Reprezentacyjne przerwy w rozgrywkach klubowych są trochę jak niedzielne obiady rodzinne. Wiesz, że można by ten czas spożytkować dużo ciekawiej. Wiesz, że tak naprawdę mało kto dobrze się podczas nich bawi i prawie każdy wolałby robić w tym czasie co innego. Ale wiesz też, że są zwyczajnie potrzebne i za jakiś czas znowu wpadniesz na tradycyjny rosół i kurczaka. Bo tak po prostu trzeba.
Tekst, który właśnie czytacie, zacząłem pisać przy okazji poprzedniej pauzy na oglądanie naszych Biało-Czerwonych Orłów. Wtedy jeszcze z Gibraltarem - cóż to był za mecz, cóż za emocje!. Po przerwie w ligowych zmaganiach, Barcelona miała zmierzyć się z Athletikiem Bilbao - tak też narodziła się koncepcja całego felietonu. Jak dobrze wiemy, drużyna z Kraju Basków uchodzi za jedną z nielicznych ostoi futbolu “niekomercyjnego”, gdzie wartości i tradycja ciągle są ważniejsze od petrodolarów. Jeszcze, mogłoby się wydawać, przed momentem podobną reputacją cieszyła się Barça, jednak bielące się i mieniące na piersiach naszych zawodników logo “Qatar Airways” i pewne nieścisłości przy transferze Neymara skutecznie ją pogrzebały. Wielu kibiców z pewnością chiałoby powrotu do czasów, kiedy bordowo-granatowa koszulka ciągle nie była splamiona reklamami - nawet, jeżeli miałoby to oznaczać pogorszenie sytuacji finansowej, a co za tym idzie - pewnie i wyników sportowych. Całkiem niedawno wypłynęła plotka, jakoby zarząd rozważał usunięcie z koszulek fantazyjnej reklamy lini lotniczych tuż po wygaśnięciu obecnej umowy. Zapytacie: co to ma wspólnego z Baskami, którzy na koszulkach reklamy jak najbardziej mają (obecnie w La Liga nie ma ich Valencia i Levante)? Otóż przy okazji całego zamieszania związanego z dyskusją “tradycja czy trofea” zacząłem się zastanawiać: co by było, gdyby pójść o krok dalej i - na wzór Athletiku Bilbao - ograniczyć drużynę Barçy wyłącznie do Katalończyków? Jaką kadrę wtedy złożyłby Lucho i czy tak funkcjonujący klub miałby w ogóle prawo funkcjonować?
Wybór, wbrew pozorom, jest bardzo duży. Zacznijmy od bramki - między słupkami mógłby stanąć oczywiście Victor Valdes - jeśli tylko zdecydowałby się na pozostanie w klubie. A jeśli nie? Wtedy pozostawałoby podkupić z Espanyolu Kiko Casillę lub Jordiego Codinę z Getafe. Niestety, cała trójka to piłkarze, którzy trzydziestkę przekroczyli już kilka lat temu. Żaden z nich nie jest co prawda w wieku emerytalnym, jednak warto by mieć w odwodzie kogoś, z perspektywą na więcej niż trzy lata gry na poziomie. Tutaj wybór jest jasny jak słońce, bo taki zawodnik już znajduje się w zespole. Jordi Masip, mimo że nie doczekał się jeszcze swojej szansy u Lucho, ma za sobą świetny sezon w rezerwach i z pewnością będzie miał jeszcze okazję na pokazanie się tej reszcie świata, która nie oglądała sezon temu jego popisów w ekipie pod dowództwem generała Eusebio. W drużynie złożonej z samych Katalończyków, szanse Masipa na grę w pierwszym składzie na pewno byłyby większe niż obecnie.
Teraz zajmijmy się obroną. Tutaj, przynajmniej w przypadku pierwszej czwórki, nie zmieniłoby się prawie nic. Jordi Alba - Gerard Pique - Marc Bartra - Martin Montoya - wszyscy to Katalończycy z krwi i kości, a każdy z nich już od dłuższego czasu (z lepszym lub gorszym skutkiem) reprezentuje FC Barcelonę. Oczywiście drużyna to nie tylko pierwsza jedenastka, a blok defensywny nie może składać się wyłącznie z czterech zawodników. Kto mógłby zostać zatrudniony w roli rezerwowego? Co logiczne, w poszukiwaniu najlepszych katalońskich piłkarzy, najpierw sięgnąłem do obecnej kadry La Masii. Niestety, ani Grimaldo, ani Edgar Ie, Patric czy Bagnack nie urodzili się w Katalonii. Nie znalazłem też informacji (jeśli się mylę to mnie poprawcie), aby którykolwiek z rodziców wyżej wymienionych pochodził z okolic Barcelony (w przypadku Athletiku wystarczy narodowość jednego z rodziców). Szkoda, bo cała czwórka jest z pewnością bardzo utalentowana i już teraz prezentuje bardzo wysoki poziom - zwłaszcza Grimaldo pozwala mi wierzyć w lepsze jutro barcelońskiej defensywy. Są jednak inni. Rezerwowymi stoperami mogliby być Andreu Fontas, który całkiem niedawno pożegnał się z naszym klubem lub Marc Valiente - obecnie piłkarz Realu Valladolid, a w przeszłości Sevilli oraz właśnie FC Barcelony B. Także defensywnie usposobiony, choć występujący raczej jako pomocnik Oriol Romeu powinien sobie poradzić na pozycji środkowego obrońcy. Z boku, jako poważny konkurent dla Alby, naturalnym wyborem jest Alberto de la Bella. Tak jest, lewy obrońca Realu Sociedad urodził się w Katalonii, a konkretniej w Santa Coloma de Gramenet. Prawa strona? No cóż, tutaj mamy mały problem, bo naprawdę ciężko o jakąkolwiek sensowną kandydaturę. Na szczęście, bardzo modne jest ostatnio ustawienie z trójką stoperów, więc w razie kontuzji Martina Montoyi trener powinien zdecydować się właśnie na takie rozwiązanie.
O ile formacja defensywna nie robi może wielkiego wrażenia (chociaż na pewno wygląda solidnie, podstawowi zawodnicy w końcu pokrywaliby się z obecnymi), to zdecydowanie lepiej jest już w drugiej linii. Duet najbardziej cofniętych pomocników tworzyłaby dwójka perełek prosto z La Masii - Sergio Busquets i Sergi Samper powinni zapewnić świetny miks młodości, doświadczenia, spokoju w grze i odrobiny przebojowości, którego mogłoby nam pozazdrościć kilka naprawdę dużych europejskich marek. Jeśli chodzi o piłkarzy biegających tuż przed Busquetsem… No cóż, tutaj też nie zmieniłoby się wiele: Xavi, Iniesta, może zarząd zatrzymałby Fabregasa w obliczu braku alternatyw. Dodatkowo, Sergi Roberto pełniący rolę tę samą co obecnie lub Javim Marquezem pełniącym rolę obecnego Sergiego Roberto i druga linia zostałaby zapełniona.
Osłabienia względem dzisiejszej kadry byłyby najbardziej widoczne w formacji ataku. Tello, Bojan, Deulofeu, Aleix Vidal z Sevilli, Sergio García z Espanyolu... Niby jest w czym wybierać ale szału nie ma. Ot, przy dobrych wiatrach może wystarczyłoby na Ligę Europy. A wszyscy wymienieni zawodnicy graliby w Barcelonie tylko przy założeniu, że było by ją na to stać, co przecież wcale nie jest pewne. Z takimi zasadami Blaugrana mogła by utrzymać się na podobnym lub nawet wyższym poziomie co Athletic, ale równie dobrze mogłaby też błąkać się w trzeciej lidze i toczyć tam zaciętą walkę utrzymanie z Realem Madryt Castilla.
Naturalnie, wszystko to jest zupełnie abstrakcyjne - zwłaszcza że założyciel klubu, Joan Hans Gamper urodził się w Szwajcarii, a pierwszy prezes klubu - Walter Wild pochodził z Wielkiej Brytanii. Nigdy nie było więc realnej opcji wykluczenia obcokrajowców z wewnętrznych struktur FC Barcelony. Po co więc cały tekst? Po pierwsze, żeby zapełnić mój i Wasz czas podczas kolejnej nudnej przerwy poświęconej zmagoanim reprezentacji. A po drugie, chciałem się was o coś zapytać: gdzie powinna leżeć granica w pojedynku albo i kompromisie na linii trofea - tradycja? Czy za kilka lat wolelibyście zobaczyć Barcelonę z czystymi koszulkami, czy też z kolejną Ligą Mistrzów na koncie? Idąc dalej - pewnie nie w najbliższym czasie, jednak z pewnością przyjdzie taki moment, że reklamy w nazwie stadionu staną się standardem. Wystarczy spojrzeć na Anglię lub Niemcy: Emirates, Etihad, Allianz Arena, Signal Iduna Park, Veltins-Arena... Jeżeli za 10-15 lat sponsor w nazwie stadionu nie będzie regułą, to bardzo się zdziwię. I czy wtedy Duma Katalonii oraz jej dumni kibice nie ulegną pokusie “Coca-Coli Camp Nou” oraz dwóch - trzech miliardów dolarów za kilkuletnią umowę sponsorską? Powiecie: “Nigdy!” A co, jeśli przeciwstawienie się postępującej komercjalizacji (stadion to tylko przykład) będzie równoznaczne ze stałym wyłączeniem Barcelony z europejskiego TOPu? Oczywiście na rzecz PSG, AS Monaco, Manchesteru City, Chelsea, a w przyszłości - może i Red Bulla Londyn?