. Już na ten moment wydano i zarobiono na transferach najwięcej w historii. Odeszły klubowe ikony pokroju Valdesa i Puyola, pod znakiem zapytania stoi przyszłość Xaviego czy Daniego Alvesa - więc ludzi bezpośrednio odpowiedzialnych za triumfy ery Guardioli - a z klubem pożegnali się także kluczowi zawodnicy poprzedniego sezonu, bo za takich na pewno można uznać Cesca Fabregas (13 goli i 22 asysty we wszystkich rozgrywkach klubowych) oraz Alexisa Sancheza (19 bramek oraz 17 asyst). Na miejsce starych wyjadaczy i mniejszych lub większych gwiazd, przyszli nowi, głodni zwycięstw zawodnicy. Rozprawiono się też, w końcu, z paroma niespełnionymi talentami; z klubu odeszli Bojan Krkić, Isaac Cuenca oraz młodszy Dos Santos, a na wypożyczenie (wyszarpane zresztą przez samego zawodnika, bo i Barcelona i Porto wolały opcję transferu definitywnego) wygnano Cristiana Tello, ale również ta luka została już zapełniona przez powracających Rafinhę i Deulofeu. Do klubu przybyła zatrważająca wręcz – zwłaszcza w porównaniu z ostatnimi sezonami – liczba nowych zawodników, a poukładać ich będzie musiał równie zielony (choć z przeszłością w Barcelonie, w tym także w roli trenera drużyny rezerw) Luis Enrique, jednak zdecydowanie najwięcej mówi się o nowym, kosmicznym trio napastników w składzie Neymar – Suarez – Messi. Jakby zupełnie nie zwracając uwagi na fakt, że barcelońskiego ataku w takim zestawieniu nie zobaczymy jeszcze przez długi czas. Poważną kontuzję ma Brazylijczyk, a FIFA na cztery miesiące wygryzła z działalności związanej z piłką Luisa Suareza. Także Leo ma być, naturalnie jeśli wierzyć doniesieniom hiszpańskich i katalońskich mediów, powoli wycofywany z ataku do pomocy (ale o tym za chwilę) Fakty są takie, że południowo-amerykańskiego tridente na ten moment po prostu nie ma, a Luis Enrique będzie musiał szukać innych rozwiązań. Jak więc prezentuje się trzecia linia Dumy Katalonii przed pierwszą kolejką La Liga?
Jeśli mówimy o Barcelonie, a już zwłaszcza o jej ataku, zazwyczaj mówimy też o Leo Messim. Argentyńczyk zmienił się, i są to zmiany naprawdę znaczące: z biegającego po prawym skrzydle nastolatka, poprzez maszynę do strzelania goli, aż po pewnie kroczącego (albo jak wolą złośliwi - człapiącego) po boisku lidera, który spokojnie czeka na piłkę, żeby zaskoczyć przeciwników nieszablonowym podaniem, dryblingiem lub strzałem. Messi stracił na mobilności, jednak nie stracił ani odrobiny ze swojego geniuszu – właśnie dlatego przed Lucho stoi zadanie niezwykle trudne: znaleźć Messiemu nową, efektywniejszą, zarówno dla niego jak i dla całej drużyny, pozycję na boisku. Sprawa wydaje się oczywista, kiedy gotowi do gry będą już Suarez z Neymarem, wtedy wystarczy Argentyńczyka zwyczajnie przesunąć za plecy dwóch cracków, ale na razie obok Leo będą biegali zawodnicy o klasę albo i dwie gorsi. Jeśli chodzi o nominalnych napastników/skrzydłowych pierwszej drużyny, na początku sezonu Luis Enrique będzie miał do dyspozycji Pedro, Deulofeu i... własną inwencję twórczą. Tyle.
Pierwszy z hiszpańskiego duetu został ostatnimi czasy zdegradowany do roli rezerwowego, chociaż wszyscy pamiętamy jego świetne występy, kiedy istniało jeszcze słynne trio MVP. Pedro w formie powinni wspominać zwłaszcza kibice Manchesteru United – w końcu to on, wraz z Messim i Villą, był kluczowy dla wyeliminowania drużyny sir Alexa Fergusona z jego ostatniego w karierze finału Ligi Mistrzów. Także w reprezentacji Hiszpanii Rodriguez imponował kiedyś formą, a del Bosque stawiał na niego nawet kosztem takich gwiazd jak Juan Mata czy Jesus Navas. Ostatnimi czasy zawodnik co prawda nie imponuje efektownością, jednak udało mu się utrzymać bardzo dobre statystyki (19 bramek i 13 asyst), a jego dużą zaletą jest obunożność, bo – w przeciwieństwie do choćby Neymara – na prawej stronie gra dokładnie tak samo dobrze jak na lewej.
O ile Pedro nie zwykł schodzić poniżej pewnego przyzwoitego poziomu, a kibiców przyzwyczaił, że raczej nie zalicza wielkich wzlotów i upadków, to zupełnie inaczej sprawa ma się z Gerardem Deulofeu. Po fenomenalnym (18 bramek i 12 asyst tylko w rozgrywkach drugiej ligi) sezonie w Barcelonie B, piłkarz poszedł na roczne wypożyczenie do Evertonu, gdzie zaprezentował się z dość dobrej strony. Wielu kibiców miało wątpliwości, czy w Anglii nie stłamszą finezyjnego stylu gry Gerarda, a jak pokazało życie... mieli rację. W pewnym sensie. Po powrocie z wysp okazało się, że młody Hiszpan znacząco przybrał na masie mięśniowej (a trzeba przyznać, że do najniższych też nie należy, bo 180 centymetrów wzrostu – zwłaszcza w tak niskim zespole jak Barcelona – może zrobić różnicę), a w konsekwencji – stracił nieco na zwinności. Zdobył za to sporo siły, a wkręcanie w ziemię obrońców nadal przychodzi mu z łatwością i przyjemną dla oka lekkością. Gerard zyskał też dużo pewności siebie, a po boisku porusza się jakby miał przynajmniej 25, a nie 20 lat. Deulofeu na pewno jest zawodnikiem bardzo utalentowanym, jednak mimo wszystko jego forma pozostaje zagadką. Co prawda w jedynym rozegranym do tej pory sparingu (z Recreativo) zaprezentował się bardzo dobrze, ale czy zdoła przez tak długi okres zastępować największe klubowe gwiazdy?
Na szczęście dla culés, Barcelona to nie tylko pierwsza drużyna, a w ataku mogą przecież grać nie tylko napastnicy - o czym wielokrotnie przekonywali nas reprezentanci Hiszpanii. W rezerwach Barçy na swoją szansę czekają piekielnie zdolni Adama Traoré, Munir el Haddadi oraz nowy nabytek Blaugrany - Alen Halilović.
Jeśli chodzi o Adamę, najłatwiej opisać go trzema słowami: silny, utalentowany i silny. Chłopak ma niesamowicie potężną jak na piłkarza – i to w tak młodym wieku! - sylwetkę (wygląda trochę jak czarny Hulk), a mimo to zaskakuje zwinnością, szybkością i nieprzeciętnym dryblingiem. Zresztą jego umiejętności najlepiej oddaje fakt, że oferty złożyło mu w tym okienku aż 15(!) klubów La Liga; po zawodnika nie zgłosiły się tylko Real Madryt, Espanyol, Real Sociedad Atlético Madryt i Athletic Bilbao. Całkiem nieźle, jak na 18-latka.
Munir natomiast, to bardziej napastnik niż skrzydłowy, bo chociaż do wolnych i ociężałych bynajmniej nie należy, a wręcz przeciwnie - mobilność jest raczej jego zaletą – to wyśmienicie odnajduje się w polu karnym. Potrafi też uderzyć z niemal każdej pozycji, co z chęcią prezentował nam podczas rozgrywek UEFA Youth Leuge, gdzie jego 11 goli (z 32 zdobytych przec całą drużynę) dału Barcelonie tytuł, a samemu zawodnikowi - Koronę Króla Strzelców.
Obaj zawodnicy spędzą obecny sezon w drużynie rezerw, jednak po Luisie Enrique można się spodziewać, że z przyjemnością będzie korzystał z ich usług - zwłaszcza w obliczu takiego deficytu osobowego. Zarówno Munir jak i Adama mogą grać na skrzydłach oraz na środku ataku, co daje Lucho bardzo duże pole do manewru.
Nieco inaczej ma się sprawa ze wspomnianym przeze mnie wcześniej Chorwatem. Alen Halilović dopiero tego lata zamieszkał w Katalonii, a co za tym idzie - rozegrał w barwach Blaugrany dopiero jedno, sparingowe spotkanie. Wydaje się co prawda, że do stylu gry zaadoptuje się bardzo szybko, zresztą już teraz mówi się, że w sposobie dryblowania, rozgrywania i prowadzenia piłki przypomina Leo Messiego, co jest chyba najlepszą możliwą rekomendacją, jednak niezależnie od skali jego talentu - będzie to wymagać czasu. Wie o tym sam zawodnik, który odrzucił opcję wypożyczenia do Sevilli (klub starał się o to podczas sprzedaży Rakitica, ostatecznie do drużyny z Andaluzji dołączył, na takich samych zasadach, Denis Suarez), ponieważ adaptacja do stylu gry Barcelony jest dla niego priorytetem i przedkłada ją nad grę w najwyższej fazie rozgrywkowej, czym z pewnością może zaimponować trenerowi.
Młodzi to jedno, ale nie można zapominać o nieco starszych zawodnikach - w końcu to oni tworzą trzon drużyny. Od kilku lat Barcelona regularnie grała pierwsze ważne mecze z Iniestą jako skrzydłowym. Było to co prawda spowodowane chęcią upchnięcia w składzie Cesca, Iniesty, Busquets i Xaviego jednocześnie, ale nawet teraz, po odejściu Fabregasa, jest to opcja warta rozważenia. Jeśli nie stanie się nic niespodziewanego, to Iniesta będzie grał we wszystkich najistotniejszych spotkaniach tego sezonu, pytanie brzmi: na jakiej pozycji? Paradoksalnie, odpowiedź na to pytanie może wcale nie zależeć od don Andresa, a od dyspozycji pozostałych zawodników. Przykładowo, jeśli z formą odpali Rafinha, to wtedy na środku pola można postawić na młodego Alcantarę, a Iniestę rzucić na lewe skrzydło właśnie. Natomiast jeżeli to Deulofeu okaże się lepszym zawodnikiem to właśnie on - obok Pedro i Messiego - stworzy linię ataku, a Iniesta pozostanie na swojej ulubionej pozycji środkowego pomocnika. Nie należy też ignorować osoby Rakiticia, który jest co prawda przymierzany bardziej jako osoba wchodząca za Xaviego (specjalnie uniknąłem sformułowania “następca”, bo jest to jednak zupełnie inny typ zawodnika) ale także jako grający tuż za napastnikami pomocnik czuje się bardzo dobrze, co w Sevilli udowadniał już wielokrotnie.
Przed sezonem jak zwykle mamy wiele niewiadomych, jednak w tym roku jest ich jeszcze więcej niż zwykle - w końcu nie co okienko wydaje się na transfery 143 miliony jeszcze przed końcem lipca (no, chyba że jest się Realem Madryt lub PSG). Zdaje się, że Luis Enrique ma pomysł na drużynę. Pomysł niewątpliwie ambitny, bo na naszych oczach przeprowadza rewolucję większą nawet od tej, którą zaserwował nam Guardiola. Tylko czy jest to pomysł dobry i - co ważniejsze - czy uda mu się go zrealizować?