Przed tym spotkaniem absolutnie wszystko przemawiało za Barceloną: przewaga psychologiczna po poprzednim El Clasico, sytuacja w tabeli, atut własnego boiska, niesamowita seria meczów bez porażki, optymalna jedenastka, debiutujący w Gran Derbi w roli szkoleniowca Zinedine Zidane… Jednak na murawie o żadnej dominacji i jednostronności jak w przypadku pojedynku na Bernabeu mowy być nie mogło. Goście może nie zagrali olśniewająco, ale zdecydowanie bardziej zdyscyplinowanie niż za Rafy Beniteza. To w zupełności wystarczyło na mocno bezbarwną, senną Barcelonę.
Ani Luis Enrique, ani Zinedine Zidane nie zaskoczyli, desygnując do gry optymalne na ten moment jedenastki. Pierwszy posłał do boju Once de Galę, czyli kolejno Claudio Bravo, Daniego Alvesa, Gerarda Pique, Javiera Mascherano, Jordiego Albę, Sergio Busquetsa, Ivana Rakitica, Andresa Iniestę, Leo Messiego, Luisa Suareza oraz Neymara.
Blancos, podobnie jak gospodarze, rozpoczęli pojedynek w ustawieniu 4-3-3 z Keylorem Navasem w bramce, Danim Carvajalem, Pepe, Sergio Ramosem i Marcelo w obronie, Casemiro, Luką Modricem i Tonim Kroosem w drugiej linii oraz tercetem ofensywnym: Gareth Bale, Karim Benzema, Cristiano Ronaldo.
W przypadku Barcelony papierowe 4-3-3 mocno odbiegało od stanu rzeczywistego, szczególnie w fazie konstruowania ataku pozycyjnego. Zazwyczaj przy wyprowadzaniu piłki spod własnej bramki Sergio Busquets schodził nisko, między stoperów, dzięki czemu Bravo/ter Stegen miał jedną opcję więcej do krótkiego rozpoczęcia akcji, a pressing na trójkę „stoperów” stawał się trudniejszy niż na dwójkę Pique – Mascherano. Tym razem defensywny pomocnik Dumy Katalonii nie poruszał się w ten sposób, gdyż Jordi Alba nie angażował się w ofensywę tak jak jego vis-a-vis Dani Alves, zostając często w linii z duetem stoperów.
Tym samym ustawienie Barcelony zamiast klasycznego 4-3-3 przypominało bardziej 3-1-4-2 bądź 3-4-2-1, w zależności od pozycji Messiego i Neymara. O ich roli w tym systemie nieco później. Łącznikiem między trójką obrońców a pomocą był Sergio Busquets. Szerokość zapewniali Dani Alves z prawej strony i zamiennie Iniesta z Neymarem po lewej. Jaki cel mógł przyświecać Luisowi Enrique? Najprawdopodobniej chodziło o dwie rzeczy. Po pierwsze, w ten sposób szkoleniowiec Blaugrany liczył na uzyskanie przewagi w bocznych sektorach. Alvesa wspierał Rakitic i schodzący tam Suarez, z kolei na lewej stronie widzieliśmy Iniestę oraz Neymara. Dodatkowo wolną rękę w poruszaniu się miał Messi, który również próbował niekiedy schodzić do skrzydeł i tworzyć trójkąty do gry wzajemnej. Z pozycji „10” Argentyńczyk miał też łatwiejszy dostęp do swoich kolegów z pierwszej linii, co powinno owocować licznymi kombinacjami między tą trójką i licznymi prostopadłymi piłkami. Natomiast z perspektywy przejścia z ataku do obrony ustawienie to dawało pewien komfort zarówno przy kontrze prowadzonej środkiem (asekurujący Busquets plus trójka „środkowych” obrońców), jak i przy atakach bocznymi sektorami (szerzej ustawieni Pique i Alba, a także Busquets mogący wejść w linię gdy któryś z nich przesunie się jeszcze bliżej linii). I pod tym względem rozwiązanie wdrożone przez Enrique zdało w pierwszych 45 minutach egzamin, gdyż Real na poważnie nie zagroził gospodarzom z kontrataku (jedna groźniejsza akcja, zakończona faulem Mascherano na Bale’u około 30 metrów od bramki). Plusem (być może też zamysłem) było zostawienie w tym bloku Alby po stronie Bale’a, który mógł nawiązać walkę z Walijczykiem w przypadku pojedynku biegowego.
Z drugiej jednak strony, obecność Messiego w środku pola i zostawienie Alby z tyłu nie przełożyło się na jakość ataku pozycyjnego. Bramka na 1:0 padła po stałym fragmencie, a dwie pozostałe najgroźniejsze sytuacje Barcelony: Suarez nietrafiający w piłkę po podaniu wzdłuż bramki od Neymara oraz celne uderzenie lewą nogą Rakitica, wzięły się z, kolejno, wybicia Bravo z „piątki” oraz kontrataku po przechwycie Chorwata na połowie gości. Liczby również potwierdzają, iż nie był to najlepszy występ Argentyńczyka: tylko 2 udane dryblingi na 7 prób, jedna (nieudana zresztą) próba posłania prostopadłej piłki, czterokrotnie pozbawiony piłki w innych sytuacjach niż drybling, brak precyzji w ostatniej ćwiartce i 0 (słownie: zero) wywalczonych rzutów wolnych przy dwóch faulach własnych. Odkładając liczby na bok, najlepszemu piłkarzowi świata można również zarzucić niską efektywność bez piłki, problemy z przyjęciem futbolówki (głównie kierunkowym, co jest przecież jego ogromnym atutem) i zaskakująco słabą decyzyjność. Ze strony Messiego brakowało elementu zaskoczenia czy przyspieszenia gry. Grając jako „10” nie przejawiał też odpowiedniej aktywności w szukaniu sobie przestrzeni do otrzymania piłki między liniami, a nawet kiedy udało mu się dostać futbolówkę bez ataku ze strony rywala, to momentalnie tracił przewagę – czy to poprzez przyjęcie w stronę przeciwnika, czy zbyt długie myślenie nad dalszym rozwiązaniem akcji. Poniżej kilka sytuacji meczowych, które oddają kłopoty Argentyńczyka z „byciem sobą” w tym spotkaniu.
Dodatkowo życie Messiemu istotnie uprzykrzał Casemiro. Brazylijczyk w zasadzie został oddelegowany do indywidualnego krycia La Pulgi. Nie odstępował gracza Barcelony na krok, nie dawał mu swobody zarówno w newralgicznych strefach boiska, jak i bardzo daleko od własnej bramki – nawet w okolicach linii środkowej wielokrotnie naciskał Leo nie dając mu możliwości odwrócenia się z piłką. Można było dostrzec w kilku sytuacjach, jak nieustannie starał się kontrolować wzrokiem pozycję Messiego i przesuwać tak, by w razie zagrania piłki do Argentyńczyka być odpowiednio blisko ustawionym do interwencji.
Brazylijski pomocnik okazał się swoistym „X-factorem” w porównaniu do poprzednich Gran Derbi, gdzie drugą linię tworzyli w zasadzie jedynie Kroos i Modric, gdyż ustawiony tam na papierze James bardzo często uciekał w pierwszą linię. Tutaj poza nękaniem Messiego zapewnił Blancos balans, równowagę i spójność między ofensywą a defensywą, zabezpieczał przedpole, a niekiedy pomagał także w wyprowadzaniu kontrataków. O tym, jak Brazylijczyk zdominował środek pola najlepiej świadczą liczby: 3 przechwyty, 6 odzyskanych piłek, 8 odbiorów przy 12 próbach interwencji, 2 zablokowane strzały i 3 faule, z czego 2 z dala od własnej bramki.
Gospodarze nie wyciągali jednak wniosków i nieustannie forsowali grę środkiem pola przez swojego lidera. Rzadko zdarza się, aby aż 41% wszystkich ataków dana drużyna przeprowadzała przez centrum boiska – a tak było właśnie z Barceloną. Przy asekurującym obrońców Busquetsie i schodzących nieco szerzej Inieście i Rakiticu osamotniony Messi nie miał prawa przebić się przez mur stworzony przez dobrze zorganizowaną drugą linię realu. Nie otrzymał również wsparcia od swoich partnerów z pierwszej linii. Suarez z Neymarem skupili się głównie na przesuwaniu głębiej defensywy Realu (co, w porównaniu do poprzedniego El Clasico, nie przynosiło wymiernych rezultatów, bo i defensywa z rzadka reagowała na ich wyjścia na wolne pole poprzez głębsze cofnięcie), szukając gry w linii z obrońcami i urywania się do ewentualnych piłek na wolne pole. Rzadziej próbowali penetrować przestrzenie za drugą linią Blancos i wychodzić Leo do krótkich podań, gry wzajemnej na małej przestrzeni. Tym bardziej, że mogliby w ten sposób wyciągać z linii kryjących ich praktycznie indywidualnie Ramosa (Suarez) i Carvajala, który przekazywał sobie z Pepe opiekę nad Neymarem. Można wręcz powiedzieć, że jeśli chodzi o ruch DO PIŁKI, byli statyczni (szczególnie Neymar – Brazylijczyk znacznie więcej aktywności przejawiał gdy już otrzymał futbolówkę), unikając cofania się w głąb pola, gry na tzw. „ściankę”, uczestniczenia w ataku pozycyjnym i rozprowadzaniu piłki etc. Widać to zresztą po średniej pozycji Neymara, który jest dość wyraźnie wysunięty w porównaniu do pozostałych graczy, stosunkowo daleko i od Messiego, i od Suareza. Inna sprawa, że ta niesamowita „chemia”, feeling między tym tercetem nie były w sobotę aż ta widoczne. Wielokrotnie któremuś z nich brakowało precyzji, percepcji, zrozumienia intencji drugiego czy trzeciego.
Można powiedzieć, że nie tylko dyspozycja dnia, ale i sposób gry, poruszania się po boisku tercetu MSN w zasadzie pozbawił Barcelonę zębów. Niemniej jednak należy oddać Zidane’owi, że poukładał grę obronną swojej drużyny i w niczym nie przypominała ona tego Realu z Bernabeu, gdzie każda formacja grał „swój” własny mecz. Na Camp Nou broniła cała drużyna, nie 5-6 graczy. Nawet Cristiano czy Bale kiedy należało pomagali skrajnym obrońcom w bocznych sektorach. Z reguły goście ustawiali się w defensywie w systemie 4-5-1, tudzież 4-1-4-1 – w zależności od pozycji Messiego, za którym w ślad podążał Casemiro.
Dość ścisłe ustawienie sprawnie przesuwających się formacji i poszczególnych piłkarzy w połączeniu z próbami przedarcia się Barcelony środkiem pola skutkowały licznymi stratami ze strony gospodarzy. Dość powiedzieć, że trójka Modric, Casemiro i Kroos odebrała w całym spotkaniu 12 piłek przy 6 Busquetsa, Iniesty i Rakitica, czyli aż o 100% więcej (podobnie biorąc pod uwagę całą drużynę, gdzie Real wygrał na tym polu 21-14, a więc odebrał 50% więcej piłek). Zresztą odbiór futbolówki (wraz z defensywnymi pojedynkami) był bolączką Barcelony w tym meczu. Jeśli nie udało się zmusić rywala pressingiem czy też kontrpressingiem natychmiast po stracie (świetny w obu elementach Rakitic, który wówczas przesuwał się do Marcelo zdobywając w ten sposób bezpośrednio czy pośrednio kilka cennych piłek dla drużyny) do oddania piłki poprzez wyekspediowanie jej na oślep, to pojawiały się problemy z jej odebraniem. Wystarczy spojrzeć na sumaryczną liczbę odbiorów pomocników Dumy Katalonii czy też liczbę fauli – aż 17 popełnionych przez gospodarzy przy zaledwie 32-procentowym wskaźniku posiadania piłki przez Blancos. Biorąc pod uwagę faktyczny czas gry – przy takim posiadaniu byłoby to zapewne ok. 20 minut - dałoby to bardzo wysoki stosunek fauli na minutę, tj. blisko faul (w przybliżeniu 0,85-0,90) na minutę posiadania piłki przez Real.
Gra w destrukcji podopiecznych Zidane’a łączyła w sobie elementy obrony strefowej, jednak przeważało krycie indywidualne. Poza Casemiro podążającego jak cień za Messim swoje „plastry” mieli również (jak wspomniano wcześniej) Luis Suarez w osobie Sergio Ramosa (po wyjściach za Urugwajczykiem Hiszpan łapał faule, a jeden z nich przypłacił drugą żółtą kartką), Neymar (zamiennie w zależności od sektora, który w danym momencie zajmował) w osobach Carvajala bądź Pepe, a także Iniesta, którego w środku pola naciskał Modric. Chorwat podobnie jak Casemiro starał się wypychać Iniestę z piłką w kierunku własnej bramki, nie pozwalał mu się obrócić z piłką, a kiedy Hiszpanowi to się udało natychmiast przerywał akcję faulem. Ramos pilnował Suareza szczególnie, kiedy ten próbował sporadycznie cofać się w kierunku środka pola. Wówczas cały czas starał się być tuż za plecami El Pistolero. Carvajal w indywidualnym kryciu Neymara ma już doświadczenie z pierwszych Gran Derbi Luisa Enrique, przegranych przez niego na Bernabeu 1:3. Tam w przekroju całego meczu hiszpański obrońca nie dał pograć Brazylijczykowi. W sobotę także nie pozwalał mu na wiele. Znamienna była sytuacja z 15. minuty, kiedy naciskał Neymara od linii bocznej aż do środka boiska, blokując jego podanie do Messiego i wypychając aż na własną połowę, gdzie został sfaulowany przez Ronaldo. Poniżej dwa przykłady krycia ze strony Blancos:
Jeśli chodzi o pressing, wysoki stosowany był niemal wyłącznie w sytuacjach, kiedy Barcelona wznawiała grę z „piątki”. Wówczas zawodnicy w białych strojach przesuwali się wyżej, nie dając Bravo możliwości do krótkiego rozegrania piłki. Miało to sens, gdyż Wszyscy defensorzy Realu z Casemiro włącznie dysponowali przewagą fizyczną i przede wszystkim wzrostową, więc z większości pojedynków powietrznych musieli wychodzić zwycięsko. Mimo to zdarzył im się jeden błąd, kiedy na początku spotkania Suarez swoim sprytem i siłą fizyczną „powalił” Ramosa, doprowadzając w konsekwencji do sytuacji 2 na 1, którą zresztą później fatalnie zepsuł nie trafiając w futbolówkę. Niemniej jednak w ogólnym rozrachunku Real wychodził korzystnie na podejściu wyżej przy wznawianiu gry przez Blaugranę od bramki. Mimo wszystko w grze Madrytczyków dominował średni pressing, rozpoczynany tuż za linią środkową na własnej połowie (tzn. bliżej bramki Navasa niż Bravo). Jak wspomniano wcześniej, prym wiedli Casemiro i Modric, odsuwając jak najdalej się dało najbardziej kreatywnych w Dumie Katalonii Iniestę oraz Messiego. Później ich brak między formacjami Realu w połączeniu z dość statyczną grą w linii z obroną Neymara i Suareza skutkował długą wymianą piłki na własnej połowie wszerz boiska, co było jak najbardziej na rękę gościom.
Innym charakterystycznym elementem obrony Blancos były próby przeładowania swojej prawej strony. Wiedząc, że na prawym skrzydle nie czai się zagrożenie ze strony Messiego i Alvesa (duet Alves – Rakitic nawet nie próbował dwójkowych akcji w bocznym sektorze, zagrań na obieg czy jakichkolwiek innych sposobów przedarcia się na wysokość pola karnego przeciwników) większość swoich sił skupili na lewej stronie Barcelony i zminimalizowaniu zagrożenia płynącego ze strony Neymara i dość szeroko operującego Iniesty, wspieranych czasem przez Messiego, a po przerwie i Albę. Stąd wsparcie dla Carvajala od Bale’a, a także środkowych pomocników: Casemiro, Modrica, a niekiedy też Kroosa. Jedynie Cristiano zostawał szerzej aby zdążyć zareagować w razie przedarcia się przez te zasieki (asekuracja środka) czy też przerzutu na prawe skrzydło (szybkie przesunięcie się z pomocą do Marcelo). Stąd też podopieczni Luisa Enrique praktycznie nie stawali przed szansą uzyskania przewagi liczebnej w tym sektorze, co mogło być przedmeczowym założeniem Lucho.
Jeszcze jedynym rozwiązaniem stosowanym przez Real w defensywie – w dużej mierze wymuszonym przez grę w linii napastników Barcelony – były jednoczesne, szybkie wyjścia. Najczęściej na znak jednego z obrońców, na ogół Ramosa, cały blok defensywny jak jeden mąż przesuwał się do przodu, zostawiając na pozycji spalonej Suareza i/lub Neymara. Manewr ten miał miejsce szczególnie, kiedy obrońcy Barcelony wycofywali futbolówkę do własnego bramkarza. Wówczas naturalnie w stronę bramki Bravo podążała pierwsza i druga linia, a defensywa, w celu zachowania kompaktowości i zniwelowania przestrzeni między liniami, również robiła kilka kroków naprzód skracając pole gry.
O ataku pozycyjnym Realu trudno mówić, natomiast więcej schematów można było zauważyć przy przejściu z obrony do ataku. Przede wszystkim po odbiorze szybko do przodu w boczne sektory przesuwali się Cristiano i Bale. Tam też goście starali się w jak najkrótszym czasie przesunąć grę – czy to wymianą 2-3 podań na małej przestrzeni (m.in. w drugiej połowie przy drugiej bramce, kiedy zrobiło się więcej miejsca w środku pola po zejściu Rakitica – Arda nie potrafił tak dobrze łatać dziur i kontrolować ustawienia partnerów, przede wszystkim Busquetsa), czy szukając bezpośredniego zagrania jak w 28. minucie, kiedy Modric odebrał piłkę Neymarowi na 35-40 metrze od własnej bramki, upadając zagrał do Casemiro, a ten na jeden kontakt podał diagonalnie na prawe skrzydło do ruszającego za plecy Alby Bale’a. Nie było w tym wielkiej filozofii, ale z drugiej strony podopieczni Zidane’a inteligentnie, w odpowiednim momencie potrafili wykorzystać przestrzeń, która się przed nimi otwierała. Pokazał to zresztą Marcelo przy golu na 1:1. Tam zresztą wszystko zaczęło się od dobrego ustawienia w defensywie i odcięcia na skrzydle Albie możliwości podania, co skutkowało niecelnym zagraniem. Później przyspieszenie wymiany piłki, zostawienie za plecami całej trójki pomocników Barcelony i przegranie futbolówki na lewe skrzydło. Stamtąd Marcelo widząc przestrzeń w środku inteligentnie ściął do środka i rozciągnął grę do Kroosa, którego w połowie drogi kompletnie odpuścił i zignorował Iniesta. Rykoszet, trochę szczęścia i gol Benzemy. Poniżej kilka scen prosto z meczu unaoczniających sposób wyprowadzania kontrataków przez Madrytczyków:
Najkrócej ten mecz można podsumować jednym zdaniem: solidny Real wygrał ze słabą Barceloną. I niczego nie chcę przez to umniejszać Realowi – wykorzystali swoje okazje, zagrali mądrze i zdyscyplinowanie, tworzyli zespół, a nie zlepek indywidualności. Niemniej jednak Barcelona i Luis Enrique nie zawiesili im wysoko poprzeczki. Eksperymenty taktyczne nie przyniosły rezultatu. Przed wtorkowym starciem z Atletico należy spodziewać się przede wszystkim odbudowy morale zespołu, które zapewne po tym meczu uległy obniżeniu, oraz – co wydaje się oczywiste – powrót do sprawdzonych rozwiązań.