Don Alfredo Di Stéfano (ur. 4 lipca 1926 roku w Barracas, Buenos Aires, zm. 7 lipca 2014 roku w Madrycie) odszedł do wieczności w połowie zmagań ubiegłorocznego mundialu, czyli jedynego trofeum, którego nie zdobył w swojej karierze. Jeden z największych symboli piłkarskich XX wieku i najlepszy piłkarz w historii Realu Madryt opuścił nas na zawsze. Jako zawodnik, stylem gry najbliżej przypominał tę sławną fałszywą 9, o której dziś mówi się tak wiele. Gry na tej pozycji nauczył się oglądając swojego mistrza, Adolfo Pedernerę, który z kolei pomysł ściągnął od Carlosa Peucelle. W trójkę tworzą oni magiczne tridente argentyńskiego futbolu, które stanowi swoiste lustro, w którego oblicze spogląda każda młoda gwiazda wchodząca w tym wielkim południowoamerykańskim kraju.
W młodości, Don Alfredo był zawodnikiem niezwykle dynamicznym jak na owe czasy i właśnie ta szybkość, połączona z falującymi na wietrze blond lokami sprawiła, że pewien dziennikarz z El Gráfico nadał mu pseudonim La Saeta Rubia, czyli blond włosa strzała, który towarzyszył mu już do końca kariery. Wraz z upływem lat, Argentyńczyk ciągle polepszał swoje atuty, coraz lepiej utrzymywał się przy piłce, coraz trudniej było go też zatrzymać w powietrzu. Jego technika była niesamowita; wyśmienicie kontrolował futbolówkę przy nodze i wygrał niemal każdy pojedynek jaki stoczył, począwszy od zwykłych dryblingów i strzałów, na asystach kończąc. Poza tym, był graczem o wielkiej charyzmie i zdolnościach przywódczych. Dzięki swej osobowości, był liderem zarówno na, jak i poza boiskiem. Zwycięzcą, który potrafił w pojedynkę pociągnąć kolegów do sukcesów.
Wnuczek Włochów ze strony ojca i Francuzów/Irlandczyków ze strony matki, pierwsze kroki jako piłkarz stawiał w skromnym, dzielnicowym klubie Sportivo Barracas, skąd pochodził. W wieku 17 lat podpisał pierwszy profesjonalny kontrakt z River Plate. Po rocznym wypożyczeniu do pobliskiego Huracán, zagwarantował sobie i tym samym umocnił miejsce w pierwszej jedenastce River. Swoją grą przyczynił się nawet do zmiany stylu gry tej drużyny: ze spokojnego, wyważonego utrzymywania się przy piłce, na o wiele bardziej wertykalny. Dzięki wrażeniu, jakie wywierał swoją grą, w 1951 roku przeszedł do Millonarios of Bogotá, prowadzonego wówczas przez jego mistrza, Pedernerę.
Wartość Alfredo stale rosła, i już 2 lata później był najbardziej pożądanym zawodnikiem w Europie, a zwłaszcza po roli, jaką odegrał w turnieju zorganizowanym przez Real Madryt na 50-lecie istnienia klubu. Właśnie wtedy, w 1953 roku, FC Barcelona podjęła próbę sprowadzenia argentyńskiego gwiazdora i doszła do porozumienia z River Plate (klubem, który miał do niego pełne prawa), podczas gdy Real Madryt zrobił to samo z Millonarios of Bogotá (czyli z klubem, w którym wówczas grał). W związku z konfliktem interesów dwóch największych hiszpańskich drużyn, powstała słynna sprawa Di Stéfano, która sprawiła, że Hiszpański Związek Piłki Nożnej wydał zaskakujący, iście salomonowy wyrok: La Saeta Rubia miała grać przez rok w barwach obu klubów. Stawiając czoła temu wyrokowi, członkowie zarządu katalońskiego klubu ustąpili ze stanowisk i zrzekli się praw do gwiazdora. W tym artykule, skupimy się jednak na szczegółach sprowadzenia legendarnego piłkarza do Europy.
Historia kontrowersyjnego transferu Alfredo Di Stéfano została oceniona z dwóch perspektyw utożsamiających się z dwoma największymi obozami w Hiszpanii: madryckim i barcelońskim. Skomplikowana fabuła sprowadzenia argentyńskiej supergwiazdy zasługuje na szczegółową analizę, biorącą pod uwagę wszystkie istniejące dokumenty, aby jasno ukazać najczystszy przykład wpływu hiszpańskiej polityki na futbol. Zakup Don Alfredo zbiegł się w czasie z coraz bardziej otwartym wsparciem dla stołecznego klubu, co charakteryzowało rządy Franco. W sierpniu 1953 roku, Państwo Hiszpańskie podpisało konkordat z Watykanem, a miesiąc później zrobiło to samo z USA w tzw. pakcie madryckim, który oznaczał, że Hiszpania miała oddawać grunty Amerykanom pod budowę i użytkowanie baz lotniczych i morskich w zamian za pomoc ekonomiczną i militarną.
Cała sprawa ma swoje początki w 1949 roku, gdy 23-letni wówczas Argentyńczyk zdecydował się, korzystając ze swojej renomy, przeprowadzić do Kolumbii i grać w Millonarios of Bogotá, która uczestniczyła w División Mayor, czyli krajowych mistrzostwach organizowanych poza FIFA. W czasach, gdy olbrzymie pensje piłkarzy nie były zbyt powszechne, najlepsi południowoamerykańscy zawodnicy mieli skłonności do pomnażania swoich gaży, na skutek czego nie mieli obaw przed dołączaniem do tych rozgrywek, chociaż oznaczało to, iż nie będą mogli występować w międzynarodowych rozgrywkach.
Od 1951 roku, na mocy tzw. traktatu w Limie, kolumbijskie zespoły otrzymały możliwość gry przeciwko zagranicznym klubom w zamian za uregulowanie swojej sytuacji. Umowa głosiła, iż od 1954 roku, kolumbijskie kluby miały zostać zmuszone do zwracania zawodników spoza swojego kraju do ich pełnoprawnych właścicieli, nie mając w międzyczasie prawa do ich transferu. W marcu 1952 roku, Real Madryt, chcąc uświetnić 50-tą rocznicę istnienia klubu zorganizował trzydrużynowy turniej, w którym zagrał sam organizator, szwedzka Nörrkoping oraz Millonarios. W meczu pomiędzy ekipą z Chamartin, a przedstawicielem Kolumbii, największą furorę zrobił pewien blond włosy piłkarz o długich nogach, który swoją grą przyćmił absolutnie wszystkich. W kolejnych dniach, znalazł się na okładkach praktycznie wszystkich gazet sportowych i wyrył swoje nazwisko w umysłach wszystkich skautów największych europejskich potęg.
Pod koniec 1952 roku, Di Stéfano po raz kolejny zbuntował się przeciw władzy – tak jak wtedy, gdy odchodził z Argentyny – i zdecydował się pozostać w Buenos Aires. Nie wrócił do Kolumbii, mając dość futbolu zdominowanego przez „mecze towarzyskie i niebezpieczne loty samolotami”. Poszedł bowiem dalej, zostawiając klub z Bogoty z długiem 4 tysięcy peset, czyli ekwiwalentu, jaki otrzymałby za grę w całym przyszłym sezonie.
Bunt argentyńskiej gwiazdy zupełnym przypadkiem zbiegł się w czasie z poważną kontuzją najlepszego ówcześnie zawodnika FC Barcelony, Ladislao Kubali, u którego zdiagnozowano chorobę płuc, która postawiła olbrzymi znak zapytania przed jego dalszą karierą. W związku z pogorszeniem się stanu zdrowia największej gwiazdy zespołu, Josep Samitier, ówczesny skaut Blaugrany, widział w Argentyńczyku idealnego zastępcę Węgra. Kubala wyzdrowiał jednak o wiele wcześniej niż przewidywano i znów był gotów do gry, co i tak nie zatrzymało operacji sprowadzenia Don Alfredo do Katalonii, bowiem jak wierzył Samitier, połączenie Kubali i Di Stéfano wyniosłoby FC Barcelonę na europejski szczyt na wiele lat.
Aby zapewnić sobie usługi Argentyńczyka, Barcelona musiała dojść do porozumienia z trzema podmiotami: River Plate, a więc klubem mającym prawa do transferu zawodnika, Millonarios, który miał do niego prawa do października 1954 roku, a także z samym zawodnikiem. Okazało się, że piłkarz nie stawił żadnego oporu w negocjacjach, a z River Plate uzgodniono transfer za 80 tysięcy dolarów, czyli równowartość 4 milionów peset, przy czym tylko połowa miała zostać zapłacona z góry. W końcu, 17 maja 1953 roku, spełniło się marzenie Samitiera i Di Stéfano zawitał do Barcelony, a następnie zagrał kilka nieoficjalnych spotkań w barwach katalońskiego klubu, podczas gdy szczegóły umowy z Millonarios były jeszcze uzgadniane.
Barcelona specjalnie do tej sprawy zatrudniła młodego prawnika, Ramóna Tríasa Fargasa, aby wynegocjował z nimi jak najkorzystniejsze rozwiązanie. Kolumbijski klub, będąc zdenerwowanym na odejście swojego najlepszego gracza, oskarżył Blaugranę o jego podkradnięcie. Na tej samej podstawie, wiedząc, iż i tak już nigdy u nich nie zagra, zażądał od FC Barcelony 40 tysięcy dolarów za jego prawa, a także dodatkowo 4 tysięcy, których sam zawodnik był im winien. W odpowiedzi, Barça zaoferowała jedynie 10 tysięcy. Po kilku dniach południowoamerykański klub obniżył jednak swoje oczekiwania do 30 tysięcy dolarów, a katalońska strona po licznych kontaktach Tríasa Fargasa z prezydentem Martím Carreto nie chciała zapłacić więcej 25 tysięcy. Po upływie kolejnych kilku dni i uporze Katalończyków, prezydent Millonarios zaproponował, aby w zamian za swoje prawa do zawodnika, Barcelona (będąca wtedy na tourze w Wenezueli) rozegrała po prostu trzy darmowe sparingi w Bogocie. Od tego momentu, ówczesny prezydent Blaugrany Enric Martí diametralnie zmienił swoje stanowisko w negocjacjach. Nie dość, że odrzucił ofertę sparingów, to jeszcze przekazał Kolumbijczykom za pośrednictwem prawnika, iż to oni powinni przyjechać na nie do Wenezueli, mając świadomość wartości swojej drużyny. Ostatecznie, Trías Fargas osiągnął porozumienie, które nie mogło być lepsze dla FC Barcelony. Na jego mocy, miał zostać rozegrany mecz towarzyski w Bogocie, którego koszty pokryją Kolumbijczycy, a Barcelona będzie musiała oddać jedynie 4 tysiące dolarów za długi zawodnika. Poza całą umową, prawnik zgodził się także na kolejny mecz towarzyski przeciwko innemu zespołowi w Bogocie, dzięki któremu klub zarobiłby dodatkowe 7 tysięcy dolarów. Po tym wszystkim, Barcelona opuściłaby Kolumbię z pełnymi prawami do zawodnika oraz sporymi profitami finansowymi.
Gdy już wszystko zdawało się być uzgodnione, odpowiedź prezydenta FC Barcelony była kompletnie niezrozumiała dla każdego, kto na bieżąco śledził negocjacje między klubami: „To niemożliwe, nic nie możemy zrobić. Nie możemy tego zaakceptować, to 10 tysięcy dolarów albo nic. Mogą to wziąć lub nie.” Mediator, Trías Fargas, przetłumaczył tę zaskakującą reakcję prezydentowi Millonarios, który z kolei odpowiedział: „Z pewnych powodów, których nie pojmuję, Barcelona nie chce dojść do porozumienia”. Właśnie w tym momencie uderzył Real Madryt. Wiedząc, iż Barcelona nie mogła zawrzeć ostatecznej umowy, wysłali swojego nadzwyczajnego negocjatora, Raimundo Saportę, do Bogoty i chcieli natychmiastowo domknąć umowę rzucając na stół 30 tysięcy dolarów.
Trías Fargas nadal chciał rozstrzygnąć negocjacje na swoją korzyść, jednak z drugiej strony nie rozumiał tak nagłej zmiany zdania prezydenta i zarządu. Bardzo tajemnicze było stanowisko samego prezydenta Martíego Carreto, do którego jeden z kolumbijskich negocjatorów, José Carlos Castillo będący jednocześnie żyjącą legendą Barcelony, skierował słowa: „Przyznaj to, z jakiegoś powodu, którego nie znam lub nie jestem nim zainteresowany, nie chcesz dojść do porozumienia w sprawie Di Stéfano”. Odpowiedź prezydenta była typową strategią bait-and-switch w ekonomicznym wydaniu pomimo tego, że Trías Fargas uświadomił go o tym, iż to Barcelona grając 2 sparingi w Bogocie odniesie dużo większe korzyści w tej wymianie, w postaci pełnych praw do gracza, a do tego jeszcze z pieniędzmi na koncie. Niemniej jednak, prezydent nie odpowiedział prawnikowi i pożegnał go wzdychając z ulgą. Chociaż teoretycznie rola Tríasa Fargasa w całym transferze się zakończyła, wracając do Barcelony spotkał się on z Narcísem de Carrerasem i Albertem Llachem, którzy go zatrudnili. Wtedy też odkrył, że zarząd tak naprawdę zgodził się na wpłatę 20 tysięcy dolarów na rzecz sprowadzenia Di Stéfano, i że nikt w klubie nie wiedział o tym, że kolumbijskiej stronie spodobał się pomysł z dwoma sparingami, które miano rozegrać w Bogocie.
W tym miejscu całej historii możecie spytać co tak naprawdę popchnęło prezydenta do podjęcia tak bardzo nielogicznej decyzji biorąc pod uwagę interesy klubu. Ostatnie śledztwo Sida Lowe’a, przy którym asystowali mu Jordi Finestres i Xavier García Luque, pomogło nieco wyjaśnić sprawę. Angielski dziennikarz i historyk odzyskał akta z generalnego sekretariatu o tytule „Temat: Di Stéfano.” Akta rozpoczynają się od telegramu, który generał Moscardó, będący krajowym delegatem ds. sportu, wysłał do ówczesnego ministra Sportu, Raimundo Fernándeza Cuesty, w którym „mocno” zalecał, aby zatwierdzić rozkaz „zakazujący sprowadzania zagranicznych piłkarzy, aby uniknąć niekomfortowych postaw i sytuacji.” Telegram ten został napisany na początku sierpnia 1953 roku, czyli wtedy, kiedy FC Barcelona była już bardzo blisko sfinalizowania umowy dotyczącej sprowadzenia Don Alfredo na Les Corts.
Wycinek z raportu Tríasa Fargasa wyjaśniający stanowisko prezydenta Martíego Carreto
Tymczasem, Real Madryt skorzystał z niezdecydowania Barcelony, aby zawłaszczyć sobie prawa Millonarios do zawodnika. 16 sierpnia publicznie osiągnięto porozumienie w Hoja de Lunes. Tego samego dnia, prezydent Hiszpańskiego Związku Piłki Nożnej wysłał list do generała Moscardó, który również był częścią akt „Temat: Di Stéfano”. W tych samych dokumentach, prezydent federacji, Sancho Dávila (kuzyn José Antonio Primo de Rivery - lidera narodowo-syndykalistycznej partii Falange Española), wyjaśnił, że śledził w prasie całą sprawę transferu Argentyńczyka i był to powód przesłania tego telegramu. Wyjaśnia, że Millonarios „nie może przeprowadzić transferu Di Stéfano w żadne miejsce na świecie bez zgody River Plate, ponieważ zawodnik ma wrócić do tego klubu w październiku 1954 roku.” W dokumentach robi nawet komentarze, takie jak chociażby „wydaje się, że Di Stéfano przewyższy Kubalę”. Informuje go również, że „wygląda na to, iż Barça uzyskała pozwolenie River Plate na sprowadzenie gracza początku października 1954 roku, a Real Madryt uzyskał to samo pozwolenie od Millonarios już teraz. Jednak.. Millonarios nie może przeprowadzić transferu bez pozwolenia River (które go nie daje), ani River też nie może wysłać zawodnika do Barcelony przed październikiem 1954 roku”. W swoim długim liście, prezydent Sancho Dávila idzie dalej, i konsekwentnie pisze: „Dokładnie dziś, w Hoja de Lunes transfer Di Stéfano do Madrytu był na wszystkich okładkach.. co jest interesujące, bo wspomniany transfer to tylko strata papieru, ponieważ nie mają oni zgody River, lub z drugiej strony, autoryzacji od hiszpańskiej federacji.”
Akta zawierają również list Sancho Dávili do generalnego ministra Falangi Hiszpańskiej, Raimundo Fernándeza Cuesty, w którym wyjaśnia cały problem związany z Di Stéfano. Dodatkowo, oddzwonił do niego z San Sebastian, gdzie miał być obecny na nadciągających obchodach święta DND (Narodowej Delegacji Sportu), odnosząc finansową korzyść z tego, że głowa państwa (gen. Franco) była na letnich wakacjach w pałacu Ayete, w stolicy Baskonii.
Tymczasem, sam zawodnik diametralnie zmienił swoje stanowisko w krótkim okresie czasu. Podczas gdy 24-ego lipca powiedział dziennikowi Marca, że bardzo chce grać w Barçy, już miesiąc później spotkał się z Santiago Bernabéu - prezydentem Realu - z którym natychmiast osiągnął porozumienie w kwestiach ekonomicznych. Na początku sierpnia, Real Madryt poprosił hiszpańską federację o zrobienie wyjątku i pozwolenie im na transfer Di Stéfano pomimo faktu, że pochodził on z zagranicy, tłumacząc to tym, że negocjacje rozpoczęły się zanim ogłoszono zakaz rejestracji takich zawodników – tych samych argumentów użyła zresztą Barcelona chcąc zabezpieczyć sobie transfer Argentyńczyka. Jak się później okazało, federacja zrobiła w tym przypadku wyjątek i na skutek tego musiała znaleźć optymalne rozwiązanie konfliktu interesów dwóch drużyn. W tym miejscu sprawa przeszła w ręce FIFA, która na mediatora wyznaczyła Armando Muñoza Calero, czyli byłego prezydenta federacji i kluczowego człowieka przy transferze Kubali na Les Corts. Zdecydował on, że Di Stéfano zagra naprzemiennie po dwa sezony w każdej z drużyn, zatem Real Madryt będzie miał go do dyspozycji w sezonach 1953/54 i 1955/56, a Barcelona w 1954/55 oraz 1956/57. Po tych czterech sezonach kluby powinny same dojść do porozumienia. Prezentacja Don Alfredo jako gracza Realu Madryt odbyła się w dniu ustąpienia ze stanowiska prezydenta katalońskiego klubu, Martíego Carretó. Kilka dni później, reszta zarządu postąpiła dokładnie tak samo i została zastąpiona przez komisję złożoną z sześciu byłych prezydentów. Tę samą, która później zrzekła się wszelkich praw do zawodnika na rzecz Realu Madryt za 4,5 miliona peset.
W tym miejscu kończą się fakty, jednak plotki wciąż pozostają niewyjaśnione wokół tego, dlaczego właściwie Martí Carretó nie chciał uzyskać praw od Millonarios, a także dlaczego na bieżąco nie informował reszty członków zarządu odnośnie postępów, jakie odnotowywał Trías Fargas w negocjacjach z Kolumbijczykami. Były to jednocześnie wszystkie metody, które mógł zastosować, aby zapewnić niepowodzenie całej operacji. W książce Converses con Fabià Estapé, ekonomista przypomina, jak bardzo rząd hiszpański straszył zarząd Barcelony komunikatem, że pieniądze, które zapłacili z góry River Plate za Di Stéfano nie przeszły przez Instytut Walut Obcych, co było wówczas zasadniczym warunkiem kontynuowania negocjacji. Ten błąd mógł doprowadzić do inspekcji wszystkich biznesów dyrektorów, z których większość była firmami tekstylnymi. Prawie 30 lat później, Narcís De Carreras, ówczesny dyrektor, który później został prezydentem klubu, potwierdził wersję wydarzeń Estapé. Według De Carrerasa, Martí Carreto otrzymał telefon od wysokiego rangą członka ministerstwa handlu, który powiedział mu: „Do tej pory nie miałeś żadnych problemów z Instytutem Walut Obcych, jednak jeśli tak nalegasz na sprawę Di Stéfano, wszystko może się zdarzyć”.
Podobne opowieści zostały przedstawione autorom sprawy Di Stéfano przez bratanka Martíego Carreto , który twierdzi, że jego wujek otrzymał telefon od najwyższej rangą osoby w rządzie z następującą wiadomością: „Martí, bądź rozsądny, w końcu masz rodzinę”. Te same zeznania potwierdził także wnuczek byłego prezydenta FC Barcelony, Enric Vidal-Ribas: „Dziadek opowiadał mi o tym, że rząd stosował bardzo poważne groźby uderzające nie tylko w klub, ale także rodzinę i biznes”.
9 lutego 1955 roku, prawnik Trías Fargas wysłał do Martíego Carreto list wyjaśniający, w którym przeprosił za swój ton w raporcie, który niegdyś napisał oraz przekazał wyrazy współczucia dla byłego prezydenta:
„Pisząc raport ze sprawy Di Stéfano, nie byłem świadom wszystkich szczegółów. Obecna sytuacja jest inna, jako, że moje informacje są teraz nieco wzbogacone o rzeczy, które działy się za zamkniętymi drzwiami. Na tej podstawie, mogę uznać swój raport za odruchowy i tendencyjny. Fakty, do których się odnosiłem są prawdziwe, jednak moja interpretacja ich już nie. Teraz wiem, że w całym okresie sprawy, podejmując wszelkie akcje z nią związane, nie kierowałeś się swoim osobistym zyskiem, lecz miałeś w sercu interes FC Barcelony”.
Są też inne zeznania o całej sprawie. W 1980 roku, w artykule w La Vanguardii, dziennikarz Lluis Permanyer (syn dyrektora o tym samym nazwisku, który uczestniczył w negocjacjach), ujawnił stopień presji jaka ciążyła na prezydencie FC Barcelony. W swoim artykule zwrócił uwagę na to, że prezydent Carreto został pewnego dnia wezwany na spotkanie federacji. Według Permanyera, jeden z jej zarządców, Muñoz Calero, pokazał Martíemu Carreto szczegółowy raport dotyczący zapłaty miliona dolarów River Plate oraz powiewającej katalońskiej flagi podczas meczu granego przez Barçę w Caracas. Permanyer twierdzi, że po ujrzeniu tego raportu Martí został zastraszony pełnym prześwietleniem jego firmy tekstylnej. Poza tym, wersja Permanyera (która została zaakceptowana przez inne publikacje) głosi, iż generał Moscardó otrzymywał co 15 minut telefon informujący go o postępach rozmów z Carreto.
Rozsądnie wydaje się więc wierzyć, że to właśnie presja na prezydencie Carreto sprawiła, iż odpuścił on sprowadzenie za wszelką cenę Argentyńskiego zawodnika na Les Corts. Poza stronniczymi interpretacjami całej sprawy, warto zauważyć, że prezydent Realu Madryt, Santiago Bernabéu, znał sposób, z jakiego musi korzystać ze swoich kontaktów w rządzie, aby sprowadzić do siebie piłkarza. Podczas wojny domowej, Bernabéu był bowiem wolontariuszem frakcji nacjonalistycznej, gdzie walczył pod rozkazem Muñoza Grandesa (generała wojsk frankistowskich). Warto również zauważyć, że podczas pierwszych 14 lat frankistowskiego reżimu, Real Madryt ani razu nie wygrał ligi hiszpańskiej, dlatego nie można z całą pewnością stwierdzić, że był on klubem, jaki upodobał sobie reżim, a przynajmniej nie był nim na początku. Barcelona natomiast, pomiędzy 1939, a 1953 rokiem, aż pięciokrotnie wygrała zmagania w La Liga, a także czterokrotnie w Copa del Generalísimo, przy tylko dwóch wygranych Pucharach Generała przez Real Madryt, który w tamtym czasie uchodził nawet za klub numer dwa w stolicy, za Atlético Madryt.
Di Stéfano zdołał ubrać koszulkę w bordowo-granatowe barwy jedynie w dwóch meczach towarzyskich. Na powyższej fotografii widnieje ze swoim bliskim przyjacielem, Kubalą.
Podsumowując, nie można zaprzeczyć, że w całym zamieszaniu związanym z transferem mieli udział najwyżsi urzędnicy w kraju, działający na korzyść Realu Madryt. Możemy oczywiście spekulować, że głównym powodem ich udziału były bliskie relacje jakie istniały pomiędzy Bernabéu, a wysokimi rangą urzędnikami centralnej administracji. Możemy również rozważyć możliwość, według której dla liderów dyktatury, sam pomysł Kubali i Di Stéfano w jednym zespole był daleki od ideału, skoro żaden z zespołów nie był najlepszy w Europie w tamtym okresie. Możemy w końcu spekulować, że rząd hiszpański nie chciał, aby klub z mocną, katalońską przeszłością reprezentował ich na arenie europejskiej.
Jakość Di Stéfano była jednak oczywista od samego początku. Położył on fundament, na którym Real Madryt zbudował drużynę, która kilka lat później zdobyła 5 Pucharów Europy pod rząd, i która z szóstej pozycji w rankingu pod względem pucharów zdobytych przed hiszpańskie drużyny w 1953 roku, stała się dominującą pod tym względem ekipą na Starym Kontynencie.