El Clásico - najważniejsze piłkarskie derby świata. Najważniejsze nie tylko ze względu na niesamowity poziom tych spotkań, ale i na przeogromny historyczny bagaż, jaki niosą ze sobą starcia FC Barcelony i Realu Madryt. Gran Derbi to nie jest zwykły mecz piłki nożnej - to coś dużo więcej niż tylko futbol.
Więcej niż piłka - geneza nienawiści
Każdy szanujący się fan nie tylko Barcelony, ale i piłki nożnej w ogóle, z pewnością słyszał o słynnym katalońskim motto: Més que un club. Nie każdy jednak zna jego genezę. Na początku trzeba powiedzieć, że hasło „Więcej niż klub” nie towarzyszyło Barçy od zawsze. Po raz pierwszy pojawiło się stosunkowo późno, bo dopiero 69 lat po założeniu FC Barcelony - był to więc rok 1968, a wypowiedział je, właśnie po meczu z Realem Madryt, ówczesny prezydent klubu - Narcis de Carreras. Wbrew utartej w niektórych kręgach opinii, motto nie odnosi się wcale do specjalnego podejścia fair-play, unikalnego stylu gry czy braku reklam (pamiętacie jeszcze?) na koszulkach, a do Barcelony jako wizytówki i reprezentanta autonomicznej Katalonii. W końcu to Camp Nou było przez wiele lat jedynym miejscem, gdzie swobodnie posługiwano się językiem katalońskim.
Rywalizacja między katalońską Barceloną i stołecznym Realem Madryt nie opiera się oczywiście tylko na pozostałościach niesnasek z XVIII wieku, kiedy to Katalończycy tracili niepodległość swojego państwa. Wrogość ta kreowała się także w skutek wydarzeń nowszych i najnowszcyh. Mówiąc o sytuacjach podsycających wzajemną nienawiść, absolutnym obowiązkiem piszącego jest rozpoczęcie tematu od rządów reżimu Francesco Franco. Czasami słyszy się, że pogarda wobec generała jest nieuzasadniona, że to wszystko wymysły zawistnych culés, oraz że uratował on kraj - w tym także Barcleonę - przed szalejącym w Europie komunizmem. Oczywiście nie zabronię wam mieć swojego zdania na ten temat, jednak głosząc takie teorie w obecności Katalończyków, musicie przygotować się na możliwość przyjęcia soczystego sierpowego prosto w nos - i trudno się im dziwić, o czym zaraz. Po Franco były jeszcze inne sytuacje, inni ludzie i konflikty. To wszystko spowodowało, że otoczka wokół Gran Derbi rosła i rosła, aż przyjęła obecne, monstrualne rozmiary.
Josep Sunyol
Katalończyk, z wykształcenia prawnik. Członek niepodległościowych grup politycznych Acció Catalana oraz Esquerra Republica de Catalunya. W 1930 roku założył lewicową katalońską gazetę La Rambla, rok później został wybrany do Kortez Generalnych - hiszpańskiego parlamentu. Była to zresztą dopiero pierwsza z jego trzech kadencji. W 1935 roku stał się prezydentem FC Barcelony. 6 czerwca następnego roku Sunyola aresztowano, a następnie zastrzelono. Bez procesu, bez prawa do obrony. Po prostu - zlikwidowany. Rozkaz wydał Franco.
Jedenaście do jednego
13 czerwca roku 1943, półfinał „Pucharu Generała”, ówczesnej wersji Pucharu Króla. FC Barcelona prowadzi do przerwy 1:0 z Realem Madryt. Po regulaminowych 45 minutach do szatni Blaugrany wkracza policja. Nie użyto przemocy, nie było też zastraszania, ani grożenia bronią. Ot, delikatnie zasugerowano, że niektórzy z zawodników mogą grać tylko ze względu na niezmierzoną dobroć reżimu, który pozwala im w ogóle przebywać na terenie kraju. Los Blancos wygrali tamto spotkanie 11-1.
La Saeta Rubia
O Alfredo Di Stefano słyszeli chyba wszyscy sympatycy piłki kopanej. Jeśli ktoś nie słyszał, to już tłumaczę - mówimy o jednej z największych gwiazd w historii Realu Madryt, z którym ośmiokrotnie sięgał po tytuł Mistrza Hiszpanii, pięciokrotnie po Puchar Mistrzów, a raz - po Puchar Interkontynentalny i krajowy. Strzelec 227 goli w Primera Division, co czyni go w tej konkurencji czwartym w historii. Trzykrotny Mistrz Kolumbii, raz wygrał Mistrzostwo Argentyny. Wicekról strzelców Copa America, dwukrotny zwycięzca plebiscytu France Football na najlepszego piłkarza Europy. Oto, kim był Di Stefano.
Nie od początku jednak miał on występować w barwach Realu Madryt. Kiedy Di Stefano grał jeszcze w Kolumbii, zainteresowanie zawodnikiem okazała też Barcelona. W tamtych czasach sytuacja w Ameryce Południowej przypominała, jak mawiał klasyk, ogarnięty pożarem burdel, więc w wyniku różnych komplikacji natury biurokratycznej transferu dokonały… Oba kluby. Tak, zgadza się, zarówno Real Madryt jak i FC Barcelona uznały, że to im udało się zakontraktować Di Stefano. Sprawą ostatecznie zajęła się FIFA, a zawodnik miał grać na zmianę w obu drużynach. I tutaj nastąpiła seria dość tajemniczych wydarzeń. W skrócie: prezydent Barçy nagle został zmuszony do ustąpienia ze stanowiska, a tymczasowy zarząd podjął decyzję o dobrowolnym zrzeknięciu się praw do Di Stefano na rzecz stołecznego rywala. Oficjalna strona FC Barcelony do dzisiaj określa to wydarzenie jako „tajemniczy rządowy manewr z franksistowskim tłem”.
Za garść srebrników
Kapitan. Gwiazda. Filar drużyny i ulubieniec tysięcy kibiców. Tak postrzegano w Barcelonie Luis Figo, zanim stał się dla Katalończyków zdrajcą, najgorszą szują, Judaszem, zwykła świnią i za nic mającym jakiekolwiek wyższe wartości najemnikiem. Figo nie był co prawda pierwszym zawodnikiem, który grał dla obydwu hiszpańskich gigantów. Nie był też pierwszy zawodnikiem, który przeszedł bezpośrednio z Barcelony do Realu. Mimo to, nigdy wcześniej ani nigdy później żaden transfer nie wywołał w piłkarskim świecie takich emocji. Kapitan drużyny, który uciekł w pogoni za pieniędzmi do swojego największego rywala, plując na kibiców drużyny, której wcześniej deklarował bezgraniczne oddanie. Takich rzeczy się po prostu nie robi. Sympatycy Barcelony nie mogli puścić tego płazem i faktycznie - nie puścili.
Niemal 3 lata po haniebnym transferze, 24 listopada 2002 roku, w kierunku Figo latały wszystkie możliwe przedmioty, jakie tylko możecie sobie wyobrazić. Tamtego dnia wiązanki przekleństw należały do najprzyjemniejszych rzeczy, które sypały się w stronę Luisa. Były też noże, monety, telefony komórkowe, zapalniczki, szklane butelki, cały przegląd rozmaitych warzyw i owoców, a także wisienka na torcie - słynna już świńska głowa. Kibice nie zapomnieli Luisowi tej zdrady do dzisiaj. Transfer Luisa Figo okazał się nie tylko najdroższym w historii (około 63 miliony euro - w 2000 roku była to rekordowa suma) ale i jednym z głównych powodów współczesnej nienawiści kibiców Barcelony i Realu Madryt.
Era Mourinho
The Special One. Zanim na dobre zaczął karierę trenerską, pracował w Barcelonie jako tłumacz. Kilka lat później, wydawało się, że może wrócić do stolicy Katalonii, tym razem jako trener. Podobno tym, co przechyliło szalę na korzyść Guardioli, a nie Mou, był sposób, w jaki obecny trener Chelsea tworzył otoczkę wobec prowadzonych przez siebie klubów. Złe kontakty z mediami, wywieranie presji na arbitrach, zrzucanie odpowiedzialności na wszystkich, poza samym sobą - właśnie ze względu na te cechy Mourinho ówczesny zarząd zdecydował się dać szansę młodemu Josephowi Guardioli. José wrócił jeszcze do Hiszpanii. Tym razem, jako trener największego wroga Barçy.
Po zwycięstwie nad Barceloną z Interem, José Mourinho został postawiony przed nowym zadaniem. Miał zbudować wielki Real Madryt i doprowadzić Królewskich do upragnionej, dziesiątej wygranej Ligi Mistrzów. Nie udało się. Pierwsze bezpośrednie starcie Realu Mourinho z Barceloną Guardioli skończyło się kompromitacją Portugalczyka. „Miała być La decima, a była La manita.”
José nie zdobył z Realem Ligi Mistrzów, jednak udało mu się inna sztuka. Wydawało się, że stosunki między drużyną z Madrytu i Barçą nie mogą być gorsze, jednak The Special One pokazał, że faktycznie nie ma dla niego rzeczy niemożliwych. Szpile wbijane na niemal każdej konferencji prasowej, oskarżenia rzucane w stronę dziennikarzy i sędziów, czy palec Portugalczyka w oku ś.p. Tito Vilanovy. Dodatkowo Real grał brutalnie jak nigdy, a „wyczyny” Pepe, Arbeloi czy Xabiego Alonso na długo pozostaną w pamięci wszystkich kibiców. Co gorsza, zawodnicy Barcelony nie pozostawali dłużni: podczas ery Mourinho bordowogranatowobiały tygiel w okolicach ławek trenerskich stał się udziałem niemal każdego El Clásico. Jeśli wierzyć mediom, ta atmosfera nienawiści była jednym z czynników, które skłoniły Guardiolę do odejścia z Barçy.
Statystyki nie grają, ale warto je znać
El Clásico to jednak przede wszystkim piłka nożna, a wiadomo, że rzeczą, którą fani futbolu kochają szczególnie, są wszelkie możliwe liczby, statystyki i porównania. Zacznijmy od tych najbardziej oczywistych:
Na przestrzeni lat rozegrano aż 262 Klasyki, z czego większość, bo aż 169, była częścią rozgrywek ligowych. Chociaż to Barcelona wygrywała częściej we wszystkich meczach (107 do 96), aż 19 zwycięstw Blaugrany miało miejsce w spotkaniach towarzyskich. Jeśli brać pod uwagę tylko oficjalne terminy, to Real Madryt częściej kończył derbowe starca z podniesioną głową. Mowa tutaj o bilansie 93 do 89 wygranych. Podobnie ma się sprawa jeśli chodzi o ilość strzelonych bramek. Królewscy strzelili 388 oficjalnych (429 nieoficjalnych) goli przy 372 bramkach Barçy (452 nieoficjalne).
Leo z szansą na kolejny rekord
Najwięcej bramek ma oczywiście Leo Messi - 21 we wszystkich rozgrywkach z czego 14 w La Liga. Nieco mniejszą liczbą goli może pochwalić się inny Argentyńczyk, Alfredo Di Stefano. La Saeta Rubia w Gran Derbi trafiał do siatki 18 razy, a 14-krotnie działo się to w rozgrywkach Primera Division. Łatwo więc zauważyć, że jeśli w niedzielę Messi pokona Ikera Casillasa, to zdobędzie kolejny rekord - stanie się samodzielnym liderem jeśli chodzi o ilość bramek w ligowych Klasykach.
Jednego możecie być pewni - będzie gorąco!
Nikomu nie trzeba chyba mówić, że El Clásico oznacza świetny piłkarski spektakl. A czy wiecie, że bezbramkowy remis nie padł w Gran Derbi od niemal 13 lat? Ostatnio zdarzyło się to we wspominanym już meczu 23 listopada 2002 roku. Jeszcze wcześniej taka sytuacja miała miejsce 1 kwietnia 1989 roku. W całej historii Klasyków - przypomnijmy, chodzi o 262 spotkania - tylko osiem razy mecz zakończył się bez chociaż jednego gola. Chociaż może się to wydawać nieprawdopodobne, w ostatni trzech ligowych derbach Hiszpanii padło aż 14 bramek!
Największe zwycięstwo w historii? Przytaczane już 11-1, jednak ze względu okoliczności, ciężko brać wynik tego meczu całkiem poważnie. Druga najwyższa wygrana także należy do Realu - chodzi o spotkanie wygrane 8-2 durgiego lipca 1935 roku. Poza tym, zarówno Barcelona jak i Real czterokrotnie wygrywały różnicą pięciu bramek ale tylko raz zdarzyło się to w XXI wieku - mowa tutaj oczywiście o słynnej La manicie Pep-teamu.
Na ile naprawdę stać Barçę…
Sezon zaczął się dla Barcelony naprawdę dobrze. Po serii meczów bez straconej bramki, przyszło jednak załamanie. Na początek przegrany 3:2 mecz z PSG, a potem pierwsze El Clásico tego sezonu, które świetnie ukazało nam wszystkie braki drużyny Lucho i przygasiło cały hurraoptymizm, który do tego czasu kwitł w najlepsze. Jakby tego było mało, Barça przegrała też następne spotkanie - z Celtą Vigo, a w kolejnych meczach nawet jeśli wygrywała, to nie imponowała stylem. Luis Enrique kombinował ze składem do tego stopnia, że w (wygranym co prawda) rewanżowym starciu z PSG na prawej stronie obrony zagrał… Pedro. Nie mylili się ci, którzy uważali, że tryumf nad drużyną z Paryża był wymęczony i nie świadczył o prawdziwej formie zespołu. W następnym meczu Barcelona zremisowała z Getafe, a potem… Potem przyszło Anoeta.
Co tak naprawdę stało się w szatni po porażce z Realem Sociedad nie wie nikt. Tak czy inaczej, po burzy, jaka przetoczyła się nad Camp Nou, drużyna zaczęła grać jak z nut. Nie licząc porażki z Malagą - od blamażu z Davidem Moyesem Barça wygrała absolutnie wszystko, co tylko dało się wygrać, wskakując z powrotem na fotel lidera Primera Division, a po drodze trzykrotnie pokonując obecnego Mistrza Hiszpanii i dwukrotnie - Mistrza Anglii. Czy w niedzielę przyjdzie czas na Mistrza Europy? Zobaczymy. Nie da się jednak ukryć, że forma podopiecznych Luisa Enrique jest zdumiewająco wręcz dobra i w ten weekend to oni, nie Real, będą faworytami do zwycięstwa. Warto dodać, że zwycięstwo w niedzielnym meczu da Barcelonie aż 4 punkty przewagi nad rywalami z Madrytu, co na tym etapie rywalizacji może okazać się dla Los Blancos przewagą nie do odrobienia. Najpierw trzeba jednak wygrać i udowodnić, że Barça - ta prawdziwa, nie tylko efektywna ale i efektowna, znowu wróciła.
Wszystkie oczy z pewnością będą zwrócone w stronę magicznego trio NMS. Nie ma w tym zresztą absolutnie nic dziwnego - zwłaszcza Argentyńczyk wskoczył na niebotyczny wręcz poziom - według niektórych nawet najlepszy w karierze. Trzeba jednak pamiętać, że o wyniku meczu najczęściej decyduje dyspozycja zawodników środka pola. Wszystko zależy od tego, czy do gry zdolny będzie Sergio Busquets. Jeśli Hiszpan nie wyleczy się na czas, to niespodzianek raczej nie będzie, chociaż Lucho pokazywał już we wcześniejszych etapach sezonu, że potrafi zaskakiwać i lubi to robić. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można jednak założyć, iż pomoc będzie składać się z tercetu Iniesta - Mascherano - Rakitić. Gra Mascherano w linii wyżej niż zwykle spowodowana byłaby oczywiście kontuzją Sergio Busquetsa, natomiast obecności pozostałej dwójki nie trzeba chyba tłumaczyć - od porażki na Anoeta to właśnie na Andresa i Rakiticia Lucho stawiał we wszystkich najważniejszych spotkaniach. Nie można naturalnie wykluczyć obecności w składzie Xaviego, na przykład w miejsce Iniesty, jednak z całym szacunkiem do Generała - byłoby to spore zaskoczenie.
Zagadki nie stanowi też zestawienie linii obrony. Dywagować można jedynie, czy obok Alby, Pique i Alvesa wystąpi Mathieu czy też Bartra, ale po środowym świetnym występie Francuza i, biorąc pod uwagę jego lepsze warunki fizyczne, co w brutalnych meczach z Realem jest przecież kwestią bardzo istotną, prawdopodobnie to właśnie on wyjdzie na Camp Nou od pierwszej minuty.
Jeśli Busquets jednak zagra (ostatnio trenował z drużyną), wtedy Lucho ma nieco więcej opcji.
I czy Real Madryt naprawdę jest w dołku
Ostatnie tygodnie w wykonaniu Królewskich z pewnością nie należą do udanych. Los Blancos awansowali co prawda do następnej fazy rozgrywek Ligi Mistrzów, ale był to awans wyszarpany ostatkiem sił - po pierwszym dwubramkowym zwycięstwem nad Schalke 04, w rewanżu Real przegrał trzy do czterech.
W lidze drużyna Carlo Ancelottiego nie zachwyca. Real owszem, wygrał ostatnie domowe spotkanie z Levante 2:0, ale wcześniej, jeszcze przed rewanżem z Niemcami, przegrał z Athletikiem Bilbao i zremisował z drużyną Villarreal, co pozwoliło Barcelonie awansować na pierwsze miejsce w tabeli. Nie można też zapominać, choć fani Królewskich z pewnością bardzo by tego chcieli, o 22. kolejce ligowej i blamażu z Atletico Madryt aż 4:0!
Niezależnie od słabej dyspozycji Los Blancos w ostatnim czasie, trzeba pamiętać, że Klasyki rządzą się swoimi prawami. Oba zespoły wskakują wtedy na absolutnie najwyższy poziom koncentracji i motywacji, a forma we wcześniejszych meczach często nie ma żadnego odzwierciedlenia w końcowym wyniku starcia. Chociaż bez wątpienia to Barça jest faworytem, Real to ciągle Real, a zlekceważenie takiej drużyny - niezależnie od jej pozornej dyspozycji - to nic innego, jak futbolowe samobójstwo.
Fanów Barcelony z pewnością cieszy fakt, że w dołku formy jest nie tylko sam Real Madryt, ale także jego największa gwiazda, Cristiano Ronaldo, który wyraźnie spuścił z tonu. W 2015 roku w Primera Division Portugalczyk strzelił tylko cztery gole w dziesięciu meczach i dał się przegonić w klasyfikacji najlepszych strzelców i asystentów ligowych Leo Messiemu. A skoro już porównujemy obu panów, bo żadna zapowiedź Gran Derbi obejść się bez tego elementu po prostu nie może, to…
Na deser: klasyka klasyków, czyli Pchła kontra Maszyna
Porównania Leo i Cristiano Ronaldo ciągną się za nami od kilku dobrych lat i powtarzane są przy niemal każdej nadarzającej się okazji. Właściwie to bez okazji też. W każdym razie nie mam zamiaru męczyć was powtarzaniem tego, co każdy z nas dobrze wie. Po prostu, kilka suchych liczb. Wnioski wyciągnijcie sami.
W sezonie 14/15
Liczba występów i minut we wszystkich rozgrywkach:
Messi - 40 (3530 minut)
Ronaldo - 39 (3328 minut)
Gole we wszystkich rozgrywkach
Messi - 43 (co 82 minuty)
Ronaldo - 41 (co 81 minut)
Asysty we wszystkich rozgrywkach
Messi - 21 (co 168 minut)
Ronaldo - 16 (co 208 minut)
Punkty w klasyfikacji kanadyjskiej we wszystkich rozgrywkach
Messi - 64 (co 55 minut)
Ronaldo - 57 (co 58 minut)
W roku kalendarzowym 2015
Liczba występów we wszystkich rozgrywkach
Messi - 18
Ronaldo - 14
Gole we wszystkich rozgrywkach
Messi - 20 (1.1 na mecz)
Ronaldo - 9 (0.64 na mecz)
Asysty we wszystkich rozgrywkach
Messi - 12
Ronaldo - 4
Punkty w klasyfikacji kanadyjskiej
Messi - 32
Ronaldo - 13