Nie sądzi się zwycięzców? Nie tym razem...
Ależ koszmarny był to mecz. Nie wiem czy nawet najstarsi górale pamiętają tak słaby występ FC Barcelony. Po dwóch ligowych porażkach z rzędu (orzy okazji, w tym spotkaniu przekroczyliśmy liczbę 200 minut bez gola w La Liga) wydawało się, że Barcelona będzie chciała odbić sobie słabe wyniki i zniszczyć słabiutką w tym sezonie Almerię, która od startu rozgrywek 14/15 nie wygrała jeszcze na swoim stadionie. Nic z tego - jeszcze przed spotkaniem Luis Enrique stwierdził, że "nie jest to ważny mecz", co potwierdził tylko wystawionym składem. Adriano zamiast Alvesa, Rafinha w pomocy i Munir z Pedro w ataku - tak wyszla dzisiaj Barcelona Lucho i od razu została skarcona za zbytnią pewność siebie.
Po stracie Messiego przed polem karnym przeciwnika Almeria ruszyła z kontrą, która zakończyła się golem - lewą stopą piłkę do bramki wpakował Thievy po asyście Franka Soriano. Można winić za to Leo, który stracił piłkę po indywidualnym dryblingu (co wynikało z frustracji spowodowanej niezdolnością zespołu do przeprowadzenia jakiejkolwiek skłądnej akcji pod bramką przeciwnika) na 19. metrze, można winić Bartrę, który był po prostu wolniejszy od rywala, jednak największym błędem było z pewnością ustawienie drużyny, które nie dawało jakiejkolwiek szansy na skasowanie akcji w zarodku.
Gra Blaugrany w pierwszych 45. minutach przypominała nieco popisy Zawiszy Bydgoszcz z rozgrywek naszej rodzimej Ekstraklasy. Nie tyle brakowało pomysłu na wpakowanie piłki do siatki czy rozbicie obrony przeciwnika - Barcelona miała najnormalnej w świecie problemy z wyjściem z własnej połowy! Jeszcze inną kwestią są rzuty rożne, po których nie potrafimy stworzyć absolutnie żadnego zagrożenia - i nie można tłumaczyć tego niskim wzrostem zawodników. Nie, kiedy na placu gry występują jednocześnie Bartra, Suarez, Rakitić i Busquets jednocześnie.
Do błędów popełnionych przed spotkaniem Luis musiał przyznać się zaraz po przerwie, kiedy to wpuścił na boisko Luisa Suareza i Neymara, a chwilę później - Xaviego. Chociaż nie poprawiło to ogólnego obrazu gry, dzięki indywidualnym umiejętnościom zawodników drużyna zdołała wyjść na prowadzenie. Jeszcze w 62. minucie Urugwajczyk uderzeniem "nożycami" trafił w poprzeczkę, ale doprowadzić do zmiany wyniku udało mu się dopiero 10 minut później. Po jego pięknej asyście Neymar trafił z bliskiej odległości, a Barcelona wyrównała. Kolejna bramka to znów zasługa Suareza, który asystował Jordiemu Albie w 81. minucie spotkania.
Dzisiaj Telmo Zarrę w końcu pobić miał Messi, ale dzisiaj trafiał jedynie w poprzeczkę. Po kolejnym beznadziejnym meczu ciężko o nadzieję na lepszą przyszłość. Jeśli doszukiwać się jakichś plusów, to na pewno cieszy wysoka forma Javiera Mascherano i coraz lepsza gra Suareza. Był to ostatni mecz Barcelony przed przerwą reprezentacyjną, po której zmierzymy się z niezwykle mocną w tym sezonie Sevillą. Luis Enrique ma więc sporo czasu aby wymyślić taktykę na najbliższe spotkanie. Tylko czy ma też jakikolwiek pomysł?