Pora na krótką historię z życia wziętą.
Kilka dni temu robiłem zakupy w zwyczajnym, malutkim pobliskim sklepiku. Nic szczególnego. Tu chleb, tam ser, mleko jeszcze szynka i oczywiście piwko. Udając się do kasy przechodziłem obok regału ze schłodzonymi napojami. Momentalnie w oczy rzuciła mi się jedna rzecz. Kolorowa puszka w barwach rastafari z postacią Boba Marleya na etykiecie. Wziąłem jedną z nich w ręce i co widzę? Napój nazywa się
Marley's Mellow Mood i z tego co mówi etykieta, wprawia konsumenta w błogi nastrój, czyniąc go zrelaksowanym i powodując zniknięcie stresu. Błyskawicznie w moim mózgu zapaliła się lampka. Kolory rasta, Bob Marley, relaks... Cena: funt sześćdziesiąt - trochę drożej niż inne napoje stojące obok, zatem tym bardziej coś musi być na rzeczy. Na mojej twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech a w głowie kotłowały się myśli. Zalegalizowali? Może częściowo? Niemniej jednak w moich rękach spoczywała puszka z napojem wzbogaconym marihuaną...
Wrzuciłem od razu trzy puszki do koszyka, popędziłem do kasy i zapłaciłem za zakupy. Droga do domu upłynęła bardzo szybko i ledwo zatrzasnąłem drzwi a już otwierałem nowo odkrytą ambrozję. Pierwszy łyk, bardzo łapczywy, uderzył mnie bardzo mocnym owocowym smakiem. Moje kubki smakowe nie zarejestrowały jednak niczego poza tym. Drugi łyk był już bardziej stonowany. Niczym rasowy kiper zamknąłem oczy, wziąłem malutki łyczek i siorpiąc, plaskając cieczą o podniebienie oraz pomalutku połykając napój rozpocząłem poszukiwania dobrze znanego mi smaku. Pierwsza fala cytrusów przeszła przez gardło, druga również nie zawierała tego czego szukałem. Nic. Zero. Null. Oszukano mnie.
Wyszło na to, że jednak w Anglii jeszcze nie zalegalizowano napojów wzbogacanych konopiami. Poczułem rozczarowanie i czym prędzej odłożyłem feralny, ledwo tknięty, napój. Następnie sięgnąłem po dawno już sprawdzoną i niezawodną chmielową substancję...
Jednak po jakimś czasie, głównie z powodu braku innych opcji w lodówce, byłem niejako zmuszony do powrotu do nieszczęsnego Marleysa i po opróżnieniu jednej puszki, gdy mój umysł już dawno zaakceptował brutalną prawdę o niedoskonałości tegoż napoju, ze zdziwieniem stwierdziłem iż tak naprawdę jest on pyszny. Prawdę powiedziawszy to jeszcze nigdy żaden napój tego typu (w sensie mogący gościć w mojej lodówce codziennie, powszechny) nie smakował mi aż tak dobrze. Zastanowiłem się i doszedłem do wniosku, że moje wcześniejsze pobożne życzenia były nierealne i przysłoniły mi prawdziwy obraz bardzo porządnego napoju. Funt sześćdziesiąt to trochę drogo, lecz z pewnością, biorąc pod uwagę walory smakowe, taka inwestycja w pełni się opłaca i od tamtej pory za każdym razem gdy otwieram lodówkę, uśmiecha się do mnie twarz Boba Marleya. Odkryłem nawet różne smaki...
Jak dobrze wszyscy wiemy, Barcelona jest najlepszą drużyną na świecie. Potwierdziła to już niejednokrotnie zgarniając w ostatnich latach niemal wszystkie możliwe trofea - zarówno drużynowe jak i te indywidualne. W związku z tym naturalnym jest, że oczekiwania wobec zawodników Pepa Guardioli są ogromne. Przez ogromne rozumiem coś więcej niż chociażby madryckie, przepełnione desperacją, marzenia o wydarciu upragnionego mistrzostwa.
Barca ma nie tylko zdobywać trofea - ma to robić pięknie, z gracją prawdziwych mistrzów. W stolicy Katalonii nie ma już miejsca na wygrywanie za wszelką cenę. Na zatracanie tożsamości. Droga została wyznaczona i każdy kibic oczekuje od Messiego i spółki podążania jej szlakiem. Nie mam zamiaru krytykować takiego podejścia, bowiem sam się z nim zgadzam. O wiele bardziej wolę sytuację, w której będąca wyraźnie w gorszej dyspozycji drużyna wciąż z uporem maniaków chce i wykonuje założenia taktyczne obowiązujące w klubie na co dzień. Preferuję takie rozwiązanie od panicznego szukania pobocznych rozwiązań, nowej taktyki, zawodników czy filozofii, tylko z tak błahego powodu jak to, że w tym momencie nam nie idzie. Nawet będąc siedem oczek za Realem w lidze ja nadal czuję się szczęśliwy bo nie widzę w naszych szeregach paniki ani gwałtownych zmian w planach. Doskonale zdaję sobie sprawę, że jest to proces długotrwały.
Oczywistym jest, że zmiany personalne wykonane ostatnio nie były zaplanowane, a raczej wymuszone słabszą postawą bądź kontuzjami podstawowych zawodników - czego przy planowaniu przewidzieć nie można - lecz generalnie Pep trzyma się obranego przez siebie kursu modyfikując go lekko, biorąc pod uwagę wcześniej wymienione wydarzenia losowe. Nie rezygnuje ze swoich eksperymentów, nawet jeżeli zagrożony jest utratą kilku punktów.
Guardiola jest mądrym człowiekiem a do tego świetnym trenerem znającym klub na wylot, zatem wnioskując z jego konsekwencji możemy się spodziewać ogromnych korzyści w przyszłości, wynikających z jego obecnych badań.
W takiej atmosferze nadchodzi rewanżowe spotkanie półfinału Pucharu Króla z Valencią. Rezultat pierwszego spotkania czyni tę potyczkę jeszcze bardziej emocjonującą. Każdy wynik jest możliwy i w tym momencie, zważając na obecną dyspozycję jutrzejszych gospodarzy, nie sposób jest wytypować zdecydowanego faworyta do awansu. Całe
Barcelonismo staje zatem przed trudnym wyborem.
Dylematem Madridismo chciało by się rzec... Grać swoje takimi zasobami, jakie są dostępne i narażać się na odpadnięcie, czy może rozpocząć kalkulację, zmienić taktykę oraz podejście i starać się przede wszystkim awansować? Jest też trzecia opcja, forowana przez kilku kibiców, która promuje całkowite odpuszczenie, wystawienie rezerw skupiając się na najważniejszym trofeum tego sezonu - Lidze Mistrzów. Tego ostatniego poglądu nie mam zamiaru jednak komentować...
A zatem zagramy swoje czy może zmienimy taktykę dostosowując się do rywala i naszej obecnej dyspozycji? Oczywiście doskonale wiemy, że Pep za każdym razem rotuje składem mając na uwadze profil drużyny przeciwnej, lecz do tej pory zawsze jednak na pierwszym planie znajdowała się FC Barcelona i jej filozofia. W związku z tym pytanie postawione na początku tego akapitu powinno brzmieć "Jak my, kibice, chcemy aby jutro zagrała Barca?" 4-3-3 czy 3-4-3? Bardziej defensywnie, z respektem - tak jak na trudnych wyjazdach; czy może typowo jak w meczach na Camp Nou - totalne tłamszenie rywala bez brania jeńców?
Dla mnie osobiście wyjście zawodników
Blaugrany w jutrzejszym meczu w ustawieniu 4-3-3 będzie najrozsądniejszym rozwiązaniem. Ta taktyka przecież jest niezawodna, jest lekiem na całe zło. Jest opanowaną do perfekcji futbolową bronią masowego rażenia. Zawodnicy znają ją na pamięć.
Jest też jednak druga strona medalu. Mogę być jedyny w tym poglądzie, jednak nie waham się tego napisać. Takie rozwiązanie będzie dla mnie krokiem, może nie krokiem a kroczkiem, w tył. Według mnie w tym sezonie Pep zaplanował wprowadzenie na stałe i dopracowanie do perfekcji ustawienia 3-4-3. W każdym meczu, z każdym rywalem i o każdą stawkę. Opanowanie dwóch jakże różnych i rewolucyjnych ustawień w stopniu tak mistrzowskim, że płynne przechodzenie z jednego do drugiego podczas meczu nie będzie stanowiło problemu. Robi to w większości spotkań tego sezonu, zwłaszcza grając przed własną publicznością. Teraz jednak na szalę dołożona jest dodatkowo ekstra stawka spotkania i przy takim obrocie spraw niemal każdy trener bez wahania postawiłby na sprawdzoną metodę. 9 na 10 szkoleniowców zapomniałoby na moment o swoich planach skupiając się przede wszystkim na awansie do finału.
Guardiola jednak nie jest "każdym" trenerem a Barcelona w jego mniemaniu nie jest zwykłym klubem. On jest wizjonerem, marzycielem, ona jego muzą i życiową filozofią. Jestem przekonany, że gdyby nie presja mediów i kibiców, to nie pisałbym zapowiedzi meczu w takim tonie, ponieważ wybór byłby jasny.
Fakty jednak pozostają faktami. Wszyscy zostaliśmy rozpieszczeni cudownymi latami piłkarskiej dominacji. Dostaliśmy pięknie opakowany produkt, wobec którego oczekiwania są ogromne. I to nie jest tak, że w tym momencie Barcelona całkowicie nie spełnia tych oczekiwań. Przegraliśmy przecież jak dotąd zaledwie jeden mecz w całym sezonie!
Doszliśmy jednak do momentu, gdzie nie wszystko wygląda tak jak jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Doskonała wręcz maszyna do wygrywania nagle zaczęła trzeszczeć i piszczeć. Zmiany nie przynoszą oczekiwanych rezultatów w trybie natychmiastowym. Wahamy się i rozważamy różne opcje.
Nie chcę tego trofeum jeżeli ma ono być zdobyte za cenę rezygnowania z naszej ewolucji. Może to się wydać ogromną przesadą z mojej strony, jednak według mnie jeżeli raz zboczymy z obranej drogi to później o powtórkę będzie bardzo łatwo. Przecież przed nami jeszcze wiele spotkań o ogromne stawki. Wystarczy cień wątpliwości, uraz podstawowego zawodnika i zrezygnujemy po raz drugi...
W tym sezonie, oprócz niewyobrażalnie regularnej wspaniałej gry Sergio Busquetsa, najbardziej podoba mi się konsekwencja Guardioli, który pała chęcią wprowadzenia rewolucji i krok po kroku czyni ją faktem. Mam nadzieje, że będzie ona trwała nadal i po chwilowych rozczarowaniach przyjdzie czas na delektowanie się nowo odkrytym tworem.
Już jutro przekonamy się czy Barcelona uczyni ku temu kolejny krok.
8 luty 2012, Camp Nou, godzina 21:00
FC Barcelona - Valencia