Javier Tebas, prezydent La Ligi, zaczyna zmieniać swój dyskurs wokół Superligi. Zmusiło go do tego orzeczenie TSUE. Chociaż niechętnie rzuca ręcznik, zaczyna relatywizować, a przede wszystkim łagodzić niektóre komunikaty.
Z jednej strony w wyraźny sposób szuka kontaktu z Joanem Laportą, z którym uważa, że może mieć coś wspólnego, aby uniknąć tego, co byłoby bardzo dotkliwym ciosem dla rozgrywek, którymi kieruje. Jest to gest, który w żadnym wypadku nie jest bezinteresowny i ma ogromne znaczenie, sposób, w skrócie, na poproszenie o łaskę ostatniej osoby, która może, gdy nadejdzie czas, wykoleić projekt: "Laporta zawsze próbował rozmawiać o Superlidze. Europejski futbol nie może być budowany tylko przez najbogatsze kluby, a taki model chce nam wprowadzić Florentino. Mam nadzieję, że "Jan" rozumie, że dialog musi odbywać się w ramach parametrów legalności".
Nie doszło jeszcze do bliższych kontaktów: "Nie rozmawiałem z Laportą. Czytanie 75 stron orzeczenia, robienie tweetów, rozmawianie z moim zespołem... Nie miałem czasu". Ma nadzieję, że zrobi to jak najszybciej. Z drugiej strony, nie zrobi tego, biorąc pod uwagę jego wypowiedzi, z Florentino Pérezem. "Stracił całkiem sporo", uważa o prezydencie Realu Madryt. "Konstruuje jednak narrację, w której wydaje się, że nie przegrał. Stało się tak już w przypadku ustawy o sporcie. Jeśli Barça i Real chcą rywalizować poza UEFA i FIFA, mogą to zorganizować jutro. Mogliby rozgrywać Klasyk każdego dnia".
Ale zdanie, którego Javier Tebas chyba nigdy wcześniej nie wypowiedział, jest następujące: "Nikt nie ma wątpliwości co do tego, że istnieje monopol". Po raz pierwszy, w wyraźny sposób, prezydent La Ligi zakłada, że obecnym modelem europejskiego i światowego futbolu rządzą organizacje, które sprawują władzę w tym, co sam określił jako "przemysł piłkarski".