Przychodzę do domu, odpalam ekspres do kawy - w końcu musi się nagrzać. W międzyczasie zdejmuję płaszcz (i buty, i szalik), myję ręce. Ekspres już się nagrzał. Biorę mój ulubiony (właściwie to mam takich osiem) półlitrowy kubek i podstawiam go pod śnieżnobiałą maszynę do szczęścia. Jest trochę za duży, ale wystarczy nieco nacisnąć i - pyk! - pasuje jak ulał. Tak, to zdjęcie główne. Podwójna mocna czarna kawa, oczywiście bez cukru, już się robi, a ja włączam komputer i odpalam rutynowe strony, oczywiście z Blaugraną na pierwszym miejscu. Chwilę później siedzę sobie wygodnie sącząc kawę i zastanawiając się czy Barcelona Taty Martino ma jakąkolwiek przyszłość. Przeglądam Wasze komentarze, rozważam za i przeciw. Miał być jak Bielsa, tylko lepszy, bo z planem B, w zasadzie osiągnął kilka imponujących wyników, ale gra drużyny do końca nie przekonuje...
Tak było rok temu. Dzisiaj już wiemy dokładnie, jak skończyła się przygoda Taty - podobnie jak ta Tito, przynajmniej na poziomie sportowym. Wielu spodziewa się, że Lucho napisze kolejny rozdział historii treścią do złudzenia przypominający kochanowskie "Treny" . Żal, szloch, płacz i zgrzytanie zębów. Moja babcia, gdyby interesowała się piłką i używała oklepanych mądrości ludowych, z całą pewnością powiedziałaby, że to normalne. W końcu nic nie trwa wiecznie, a im wyżej jesteś, tym dłużej będziesz spadać. Męczące, bolesne - tak, ale zupełnie normalne.
Za jakiś czas, predzej lub później, pewnie znowu wrócimy na absolutny szczyt. Może po powrocie Guardioli, może już pod sterami Lucho, a może pod dowódzctwem Kloppa lub innego Simeone. Nie wiem. Luisa ocenię dopiero po sezonie, tak jak Nawałkę ocenię dopiero po eliminacjach. Tego drugiego niektórzy skreślili już po pierwszych dwóch meczach, tylko po to, by teraz wynosić go na szczyt. Nie martwcie się, za niedługo pewnie znowu będzie się go mieszać z błotem. Nie oceniam Lucho, bo nie lubię (choć potrafię) przyznawać się do błedów. Oczywiście nie mówię o wyciąganiu krzywdzących trenera wniosków, bo te jak najbardziej mogą być słuszne, ale nigdy nie napiszę, że rozjedziemy Real, albo że nie mamy z nim szans. Męczy mnie czytanie kolejnych Nostradamusów, którzy widzieli przyszłość już w momencie, w którym Luis po raz pierwszy pokazał się w garniturze i trampkach. Męczy mnie, owszem, ale ja nie o tym.
A o czym? O walce Ronaldo i Messiego. Są jak nowoczesne wydanie średniowiecznego dualizmu, uosobienie odwiecznego pojedynku dobra ze złem. Bicie kolejnych rekordów, wykręcanie nieludzkich statystyk, przerzucanie się zdobytymi trofeami drużynowymi i indywidualnymi. Porównywanie i mierzenie rzeczy zmierzalnych i niezmierzalnych trwa w najlepsze od dobrych kilku lat. Najlepszy strzelec w jednym roku kalendarzowym, najlepszy strzelec w historii swojej reprezentacji, najlepszy strzelec w historii Ligi Mistrzów i soon-to-be najlepszy strzelec w historii La Liga. Zdobywca czterech Złotych Piłek, kontra piłkarz ze średnią ponad jednego gola na mecz. Dwaj najbardziej niesamowici zawodnicy naszych czasów, grający we wrogich sobie klubachi od lat utrzymujący się na niedostępnych dla nikogo innego poziomie. Tak jakby Pelé i Maradona występowali nie tylko w tym samym czasie, a również w tej samej lidze! Czy to nie wspaniałe, że właśnie nam dane jest oglądać najgorętszą walkę o miano optimusa w dziejach piłki kopanej?
Może i wspaniałe, ale z całą pewnością kurewsko męczące. Czy grają reprezentacje, liga hiszpańska czy Liga Msitrzów, zawsze jest to samo. Dzisiaj lepiej zagra Messi albo Ronaldo, Ronaldo albo Messi. Ba - oni nawet nie muszą grać w tym samym dniu. "Ronaldo strzelił dwa gole, ciekawe jak odpowie mu Leo... " - internauci, prasa, telewizja - nikt nie odpuszcza. Porównywanie cyferek trwa w najlepsze. A wiecie co jest najzabawniejsze? Te wszystkie mozolnie zbierane numerki, precyzyjnie rysowane wykresy, godzinami tworzone tabele i inkografiki zupełnie nie mają znaczenia. Każdy wie swoje, jego racja jest najswojsza i nikt nikogo do swojej jeszczeswojszej racji w tej sprawie nie przekona. Nie zrozumcie mnie źle, uważam "o gustach się nie dyskutuje" za jedno z głupszych powiedzeń jakie wymyślono, ale czy jest na sali choć jedna osoba, która cztery lata temu uważała dolonego z nich za ogólnie lepszego piłkarza i zmieniła od tego czasu zdanie? Osobiście nie spotkałem się z takim przypadkiem.
Tutaj decydują szczegóły, cyferki i wrażenia estetyczne. Jeden woli strzelanie goli w ilościach hurtowych, a drugi - piękne akcje po klepkach z pierwszej piłki i asysty, dla których gole są tylko dodatkiem, choć znaczącym. Dla niektórych ważniejszy jest tryumf w Lidze Mistrzów, a inni wyżej cenią srebrny medal na Mistrzostwach Świata. Wiem, że Messi ma ostatnio problem z wykańczaniem, a Ronaldo z nurkowaniem. Wszyscy to wiedzą.
Dlaczego o tym piszę? Mam do was prośbę, gorącą. W związku z tym, że zbliżają się święta, proszę - zastopujcie na chwilę. Wiem, że plebiscyt Złotej Piłki coraz bliżej i emocje biorą górę, ale naprawdę tak przejmuje Was ta nagroda? Jest śmieszna i wybierana przez śmiesznych ludzi. Zróbmy sobie przerwę od wojny Leo i Cristiano, chociaż na tydzień, do następnej środy. Jest tyle ciekawszych tematów, choćby zbliżający się mecz z Celtą, albo najlepsze przepisy na naleśniki. Chciałbym znowu móc usiąść sobie z kawą (czego nie powinienem robić, bo piję jej zdecydowanie za dużo, a przez niedobór magnezu dość często trzęsą mi sie ręce) i poczytać ciekawe dyskusje na BO. Choćby o pieprzonych naleśnikach, przynajmniej będzie smacznie. Bo obecny temat przewodni wywołuje u mnie mdłości.
To nie jest żaden rozkaz ani nakaz, tylko grzeczna prośba ale zaufajcie mi - wszystkim wyjdzie to na dobre.