Real Sociedad – Levante 1:1
Pierwsze spotkanie 28. kolejki La Liga zakończyło się podziałem punktów na Estadio Anoeta. Obydwa zespoły w ostatnim czasie nie rozpieszczają swych kibiców, ponieważ przystępowały do meczu, uprzednio notując aż trzy spotkania bez wygranej na pięć ostatnich rozegranych meczów. Większe zaangażowanie do wkupienia się w łaski fanów wykazywał zespół z San Sebastian, który oddał w sumie 23 strzały na bramkę, przy ledwie 8 strzałach gości z Walencji, jednak nie miało to specjalnego przełożenia na wynik i piłkarze obu drużyn musieli pocieszyć się ledwie punktem.
Na pierwszą ciekawą akcję czekaliśmy do 27. minuty, kiedy z lewego sektora boiska Hernandez posłał piłkę do wbiegającego w pole karne Januzaja, a ten z kilku metrów posłał ją do siatki. Warto wspomnieć, że był to jego pierwszy gol w tym sezonie w La Liga. Kilka minut później mógł cieszyć się z kolejnego gola, ale jego strzał wybronił Fernandez Abarisketa. W drugiej połowie Real Sociedad naciskał, ale swoich sytuacji na gola nie potrafił zamienić Sandro Ramirez, a jak powiada porzekadło: „niewykorzystane sytuacje lubią się mścić”, Levante też zaczęło kreować sytuacje. W końcu w 78. minucie Mayoral płaskim strzałem pokonał Rulliego wykorzystując świetnie wykonany przez Campanę rzut rożny. Pod sam koniec meczu akcja przemieszczała się spod jednej bramki pod drugą, ale ani Simon, ani Oyarzabal nie potrafili zamienić swoich strzałów na gole, wobec czego spotkanie ostatecznie zakończyło się podziałem punktów.
Real Madryt – Celta Vigo 2:0
Real podchodził do spotkania z Celtą jako zespół który w zasadzie jeszcze może, ale wcale nie musi, z racji tego, że w jeden tydzień koncertowo pożegnał się ze wszystkimi pucharami. Zinedine Zidane zapewniał, że za cel stawia sobie chociaż nie przegrać ani jednego meczu do końca sezonu i ten jeden może już sobie odhaczyć ptaszkiem.
Co prawda kibice Realu nie mają powodów do odkorkowywania szampanów i bukowania biletów na finał Ligi Mistrzów w przyszłym sezonie, ponieważ Real ponownie nie zagrał meczu wielkiego, ale Zidane może być zadowolony z wyborów, jakich dokonał na ten mecz. Postawił na piłkarzy nagminnie ignorowanych przez swojego poprzednika i każdy z nich dołożył swoją cegiełkę do wygranej. Keylor Navas nie wpuścił żadnego gola, Isco z kolei gola strzelił, podobnie jak i Bale. Do przerwy na zegarze widniało 0:0, choć szansę na zmianę wyniku w 25 minucie miał Walijczyk, ale piłka po jego strzale odbiła się od poprzeczki. Po przerwie na bramkę Celty Vigo celnie strzelił Luka Modrić, ale po konsultacji z VARem sędzia słusznie bramkę anulował. Jednak co się odwlecze to nie uciecze i kilka chwil później Marco Asensio, który zaskakująco często ciągnął wózek podczas tego meczu, po efektownym rajdzie dograł piłkę do Benzemy, a ten wyłożył ją Isco, który wpakował ją do siatki. Drugiego gola ponownie wypracował Asensio, piłkę przyjął Gareth Bale i słabszą nogą skierował ją do bramki.
Celta Vigo? Owszem, wyszła na mecz i w zasadzie na tym można zakończyć opis jej występu. Zaledwie jeden celny strzał przez 90 minut, w drugiej połowie nie zagrozili bramce Navasa ani razu. Oby kontuzja Iago Aspasa kończyła się jak najprędzej, bo bez niego w składzie drużyna na pięć ostatnich meczów nie wygrała ani jednego spotkania i ewidentnie zbliża się do Segunda Division.
Leganes – Girona 0:2
Goście już w pierwszej połowie ustalili wynik meczu. W 12. minucie po niezłym przerzucie ze środkowej strefy boiska strzał oddał Portu otwierając wynik meczu. W 21. minucie kibice gości ponownie mogli cieszyć się z gola, ponieważ znów na listę strzelców wpisał się Portu, wykorzystując podanie Fernadeza. W 33. minucie strzału z dystansu próbował jeszcze Muniesa, ale piłka nie wpadła za kołnierz Cuellara. Pięć minut przed końcem pierwszej połowy Girona mogła zamknąć wynik meczu, jednak strzał Juanpe zatrzymał się na poprzeczce. Leganes co prawda zdobyło gola, jednak sędzia po wideoweryfikacji go nie uznał. Gospodarze na drugą połowę wyszli bardzo zmotywowani, starali się gonić wynik, jednak ich liczne próby nie znalazły ostatecznie rozwiązania w bramce Bono i Girona mogła wracać do domu ciesząc się z trzech punktów.
Athletic Bilbao – Atletico Madryt 2:0
Atletico przystępowało do meczu w kiepskich nastrojach po demolce, jaką zafundował mu we wtorkowy wieczór w Lidze Mistrzów zespół z Turynu, po czym ekipa Simeone musiała pożegnać z marzeniami ewentualnego zdobycia trofeum na swoim własnym stadionie. Wydawać by się mogło, ze piłkarze gości zrobią wszystko, by zmazać z siebie tę plamę na honorze, jednak musieli wyjechać z San Mames bez punktu.
W pierwszej połowie oba zespoły nie postarały się, by uraczyć nas wielkim widowiskiem, ponieważ obejrzeliśmy wyłącznie jeden strzał na bramkę Oblaka. Oddał go w 38. minucie Gomez, jednak nie stanowiło to wielkiego wyzwania dla bramkarza Atletico. Po rozpoczęciu drugiej połowy, w 53. minucie na bramkę nacierał Griezmann jednak jego próba była zdecydowanie za słaba. Po raz pierwszy bliski zdobycia gola był ten, na którego kibice Los Leones mogą ostatnimi czasy liczyć najczęściej – Inaki Williams, jednak Oblak znów popisał się skuteczną paradą. Gospodarze nie odpuszczali i ostatecznie dopięli swego w 73. minucie, ponownie swój obowiązek wykonał Williams, pakując piłkę do pustej siatki po prostopadłym podaniu w polu karnym od Cordoby. Napastnik Bilbao próbował uderzać na bramkę Oblaka jeszcze raz z dystansu, jednak jego strzał przeleciał minimalnie nad poprzeczką. Wynik meczu zamknął w końcu wchodzący z ławki Kodro, trafiając do bramki po rykoszecie. Goście rozpaczliwie próbowali zdobyć chociaż bramkę honorową, uderzał Morata, z dystansu strzelał Partey, ale nie udało im się trafić do bramki Herrerina i ekipa Cholo musiała pogodzić się z następną porażką.
Huesca – Deportivo Alaves 1:3
Deportivo Alaves jest jedną z największych rewelacji sezonu. Ekipa Abelardo może nie prezentuje futbolu totalnego, ale prezentuje futbol skuteczny, czego skutkiem jest wciąż realna walka o miejsce premiujące do gry w Lidze Mistrzów. W ostatnim spotkaniu gościli na stadionie czerwonej latarni ligi, którą chyba już tylko cud może uratować przed powrotem do Segunda Division.
Pierwszy gol Deportivo zdobyło z 11. metra w 11. minucie. Sędzia po wideoweryfikacji VAR dopatrzył się zagrania ręką Mantovaniego w polu karnym, a karnego pewnie wykorzystał Calleri. Gospodarze nie zamierzali jednak złożyć broni i zanosiło nam się nawet na małą niespodziankę, ponieważ tuż przed zakończeniem pierwszej połowy piłka tym razem odbiła się od ręki Navarro, wobec czego sędzia bez zastanowienia wskazał na 11. metr. Sytuację na gola zamienił Avila i na tablicy wyników oglądaliśmy remis. Od początku drugiej połowy w natarciu byli gospodarze, jednak nie potrafili sforsować bramki Fernando Pacheco. W 77. minucie do głosu wreszcie doszli goście, jednak najpierw strzał Jony przeleciał nad poprzeczką, ale już następne uderzenie, tym razem Guitiego, znalazło ujście w bramce. Cała akcja rozpoczęła się od długiego wyrzutu z autu, główkował Maripan, ale ostatecznie to Giuti będący najbliżej bramki sprawił, że Alaves wyszło na prowadzenie. W 86. minucie podopieczni Abelardo zamknęli ostatecznie mecz – Calleri po świetnym podaniu wprowadzonego z ławki Wakaso, uderzeniem z ostrego kąta ustalił wynik meczu.
Real Betis – Barcelona 1:4
O tym meczu zostało powiedziane już wszystko. Maestria Boga Futbolu i bolesna lekcja taktyki od Valverde.
Villarreal – Rayo Vallecano 3:1
Żółta Łódź podwodna jest bezapelacyjnie jednym z największych rozczarowań tego sezonu. Patrząc na jej skład na papierze nie można się powstrzymać przed tym, by nie przetrzeć oczu ze zdumienia, gdy zarejestruje się, na jakim miejscu w tabeli się znajduje. Jej ponura egzystencja w La Liga jest o tyle zaskakująca, że na arenie europejskiej poczyna sobie całkiem nieźle, ponieważ już zdążyła zameldować się w ćwierćfinale Ligi Europy. Z kolei goście notują ostatnio fatalną passę, ponieważ przystępowali do tego zmagania po pięciu przegranych meczach. Oba zespoły przed spotkaniem dzieliły wyłącznie 3 punkty, więc Rayo miało szansę by przybliżyć się do pozycji Villarrealu w tabeli, jednak ze swojej okazji nie skorzystało.
Wynik meczu otworzyli goście z Madrytu w 20. minucie, gdy ładną główką Suarez wrzucił piłkę za kołnierz Sergio Asenjo. Ich radość nie trwała jednak długo, ponieważ chwilę po rozpoczęciu drugiej połowy podanie Chukwueze próbował przeciąć obrońca Rayo, jednak niefortunnie wpadła ona pod nogi Ekambiego, który bez trudu wpakował z bliska piłkę do siatki. Nie minęły dwie minuty, gdy składną akcję Villarrealu ponownie zakończył Ekambi płaskim strzałem po ziemi i wyprowadził swój zespół na prowadzenie. Do remisu próbował jeszcze doprowadzić wychowanek Realu Madryt, Raul de Tomas, jednak bezskutecznie. Ostatecznie wynik zamknął wprowadzony w drugiej połowie Moreno, który wyszedł do podania ze środkowej strefy boiska i po samotnym rajdzie wpakował piłkę do siatki pomiędzy nogami bezradnego Dimitrievskiego. Żółta Łódź Podwodna złapała spory oddech ulgi i uciekła trochę z grupy pościgowej, zmierzającej do Segunda. Rayo Vallecano z kolei coraz wygodniej urządza się w strefie spadkowej.
Valencia – Getafe 0:0
Valencia może w tym sezonie śmiało być pewna korony królowej remisów. Przed spotkaniem z zespołem z przedmieść Madrytu miała na koncie aż 15 remisów i można się było spodziewać, że tym razem da z siebie wszystko, by spotkanie zakończyć zwycięstwem. Z kolei Getafe jest w tym sezonie obok Deportivo Alaves kolejną rewelacją La Ligi, ponieważ Bardolas ewidentnie robi ze swoją ekipą wyniki ponad stan. Również nie grają futbolu wielkiego, można pokusić się nawet o stwierdzenie, że grają futbol wręcz brzydki, jednak wizja gry w Lidze Mistrzów jest przed nimi coraz bliżej.
Krótko mówiąc, spotkanie nie porywało. W pierwszej połowie dość śmiało poczynali sobie goście, jednak po jakimś czasie to Valencia raz po raz próbowała przedostać się pod bramkę, ale nie potrafiła sforsować zasieków obronnych postawionych przed bramką Davida Sorii. Najwięcej o przebiegu meczu mówią same statystyki: Valencia przez cały mecz oddała jedynie 8 strzałów na bramkę Getafe, w tym dwa celne. Z kolei Getafe uderzało na bramkę Los Che tylko 9 razy, w tym raz celnie. Pierwszą poważną akcję, mogącą skończyć się golem dla Valencii oglądaliśmy dopiero w 43. minucie, gdy z rzutu rożnego piłkę posłał Parejo, ale Rodrigo uderzył tylko w słupek. Drugą połowę rozpoczęła Valencia. W 49. minucie efektownym rajdem ruszył Guedes, który podał piłkę przed polem karnym wbiegającemu lewą flanką Rodrigo, jednak ten ponownie pudłował, uderzając wprost w Davida Sorię. W końcu w 51. minucie Guedes wbił do siatki piłkę nieudolnie odbitą przez Sorię po dośrodkowaniu Ferrana Torresa. Kibice nie cieszyli się długo, ponieważ sędzia po wideoweryfikacji VAR gola słusznie anulował, ponieważ na pozycji spalonej znajdował się biorący również udział w akcji Gameiro. Przez ostatnie minuty gospodarze starali się odmienić losy meczu, jednak strzał z dystansu Parejo poszybował nad poprzeczką. Ostatecznie obie drużyny musiały podzielić się punktami.
RCD Espanyol – Sevilla 0:1
Goście przystępowali do meczu po czwartkowym blamażu w Lidze Europy. Uchodząca za weterana tych rozgrywek ekipa Sevilli uległa Slavii Praga, co w klubowych kuluarach oznaczało znaczne przekroczenie kredytu zaufania przez Pablo Machina, który w trybie natychmiastowym został zwolniony. Zastąpił go Jaoquin Caparros, a na stanowisko dyrektora sportowego wrócił Monchi, więc mieliśmy możliwość obserwowania meczu pod egidą nowej miotły.
Nie od dziś wiadomo, że Sevilla na wyjeździe i Sevilla w domu to zupełnie dwie różne drużyny. W momencie, gdy na własnym stadionie przypomina krwiożerczego lwa, tak poza własną strefą komfortu zamienia się w potulnego baranka. Jednakże pierwsza połowa zupełnie tego nie zapowiadała. Espanyol praktycznie w ogóle nie istniał i nie stworzył sobie żadnej sytuacji bramkowej. Natomiast ekipa z Andaluzji groźnie rozpoczęła spotkanie. Kilkukrotnie groźne sytuacje miał Andre Silva, jednak albo za długo holował piłkę, albo po prostu źle uderzał. Strzału z dystansu próbował też Ever Banega, ale jego strzał przeleciał obok słupka bramki Diego Lopeza. W 51. minucie kontra Sevilli została zatrzymana w polu karnym, a nieprzepisowo faulowanym piłkarzem był Andre Silva. Rzut karny na gola zamienił Ben Yedder, notując 16 trafienie w tym sezonie. Stracona bramka podziałała na gospodarzy jak kubeł zimnej wody, ponieważ tym razem to oni rzucili się do ataku. Pod koniec spotkania obrony Sevilli były coraz bardziej rozpaczliwe, momentami przypominały słynną „obronę Częstochowy” i coraz bardziej zaglądało jej w oczy widmo kolejnego meczu wyjazdowego bez wygranej. W ostateczności jednak piłkarzom z Barcelony nie udało się sforsować bramki Soriano i ekipa z Andaluzji mogła cieszyć się z, nie bez trudu, zdobytych trzech punktów.
Eibar – Real Valladolid 1-2
Niesamowitym spotkaniem uraczyli nas piłkarze obu zespołów. Już po 11. minutach piłka wpadła do siatki, ale sędzia słusznie nie uznał gola, ponieważ został on zdobyty z pozycji spalonej. Sergio Guardiola ewidentnie nie ma szczęścia, ponieważ to już drugi mecz z rzędu, gdy jego gol nie zostaje uznany – w poprzednim spotkaniu dwukrotnie próbował pokonać Thibaut Courtois, jednak obydwa gole zostały nieuznane. Pod koniec pierwszej połowy bliski zdobycia gola był też Oscar Plano, jednak piłka po jego strzale minęła bramkę. Gol padł ostatecznie w 54. minucie meczu, gdy Fabian Orellana świetnie wykorzystał zamieszanie w polu karnym i z bliskiej odległości wpakował piłkę do bramki. Wydawało się, że gospodarze dowiozą ten wynik do końca, ale goście nie zamierzali się poddać. Dmitrović faulował wychodzącego na czystą pozycję Plano, wobec czego sędzia wskazał na 11. metr, który wykorzystał Daniele Verde. Natomiast chwilę po tym świetnym rajdem ze środka boiska popisał się Sergio Guardiola i wyprowadził swój zespół na prowadzenie. Fantastyczny film akcji z niesamowitym zakończeniem na Municipal de Ipurua.