Budzisz się. Uczciwiej byłoby napisać: otwierasz oczy, ale dziś jeszcze wiele razy oszukasz samego siebie. Nie śpisz już od dawna, dźwięk budzika nie wyrwał cię ze snu. Gdy wreszcie go wyłączasz, pokój wypełnia się tumultem twojego serca i świstem oddechu. Mrużysz oczy. Kłują jak posypywane piaskiem. Spoglądasz w kalendarz. Środa, 27 lutego. Odwracasz wzrok. Próbujesz uspokoić oddech. Jeszcze jedno krótkie spojrzenie na datę i godzinę. Środa. Dzień meczu. Opuszczenie łóżka w tym stanie jest wyzwaniem. Musisz się jednak ruszyć by nie zwariować. Powoli wchodzisz do łazienki. Niewyraźna sylwetka majaczy w lustrze. Stoisz bez ruchu próbując zebrać myśli. Drżenie rąk. Potworny stres. Kiwasz bezradnie głową. Powoli zamykasz oczy. Słony smak łez miesza się z goryczą przełykanej śliny. Dziś jeden z najgorszych dni w twoim życiu madridisty. Messi o 21:00 wyjdzie na Santiago Bernabeu w rewanżowym półfinale hiszpańskiego Pucharu Króla i znów przejmie ten stadion na własność, siejąc popłoch i zniszczenie.
Być może Real ten mecz wygra. To zresztą bardzo prawdopodobne, zważywszy na to, że „Królewscy” w ostatnich latach mają patent na Blaugranę w Copa del Rey – ograli ją w półfinale w 2013 roku, a także w finałach 2011 i 2014 (przegrali tylko ćwierćfinał w 2012). Gospodarzom wystarczy nawet bezbramkowy remis, ale wydaje się, że bardziej prawdopodobne jest 5:5 niż 0:0. Ewentualne 1:1 da oczywiście dogrywkę, po której możemy być świadkami serii rzutów karnych. Wynik końcowy to jedna kwestia. Inną jest styl. Uznawany przez dziesięciolecia za jeden z symboli widowiskowej, otwartej, ofensywnej gry Real Madryt schowa się na własnej połowie marząc głównie o kontratakach, a Messi i jego koledzy zdominują murawę na Santiago Bernabeu. Tylko raz w kilkunastu ostatnich domowych meczach z Barçą Real miał większe posiadanie piłki. Czasem spadało poniżej 40%, a kibice gospodarzy mogli jedynie bezradnie patrzyć jak goście swobodnie rozgrywają piłkę.
Nawet najgorsza Barcelona Rexacha czy Serry Ferrera z początku tego stulecia grała z „Galaktycznym” wówczas Realem jak równy z równym. Żaden piłkarz Madrytu nie budził nigdy w Barcelonie połowy strachu jaki wzbudza w stolicy Messi, otaczany przez trzech, czterech, a czasem nawet pięciu rywali. Madrycki strach miał nieco ponad roku temu twarz Mateo Kovacicia, który tak bardzo bał się odpuścić krycia Leo, że zrobił swoisty szpaler Rakiticiowi, co skończyło się golem Suareza w meczu wygranym ostatecznie 0:3. 9 zwycięstw na Bernabeu przez ostatnie 10 lat (w 16 meczach) – to niewiarygodna, brutalna statystyka. Aż 6 z nich było odniesione minimum dwoma golami, tu nie ma mowy o przypadku. Z drugiej strony, „Królewscy” w tym czasie wygrali zaledwie cztery domowe starcia z Barcą: dwa w Superpucharze Hiszpanii (2:1 i 2:0) i dwa w lidze (2:1 i 3:1). Sam Messi zdobył 15 bramek w swoich 19 występach na Bernabeu – wszystkie w ciągu ostatnich 10 lat, w ostatnich 16 meczach, począwszy od pamiętnego 2:6, a skończywszy na rzucie karnym w grudniu 2017.
Swego czasu odpowiedzią na Messiego miał być Robinho. Później madridiści kreowali Robbena, by ostatecznie wszystkie swoje nadzieje pokładać w Cristiano Ronaldo. Ostatnie wydarzenia na poletku europejskich pucharów (o nich za chwilę) nieco zaciemniły obraz tej nierównej rywalizacji, szczególnie w kontekście pucharów stricte hiszpańskich. Cristiano przez swój dziewięcioletni pobyt w Madrycie wygrał zaledwie… sześć krajowych trofeów. Messi w analogicznym okresie… szesnaście. Przepaść. W madryckiej „Marce” ukazał się niedawno kuriozalny artykuł, w którym przekazano, że Real czuje się prześladowany we własnym kraju i uważa, że La Liga i ACB mają za cel by Madryt nie wygrywał i by trofea trafiały do Barcelony (sic!). Do tego pada stwierdzenie, że sukcesy w Europie i brak sukcesów w kraju pozwala sądzić, że to nie przypadek (!), a Real nie prosi o nic więcej jak o równe traktowanie, tak jak w Europie (!!). Niestety odczucia działaczy przechodzą na zawodników i kibiców – madridiści traktują europejskie standardy sędziowskie za „normalność”, a krajowe za „prześladowanie”.
Przypomnijmy: 17 lutego Barcelona wygrała finał koszykarskiego Pucharu Króla. 11 sekund przed końcem dogrywki przy 2-punktowym prowadzeniu Barcy jej zawodnik, Chris Singleton, został brutalnie sfaulowany biegnąc z piłką sam na sam z koszem. W świetle przepisów to powinny być dwa rzuty osobiste i dodatkowo piłka z boku dla Barcy. Sędziowie jednak puścili grę, Real wyszedł z kontrą i po akcji 2+1 uzyskał prowadzenie. W ostatniej akcji meczu zablokowany został Ante Tomić, ale sędziowie po wideoweryfikacji zaliczyli tzw. goaltending i przyznali dwa punkty, a zarazem zwycięstwo, Barcelonie. To wywołało furię wśród koszykarzy i działaczy Realu, którzy – podkreślmy to ponownie – pozostali w grze do końca wyłącznie ze względu na koszmarny błąd arbitrów na ich korzyść. Nie przeszkodziło im to jednak w wydaniu niebywałego oficjalnego oświadczenia, w którym rozważają wyjście ze struktur hiszpańskiej koszykówki (!). Przychodzi jedynie na myśl popularne hiszpańskie powiedzenie ¿Por qué no te callas? („Dlaczego się nie zamkniesz?”). Naprawdę nie oczekujemy, że Real będzie publicznie przepraszał za korzystanie z błędów arbitrów, ale robienie z siebie ofiar?
Real wygrał trzy ostatnie Puchary Europy, ale każdy barcelonista obudzony w środku nocy jest w stanie wymienić okoliczności, które temu towarzyszyły. Gdyby to były bezapelacyjne sukcesy, zwycięstwa na miarę tych Barcelony z 2011 i 2015 roku, gdyby piłkarze Realu wygrywali każdy dwumecz wysoko i czarowali na europejskich boiskach jak nikt inny na świecie to prawdopodobnie przyszłość naszego portalu wisiałaby pod znakiem zapytania – część kibiców porzuciłaby futbol, inni straciliby ochotę na udzielanie się publicznie lub nawet na przeglądanie strony po tak ciężkich nokautach. Messi jednak sprawił, że żaden kibic Barcelony nie może się czuć gorszy od Realu – Barca wygrała wszystkie cztery ligowe dwumecze w sezonach, w których Real sięgał ostatnio po Ligę Mistrzów i wśród społeczności Blaugrana panuje powszechne przekonanie, że tylko „Duma Katalonii” jest w stanie zatrzymać Real w europejskim dwumeczu. Swoistą weryfikację tego poglądu będziemy mieć już w środowy wieczór.
Santiago Solari i Ernesto Valverde puszczą oczywiście do boju najsilniejsze możliwe składy. Ewentualne rotacje mogą jedynie dotyczyć bramki. W Realu przed Navasem zagrają na pewno Carvajal, Ramos i Varane, a po lewej stronie Reguillon lub będący w katastrofalnej formie Marcelo. W pomocy zapewne Modrić, Kroos i Casemiro. Najwięcej wątpliwości wzbudza atak. Faworytami są Vinicius, Benzema (Francuz to pewniak) i Lucas Vazquez, ale Bale i Asensio na pewno w którymś momencie pojawią się na placu. W przypadku Barcelony niewiadomych jest mniej. Powołanie otrzymał Cillessen i jeśli jest gotowy na 100% to zagra zamiast Ter Stegena. W obronie zobaczymy Semedo, Pique, Lengleta i Albę. W pomocy Vidala, Busquetsa i Rakiticia, a na ławce zasiądzie Arthur. W ataku pewniakami są Messi i Suarez, do tego najprawdopodobniej będzie im towarzyszył Dembele, a w takim układzie Coutinho pojawi się na boisku w drugiej połowie. Jeśli Ernesto Valverde zaskoczy to jedynie wystawiając od pierwszej minuty S.Roberto w miejsce Vidala.
To pierwszy z dwóch klasyków w tym tygodniu. Zaczynają się ważyć losy poszczególnych trofeów. W środę sprawa jest prosta: zwycięzca dwumeczu zagra w maju w Sewilli z Valencią lub Betisem o Puchar Króla Hiszpanii. W sobotę Real musi wygrać by nieco odrobić w lidze, w przypadku porażki może spisać kolejne rozgrywki ligowe na straty. To będą zapewne dwa różne mecze, ale Barca ma jasny cel: wygrać oba i podtrzymać wspaniałą serię na Bernabeu. Czekamy na niezapomniany mecz i - do cholery! - niech o sędziowaniu mówi się jak najmniej. Vamos!
Real Madryt – FC Barcelona, Santiago Bernabeu, 27.02.2019 godz.21:00
Sędziuje: José María Sánchez Martínez
VAR: Ricardo de Burgos Bengoetxea