Barcelona wymęczyła zwycięstwo. Kibiców zresztą też
Wśród kibiców Barcelony trudno o większe oczekiwania przed zwykłym ligowym meczem z Celtą Vigo, niż miało to miejsce dzisiaj. Powodów takiego stanu rzeczy mieliśmy przynajmniej kilka, a pierwszy z nich był niezwykle prozaiczny: zemsta. W pierwszej rundzie sezonu 2014/15 Barça przegrała z Celtą 1:0, przez co Blaugrana w lidze bardzo długo musiała spoglądać na Real Madryt z drugiego miejsca w tabeli. Jakby tego było mało, porażka Lucho ze swoją byłą drużyną miała miejsce na Camp Nou. Chęć odegrania się na piłkarzach Eduardo Barizzo była więc oczywista. Inna przyczyna? Po dwutygodniowej przerwie reprezentacyjnej fani klubowej piłki z utęsknieniem czekali na kolejny występ swoich idoli i z pewnością mieli nadzieję na pokaz dobrego futbolu. Tym bardziej, że odwieczny rywal z Madrytu dał przed południem prawdziwy koncert. Co prawda z przedostatnią w tabeli Granadą, jednak wbicie przeciwnikowi dziewięciu goli niemal zawsze robi wrażenie. Wymagania były więc spore, a jak wyszło?
Miałem dzisiaj wątpliwą przyjemność oglądać filmy z egzekucji prosto z Państwa Islamskiego. Wiecie - obcinanie głów nożem kuchennym, krzyżowanie ludzi w centrach miast. Generalnie nie polecam, chyba, że macie zamiar w najbliższym czasie kręcić horrory z gatunku gore i potrzebujecie inspiracji. Mimo to, podczas oglądania niedzielnego meczu zacząłem trochę tęsknić za zamaskowanymi terrorystami i ich zardzewiałymi maczetami w garściach. Nie przesadzam, naprawdę było aż tak źle. Przed spotkaniem wielu z Was pewnie liczyło, że Messi nawiąże jakoś do pięciu goli Cristiano Ronaldo, jednak nie było na to szans. Argentyńczyk miał co prawda kilka okazji, jednak wszystkie jego strzały trafiały prosto w bramkarza, a ostatnią i zarazem najdogodniejszą szansę na gola Leo zmarnował zbyt mocno lobując piłkę nad leżącym już na ziemi Sergio Alvarezem. Poza tym, Messi bardzo często musiał cofać się, aby rozegrać piłkę, co w naturalny sposób ograniczało jego możliwości na zdobycie bramki.
Skoro jesteśmy przy Leo, to pewnie zastanawiacie się, jak wypadła reszta naszego magicznego trio. Po powrocie do klubu Suarez miał podtrzymać swoją świetną formę, a Neymar - w końcu przełamać swoją trwającą już ponad miesiąc serię meczów bez gola. Rzeczywistość okazała się jednak brutalna dla obu panów. Suarez zaliczył bardzo przeciętny występ, który dodatkowo okrasił kilkoma wstydliwymi symulkami, za co wyłapał zresztą żółtą kartkę. Neymar natomiast nie tylko nie zdobył bramki, co zagrał po prostu beznadziejnie i miejmy nadzieję, że od tego momentu będzie już tylko lepiej.
Linia pomocy Barcelony przypomniała nam dziś, dlaczego tak bardzo powinno nas martwić odejście Xaviego. Rafinha zdecydowanie nie wykorzystał szansy na pokazanie trenerowi, że warto na niego stawiać, a Iniesta był tak blady, że aż przezroczysty. Do wejścia Creusa kontrola w środku pola po prostu nie istniała, a Barça miała ogromne kłopoty z utrzymaniem się przy piłce czy choćby wyjściem z własnej połowy. Z bardzo dobrej strony zaprezentowała się za to defensywa Barcelony. Była co prawda trochę nieszczelna, a boczni obrońcy popełniali sporo błędów, jednak cieszy świetna forma Bravo (kapitalny wślizg, który uratował Barçę przed stratą gola), genialnego już od dłuższego czasu Pique i Mathieu, którego gol w 75. minucie - po dośrodkowaniu z rzutu wolnego Messiego - uratował ekipę Lucho przed bezbramkowym remisem. Swoją drogą, gdyby mecz skończył się w ten sposób, to nikt nie byłby chyba zaskoczony. Ani jedna, ani druga drużyna nie stworzyla sobie wielu klarownych sytuacji na strzelenie bramki.
Wszystkie podania Gerarda Pique w meczu z Celtą. 60 na 75 było celnych (80%).
Poza bramką, najciekawszym momentem meczu był wybryk Orallena (świetny występ), który rzucił w twarz Sergio Busquetsa... kępką trawy. Chilijczyk ujrzał oczywiście czerwoną kartkę, jednak miało to miejsce w końcówce spotkania i nie wpłynęło znacząco na przebieg meczu.
Bramki:
Mathieu - 75'