Paris Saint-Germain chciało pozyskać Ansu Fatiego jako następcę Kyliana Mbappé. Na rynku nie ma zbyt wielu strzelców, a tym bardziej tak młodych. Opcja jednostronnego przedłużenia umowy z Ansu o dwa lata nie była jasna i możliwa była walka w sądzie, więc PSG mogło zaoferować Fatiemu 30 milionów euro premii za darmowy transfer i 15 mln euro netto pensji na początek. Tylko na początek. PSG uważa, że Ansu Fati jest jednym z trzech zawodników, którzy naznaczą najbliższą epokę, i że jest naturalnym następcą Leo Messiego.
Kiedy po ostatniej operacji Ansu leczył się w Madrycie, zainteresował się nim Liverpool. Anglicy chcieli dowiedzieć się, jaki jest stan zawodnika po zabiegu i jak wygląda jego sytuacja kontraktowa. Liverpool nie martwił się tym, że być może będzie musiał czekać na zawodnika dwa lata, jeśli La Liga przyzna rację Barcelonie. Chciał pozyskać napastnika, aby stał się on kluczowym graczem nowego projektu. Oferta zespołu z Anfield była podobna do tej, którą rok temu zaprezentował Jorge Mendesowi Manchester United: 15 mln euro netto za sezon i premia za przybycie. Za sam transfer United było w stanie zapłacić 120 mln euro, nie mówiąc o pensji.
Jeśli Jorge Mendes byłby innym typem agenta, np. jak Mino Raiola, zacząłby licytować transfer gracza. Mendes jednak uważał, że nie było lepszego klubu dla Fatiego niż Barça. Jeśli rodzina Ansu myślałaby o pieniądzach a nie o karierze zawodnika, wysłuchałaby za niego ofert, ale napastnik powiedział: „Tylko Barça”. Jeśli negocjator klubu nie byłby takim profesjonalistą jak Mateu Alemany, rozmowy przeciągałyby się i wydawałoby się, że klub improwizuje i nie ma sprecyzowanych zamiarów. Ansu wie, że w najbliższej dekadzie chce być „10” Barçy; jego rodzina go wspiera, a negocjatorzy są bardzo profesjonalni.