Święta. Czas specjalny. Czas, w którym nie denerwują nas zjazdy rodzinne, wyczekiwanie w kilometrowych kolejkach sklepowych i domowa krzątanina. Okres radości dla małych i dorosłych. I prezentów oraz bajek. Z tymi ostatnimi pewnie większość z nas ma najpiękniejsze świąteczne wspomnienia z lat dzieciństwa. Czy byłem wystarczająco grzeczny przez cały rok, by odwiedził mnie św. Mikołaj? Wiele razy zadawałem sobie i rodzicom to pytanie. A oni, chcąc podsycić moje podekscytowanie, odpowiadali tylko, że muszę poczekać do pierwszej gwiazdki. Czekałem zatem, a następnie była już tylko niepowstrzymana radość, gdy pod choinką znalazłem wymarzony podarek. Nigdy jednak nie ujrzałem Mikołaja, choć starałem się biec jak najszybciej do drugiego pokoju, gdy tylko ujrzałem gwiazdę. Rodzice jednak opowiadali z przejęciem o jego przybyciu, a ja słuchałem z wypiekami na twarzy. Piękne bajki, piękne wspomnienia.
Teraz lat przybyło, w bajki już się nie wierzy, ale czy przestało się je oglądać lub wręcz podziwiać? Nie, przynajmniej w moim wypadku. A będąc Cule mam ten przywilej, że kolejne akty najpiękniejszej bajki mogę oglądać niemal cały rok praktycznie co trzy dni. Wyczyny jej bohaterów nieustannie pobudzają wyobraźnię, sprawiają, że czekamy na więcej i więcej i bezustannie zyskują nowych widzów. Dowodów nie trzeba szukać przeglądając internetowe fora i sprawdzając liczbę nowo zarejestrowanych użytkowników. Najlepsze dowody można znaleźć na naszych podwórkach. Ile razy widzieliście chłopców spierających się przed kolejnym meczem, który z nich tym razem będzie odgrywał rolę Leo Messiego? Ja widuję takie obrazki często podczas każdych wakacji. I ciężko wtedy na moment nie przystanąć, uśmiechnąć się, i nie pomyśleć jakim jesteśmy szczęśliwym pokoleniem, że możemy obserwować na bieżąco jego dokonania. Jego i jego kompanów. A jak to jest być choć przez chwilę Leo Messim? Przez chwilę mieli ku temu okazję Valentín Rodríguez, Juan Ignacio Martínez, Àlex Burgués i Marc Balaguer . Trzeba spytać o ich wrażenia.
Wróćmy jednak do naszej bajki. Kto lubi obejrzeć dobry film, a na BO takich użytkowników nie brakuje, wie, że w większości główny bohater przeżywa wzloty i upadki. O ile w produkcjach aktorskich schemat ten jest, w zależności od gatunku, często łamany, o tyle w animacjach występuje zawsze. Na początku jest sielankowo, później coś się psuje i następuje moment zwątpienia w końcowy happy end, w finale jednak staje się on faktem i wszyscy są zadowoleni. Cieszą się ekranowe postaci i najmłodsi oglądający ich losy. Z radości swej pociechy cieszą się także rodzice. Naszą Blaugranę w ostatnich latach można porównać do bohatera animacji. Lata Pepa Guardioli to owy sielankowy początek. Wszystko szło idealnie. Multum trofeów, zachwyt nad grą. Teraz, po jego odejściu, przyszedł owy moment kryzysowy. Trwa on trzeci rok, a kibice z utęsknieniem patrzą na treningową grę w dziadka piłkarzy Bayernu Monachium. Tam jest teraz nasza, zwycięska osobowość. A do tego dochodzą jeszcze afery z transferem Neymara, transferowy zakaz od FIFA, pozew przeciw Laporcie… Obudził się też biały smok z Madrytu (choć widnieje na koszulce czarnej). Bestia podbiła już Decimą Europę, a teraz nadal zionie ogniem na kolejnych oponentów, połykając ich z łatwością na końcu. Pytanie brzmi: czy barcelońscy rycerze zdołają jej się przeciwstawić?
Zdołają. Nie zapominajmy przecież o bajkowym, szczęśliwym zakończeniu. Ono wciąż jest przed nami. Musimy tylko cierpliwie poczekać do końca seansu. Ale by film się dobrze skończył, konieczny jest też odpowiedni reżyser. Czy Luis Enrique takowym jest?
Jego początkowe decyzje o czyszczeniu szatni wskazywały, że tak. Nareszcie trener z jajami pisano, zresztą nie tylko na BO. Po kilku oblanych, poważnych testach powyższą frazę zastąpiło jednak częste Lucho nie ma jaj. Kolejny pozorant zarządu, który nie wyciąga wniosków. To w końcu ma jaja czy nie? Nie będę tego sprawdzał. Zniecierpliwionym odpowiem tylko poniższym zdjęciem. Rozpisując tą postać George R.R. Martin udowodnił, że można zajść daleko nawet nie mając jaj. Zatem cierpliwości. Bajka trwa, a dobre zakończenie zbliża się nieubłaganie. Visca el Barca!