Muszę przyznać, że uważam się za szczęściarza, mogłem bowiem obejrzeć pierwszą bramkę Lionela Messiego dla Barcelony. A właściwie dwie pierwsze bramki.
Nie, to nie jest błąd.
Wróćmy do 1 maja 2005 roku. W meczu przeciwko Albacete świat zasmakował odrobinę ‘Lionela Messiego, geniusza strzeleckiego’ po raz pierwszy. Wpuszczony na boisko za Samuela Eto’o miał do rozegrania kilka minut. Ronaldinho posłał mu bardzo inteligentne podanie, a ten przelobował bramkarza Raula Valbuenę.
Sędzia spotkania oraz jego asystenci błędnie orzekli jednak o spalonym w tej sytuacji. Do końca meczu pozostały już tylko sekundy, dla każdego zwyczajnego piłkarza, jego ambicje zakończyłyby się na niezaliczonej bramce.
Dzisiaj, 371 bramek później, wiemy już, że nie możemy używać przymiotnika ‘zwyczajny’ w odniesieniu do Messiego, który w niedzielę wykreślił rekord strzelecki Paulino Alcántary z kronik.
Wróćmy do tego pamiętnego maja, prawie dziewięć lat temu. Kiedy Gio Van Bronckhorst odzyskał w obronie piłkę i oddał ją do Deco, Messi ożył. Otrzymał wówczas piłkę od Portugalczyka i przekazał ją Ronaldinho.
Zgadnijcie, co się później stało?
Ówczesny najlepszy piłkarz świata wyczarował niemal identyczne jak wcześniej podanie do tego siedemnastoletniego dzieciaka z oklapłą fryzurą niczym z okładki płyty Beatles’ów, zatytułowanej ‘Revolver’.
Widzicie, Ronaldinho już wtedy wiedział coś, czego my dopiero mieliśmy się dowiedzieć: Messi będzie od niego lepszym piłkarzem.
W praktycznie identycznej sytuacji jak przed kilkoma chwilami, z niemal tego samego kąta, Messi nie stracił zimnej krwi, użył swojej lewej stopy i z wielką subtelnością, większą niż mają to nawet w zwyczaju robić golfiści na turnieju Masters, przerzucił piłkę nad bramkarzem. Futbolówka przytuliła się do narożnika siatki, niczym pies wracający szczęśliwie do swej budy. Tylko Messi mógł otworzyć swoje strzeleckie konto zdobywając dokładnie taką samą bramkę dwukrotnie, mając do końca spotkania zaledwie kilka sekund, a do tego występując przed osiemdziesięciotysięczną publicznością.
Młody Messi z radością powiedział o tej bramce: „Nie wiem co się stało ponieważ słyszałem tylko tłum skandujący moje imię, ale nie mogłem niczego zobaczyć. Nie wiem, czy może zemdlałem, czy to emocje z mojej pierwszej strzelonej bramki na Camp Nou tak na mnie zadziałały… wszystko jednak jest ciemną plamą w mej pamięci”.
Ryk tłumu i zderzenie z tym, czego właśnie dokonał, wprawiło dzieciaka w ‘przeciążenie systemu’. Jednak te dwie chwile, podczas których wyegzekwował ogromne umiejętności na pełnej szybkości? Cóż, z tym nie miał żadnego problemu.
Mrożące krew w żyłach.
Od tego czasu Messi nauczył nas, że strzelanie bramek ma we krwi w ten sam sposób, w jaki Beethoven potrafił pisać genialne utwory, choć sam nie mógł ich usłyszeć. Bramki są zdobywane dla wygrywania spotkań i wygrywania trofeów, a nie dla własnej próżności.
Zatem warto spojrzeć na rekord Messiego z pewnej perspektywy.
Kiedy Argentyńczyk strzelił swojego pierwszego gola, jego koledzy z zespołu Xavi i Puyol mieli na swoim koncie odpowiednio jeden i żadnego pucharu. Porównajmy to z dniem dzisiejszym, 22 puchary na koncie tego pierwszego i 21 na koncie drugiego.
Piłka nożna to gra zespołowa, a Barcelona nie złamała tej zasady.
Podczas trwającej obecnie złotej ery, Barcelona polega na 11 zawodnikach, którzy są wysoce inteligentni, głęboko utalentowani i bardzo wytrzymali. Jednak oczywistym jest, że to nie przypadek, iż ilość wygrywanych trofeów wystrzeliła podczas strzeleckiego szału Messiego.
Czy są to wygrane w trudnych wyjazdowych spotkaniach, czy strzelanie bramek w finałach albo dzika szarża, podczas której pakował on trzy, cztery lub pięć goli na Camp Nou, Messi jest motorem napędowym zdobywanych trofeów od 2005 roku.
Jednak nie tylko te bramki świętujemy, ale także jego bezwzględną rządzę zwycięstwa. Rzadko ściągany z boiska, Messi praktycznie ciągle jest w formie, a nawet w swoich najsłabszych występach może on wyczarować coś magicznego.
Nigdy, w całej mojej dziennikarskiej karierze nie rozmawiałem z tak wieloma sportowcami, którzy byliby absolutnie pewni tego, że żyją w czasach najlepszego w historii.
Byłem zbyt młody żeby pracować, kiedy Muhammad Ali udowadniał swoją jakość. Jednak jest to sport, w którym liczysz tylko na siebie. To nie to samo, co bycie uważanym za największego w sporcie zespołowym. Porównanie zawodników jest dużo bardziej skomplikowane i dużo trudniej je wyskalować w piłce nożnej.
Osobiście nie jestem do końca przekonany, aby określać kogoś mianem ‘najlepszego w całej historii’, ponieważ jest brutalnie ciężko, by kryteria oceny były identyczne.
Jednak podczas królowania Messiego słyszałem wiele od tych, którzy z nim pracowali – między innymi od Pepa Guardioli, Xaviego, Valdesa, czy Iniesty – będących przekonanymi, że ich genialny kolega nigdy nie miał sobie równych.
Ich opinie nie mogą być niezaprzeczalne, ale są przekonujące.
Od spotkania z Albacete miałem ogromne szczęście bycia obserwatorem większości bramek strzelonych przez Messiego. Krople deszczu wypełniały potok tak szybko, że strumień stał się niemal przepełniony, dlatego ciężko, aby wszystkie z trafień wyróżniały się. Jednak wiele z nich jest godnych zapamiętania.
Najsmutniejsza? Prawdopodobnie ta w stylu ‘Maradony’ przeciwko Gatafe w kwietniu 2007 roku.
Perełka w wygranym przez Barcelonę 5-2 pierwszym półfinałowym spotkaniu Copa del Rey okazała się nieważna w kontekście awansu. Messi dostał wolne w rewanżowym spotkaniu, a ekipa Franka Rijkaarda przegrała 4-0 z drużyną Bernda Schustera i odpadła z rywalizacji o Puchar Króla.
Dająca największą satysfakcję? Rzym, 2009 rok, mecz przeciwko Manchesterowi United.
Angielskie media ustawiały się w kolejce, aby umniejszać umiejętnościom Messiego na podstawie czegoś, co oczywiście było tylko statystyczną anomalią. Wypowiadano się w tonie, iż ‘nie jest on taki najlepszy’, podstawą było to, że nie strzelił nigdy gola angielskiemu zespołowi.
Fakt, że najmniejszy zawodnik na boisku strzelił rozstrzygającego gola głową, przerzucając piłkę nad bezradnym Edwinem Van Der Sarem, był idealną odpowiedzią. Dodatkowo był to pierwszy finał Ligi Mistrzów dla Messiego (w 2006 roku nie mógł zagrać z powodu kontuzji).
Najlepsza? Wszystko to oczywiście subiektywna opinia, jednak nigdy nie zapomnę szmeru zdziwienia, któremu współtowarzyszył Kataloński ryk szczęścia, na Bernabeu w półfinale Ligi Mistrzów w 2011 roku. Messi przejął piłkę praktycznie na połowie boiska, następnie slalomem pokonywał każdego zawodnika w białej koszulce, jaki mu się napatoczył, by ostatecznie podwyższyć prowadzenie Barcelony na 2-0 nad Realem Madryt.
Po przegranym we wcześniejszych tygodniach finale Pucharu Króla z tym samym przeciwnikiem, zapytałem Guardioli, czy nie uważa, że nawet jak na ‘fałszywą dziewiątkę’ Messi gra zbyt głęboko, przez co traci szansę na zdobywanie bramek.
Pep odpowiedział: „Poprosiłem Leo, aby był kimś więcej, niż tylko strzelcem bramek. Jego rolą jest pełne uczestnictwo w meczu. Może on poruszać się w sektorach boiska, które jego zdaniem mogą mu przysporzyć największych korzyści. Zamysł jest taki, że angażuje on się we wszystkie aspekty spotkania. To coś znacznie szerszego, niż zwykły wykańczający, ponieważ jest to nasz najważniejszy zawodnik”.
Możecie zgadnąć, że odpowiedź Guardioli obroniła się, gdy Messi zygzakiem pokonał sześciu zawodników na Bernabeu i w konsekwencji poprowadził Barcelonę do finału Ligi Mistrzów na Wembley.
Wspomniałem o tym wszystkim, ponieważ pośród naprawdę wielkich piłkarzy, którzy grali w roli napastników, Messi jest kimś więcej niż tylko wyborowym strzelcem. Jak powiedział Guardiola, jest on ‘najważniejszym zawodnikiem’.
Tito Vilanova, który był ówczesnym asystentem trenera, skomentował fakt, iż Madryt grał bez jednego zawodnika, kiedy padł ten gol. Powiedział mi: „Kiedy Messi drybluje przez sześciu przeciwników w półfinale Ligi Mistrzów przeciwko Madrytowi, nie jest ważnym, czy rywal ma w składzie 10 czy 11 zawodników na boisku. Ważnym jest to, iż jest on zdolny do przedrylowania sześciu przeciwników i strzelenia bramki”.
Wizja, drybling, wykorzystanie przestrzeni, balans i odwaga. Pomysłowość plus wykończenie. Wiele rzeczy składa się na godną uwagi całość, a w sumie sprawiają one, że w wieku dwudziestu sześciu lat Messi jest najlepszym strzelcem w historii Barcelony.
Strzelanie na wyjazdach w każdych możliwych rozgrywkach przychodzi mu niemal z taką samą łatwością, jak w przyjaznym środowisku na Camp Nou. Tradycyjnie jest to przecież dużo trudniejsze zadanie.
Każdy napastnik, który przechodzi na emeryturę mając na koncie około jednej zdobytej bramki na dwa rozegrane spotkania, jest uważany za elitę. Messi praktycznie podwoił stosunek, który przypisywany jest naprawdę wyśmienitym napastnikom. Jest on wyjątkowo blisko, aby jego średnia bramek na mecz wynosiła jeden. Jego pierwsze 196 występów na Camp Nou przyniosło 187 bramek. To jeszcze nie jest to, ale jako iż jest on cudem tego sportu, niewiele brakuje, aby udało mu się osiągnąć tę magiczną granicę.
Podczas jego dziesięciu lat, jako profesjonalny piłkarz, Messi ustanowił niemal tyle rekordów, ile strzelił bramek… a przed nim jeszcze wiele do zrobienia.
Niedługo stanie się on najlepszym strzelcem w historii Ligi Mistrzów. Osiągnie on to rozgrywając znacznie mniej spotkań niż obecny lider, Raúl González Blanco (71 goli). Messiemu brakuje do niego czterech trafień.
Koniec końców, dziękujemy Ci Guardiola za przesunięcie Messiego ze skrzydła na ‘fałszywą dziewiątkę’, co zmieniło go również z gwiazdy, na supergwiazdę.
Dzięki Ci Celia Cuccittini, bardzo kochająca swojego wnuka babcio, która pierwsza powiedziała argentyńskim szkoleniowcom: „Dajcie dzieciakowi zagrać, nie widzicie, że jest fenomenalny?”.
W rzeczy samej, to babci Celii, która zmarła w 1998 roku, Messi dedykuje większość swoich bramek poprzez uniesienie dwóch ramion w stronę niebios.
Obyśmy mogli oglądać te podniesione ręce przez wiele, wiele lat.