Klęski, którą poniosła wczorajszego wieczoru Barcelona, nie spodziewał się (chyba) nikt. Różnica w jakości gry obu zespołów rodzi pytanie, czy to aby na pewno był pojedynek dwóch drużyn z tej samej ligi (mistrzów), czy też spotkanie najlepszej drużyny w kraju z czwartoligowcem. Podopieczni Unaia Emery'ego bez wątpienia zagrali swój najlepszy mecz w sezonie, a jednocześnie uwypuklili wszystkie niedoskonałości trapiące zespół jego vis-a-vis, Luisa Enrique.
W ostatniej chwili okazało się, że Paryżanie będą musieli radzić sobie bez swojej opoki i kapitana, Thiago Silvy. Brazylijczyk jest w tym sezonie w bardzo wysokiej formie i wydawać by się mogło, że jego brak stanowić będzie poważne osłabienie defensywy gospodarzy. Nic bardziej mylnego - obok jak zwykle szalenie solidnego (co należy traktować jako komplement) Marquinhosa swój życiowy mecz rozegrał Presnel Kimpembe. Wychowanek Les Parisiens nie miał co prawda nadzwyczaj dużo okazji do wykazania się (tylko trzy próby odbioru w całym meczu), ale i tak pokazał się z bardzo dobrej strony, nie popełniając większych błędów, zachowując pełną koncentrację przez pełne 90 minut, unikając ryzykownych akcji zaczepnych z piłką przy nodze (jego znak rozpoznawczy) i świetnie rozdzielając piłki (40 celnych podań na 45 wykonanych, 89% skuteczności, kilka ładnych wertykalnych podań).
Nie mniejszą rolę w zwycięstwie PSG odegrał Thomas Meunier, choć do końca nie było wiadomo, czy do Emery postawi właśnie na niego, czy też na Serge'a Auriera. Belg nie zawiódł. Nie dość, że był bardzo aktywny na połowie Barcelony, wykonując wiele sprintów w transition offense czy w akcjach na obieg lub rajdach z piłką łamanych do środka, to dokładnie "zamknął" swoją stronę boiska, praktycznie neutralizując zagrożenie ze strony Neymara i Alby. Znakomicie radził sobie w bezpośrednich pojedynkach z rywalami, wygrywając 8 z 12. Co więcej, 3 z 4 przegranych miały miejsce z dala od własnej bramki, przy samej linii bocznej, więc nie niosły za sobą większego zagrożenia. Najskuteczniejszy był na ostatnich 25-30 metrach, gdzie wyszedł obronną ręką z 6 spośród 7 starć. Do tego grał bardzo odpowiedzialnie, świadomie taktycznie, nie dopuszczając do sytuacji, gdy jego flanka pozostanie otwarta do wykorzystania w kontrze.
Jak pisałem w analizie PSG, pod wodzą Unaia mistrz Francji gra piłkę może mniej efektowną, ale bardziej elastyczną, "plastyczną". Piłkarze potrafią dopasować się do rywala i przyjąć taki styl grania, który będzie najefektywniejszy. I tak z Barceloną widzieliśmy PSG, które w zależności od wyniku, sytuacji na boisku, pozycji piłki etc. grało na różne sposoby. Potrafili przytrzymać piłkę, konstruując spokojnie atak pozycyjny, potrafili podejść wysokim, agresywnym pressingiem, potrafili cofnąć się i oddać piłkę, by następnie wychodzić z groźnymi kontratakami, potrafili zagrać w bardziej bezpośredni sposób, kiedy piłka niemalże "chodziła" wyłącznie wertykalnie, bez podań wszerz boiska itd. Na elastyczność wpłynęła bez wątpienia w jakimś stopniu zmiana na pozycji wysuniętego napastnika. O ile Blanc ze Zlatanem był poniekąd "więźniem własnego stylu", gdyż Szwed skwapliwie korzystał ze swojej swobody i często opuszczał nominalną pozycję, by w środku pola wykonać kilka podań na ściankę, co zabierało przestrzeń innym i utrudniało jakąkolwiek grę z kontrataku (dodając do tego brak szybkości u Szweda), o tyle Emery z Cavanim nie ma tego problemu. Ze swoją dynamiką Urugwajczyk nadaje się do szybszej, bardziej bezpośredniej gry, a w ataku pozycyjnym bądź to dzięki ruchliwości, grze bez piłki, bądź przeciwnie - utrzymywaniu pozycji i "wiązaniu" stoperów - jest tam samo przydatny. Te walory napastnik PSG zaprezentował przeciwko Barcelonie. Bramkę zdobył właśnie po nagłej zmianie kierunku biegu i urwaniu się spod krycia. Natomiast jeszcze większą robotę wykonał bez piłki, trzymając linię obrony Barcelony głębiej, co pomagało otworzyć przestrzeń między liniami dla jego partnerów, szczególnie dla Di Marii.
Argentyńczyk wczoraj rozegrał swoje prawdopodobnie najlepsze spotkanie w sezonie. Jego zejścia ze skrzydła do środka pola wielokrotnie tworzyły przewagę w tym sektorze, a piłkarze Dumy Katalonii mieli ogromne problemy z kryciem Angela bądź jego przekazywaniem. Di Maria inteligentnie korzystał z blind side rywali, wychodził do piłek z głębi pola za plecami rywali, penetrował przestrzeń między liniami Barcelony. Nieefektywnie współpracująca w obronie trójka pomocników Barcelony dodatkowo ułatwiała zagrywanie piłek między liniami do m.in. Argentyńczyka, choć trzeba przyznać, że Paryżanie mieli pewne schematy kreujące możliwość posłania takiej piłki. Dość powiedzieć, że sam Verratti aż 11 razy odnajdywał na murawie Di Marię.
Jak Les Parisiens z łatwością łamali linie Barcelony, tak podopieczni Luisa Enrique nie potrafili przedrzeć się między szyki gospodarzy. Decydowała o tym fatalna struktura pozycyjna. Kolejny raz pozycja Messiego, który operował głównie w środkowym sektorze, za plecami Luisa Suareza bądź nawet głębiej na wysokości drugiej linii, odebrała Dumie Katalonii aktywność na prawej flance (tym bardziej pod nieobecność Aleixa Vidala, który w ostatnich spotkaniach w pojedynkę przykrywał statyczność i nieefektywność prawej strony). Sergi Roberto z Andre Gomesem są odizolowani od reszty drużyny. Znajdujący się daleko od tego sektora Messi nie domyka trójkątów, nie tworzy połączeń z centrum boiska, co zabiera kilka kierunków dystrybucji piłki. Wspomniany duet nawet nie próbuje akcji wzajemnych typu one-two czy podanie z natychmiastowym underlappingiem czy overlappingiem. Na ogół gdy piłka dociera na prawą flankę to momentalnie jest oddawana z powrotem do tyłu, gdyż brakuje opcji do zagrania wertykalnego/diagonalnego czy połączenia z piłkarzem czekającym na piłkę w bliższej pół-przestrzeni. Mnóstwo mankamentów w grze Barcelony, w tym także ten wspomniany w tym akapicie, obrazuje passmap z wczorajszego pojedynku.
Zarówno Gomes, jak i Roberto, co najmniej 5 podań wymienili wyłącznie z Pique i Busquetsem, a także między sobą. Wybierali więc tylko najprostsze i najbezpieczniejsze opcje podania. Ich niska średnia pozycja pokazuje, że w fazie ataku w ostatniej tercji właściwie nie uczestniczyli. Obu graczom brak także połączeń z daleko oddalonym od nich Messim. Korelacja (nieistniejąca) między prawym obrońcą, pół-prawym środkowym pomocnikiem (komukolwiek ta pozycja/rola nie przypada) a Leo, przy coraz większej skłonności Argentyńczyka do uczestniczenia w fazie budowania gry w strefie centralnej, od dłuższego czasu stanowi ewidentny problem w grze Barcelony, a starcie z PSG boleśnie to unaoczniło. O bezproduktywności Portugalczyka świadczą też liczby. Spośród swoich 31 podań zaledwie 6 to podania atakujące (czyli ok. 19% ogółu). Dla porównania, z 74 wykonanych przez Iniestę podań, atakujących było 31, czyli blisko 42%.
Kolejna rzecz, którą można zaobserwować bezpośrednio z powyższego passmapu, to "dziura" między formacją ataku a pomocy. Z czego to wynikało? Z jakichś przyczyn w Barcelonie nie było wczoraj gracza, który szukałby gry między obroną a pomocą PSG, tak jak robił to Di Maria czy rzadziej Draxler, Matuidi bądź Rabiot. Neymar okupował skrzydło, nie schodził bez piłki jak Di Maria do środka, do pół-przestrzeni. Gomes i Roberto skupiali się na utrzymywaniu szerokości i zastępowaniu Messiego szeroko, co miało nieco rozciągnąć formacje gospodarzy. Wyrzucenie Gomesa szerzej sprawiło, że Iniesta musiał grać głębiej, pomagając w wyprowadzaniu piłki. Z kolei równie głęboko w jej poszukiwaniu schodził Messi. To wszystko skutkowało tym, że (delikatnie mówiąc) zachwiana została struktura pozycyjna zespołu, a cyrkulacja piłki ograniczyła się do podań horyzontalnych daleko od bramki Kevina Trappa. Czwórka (a z wracającym Messim nieraz i piątka) piłkarzy w jednej, poziomej linii (Alba, Iniesta, Busquets, Gomes/Roberto) zabijała możliwość penetracji i łamania linii wertykalnymi piłkami.
Paryżanie wygrali ten mecz także pod względem fizycznym. Szymon Marciniak używał gwizdka z umiarem, unikając gwizdania w którąkolwiek ze stron akcji "ciało w ciało" (warto dodać - i bardzo dobrze). To w pewnym stopniu stawiało w uprzywilejowanej pozycji graczy takich jak Rabiot, Matuidi, Meunier czy Cavani, którzy korzystali ze swojej siły i warunków fizycznych, wygrywając wiele pojedynków bark w bark. Poza tym byli wyraźnie lepiej przygotowani motorycznie. Wysoki, intensywny pressing pozwolił im na zgarnianie mnóstwa "drugich piłek". Przede wszystkim jednak, Paryżanie imponowali organizacją gry obronnej, również w pressingu. W ataku na rywala nie było przypadku. Powolna i czytelna gra Barcelony pozwalała im przewidywać boiskowe wydarzenia (18 przechwytów przy 11 Barcelony), a w konsekwencji być przygotowanym na odzyskanie piłki. Przejawiało się to w dostępie do futbolówki w sytuacji jej odzyskania. Gospodarze w chwili ataku na piłkę starali się mieć jak najwięcej piłkarzy w strefie (lub w otoczeniu przeciwnika z piłką), którą pressują, by w razie odbioru/przechwytu/przejęcia mieć optymalną liczbę opcji do podania, a tym samym do dalszego utrzymania się przy piłce, progresji z piłką bądź przeprowadzenia szybkiego ataku, a zarazem uniknięcia kontrpressingu. Wystarczy przywołać choćby bramkę na 2:0, gdzie po odbiorze Rabiota w środku pola Verratti miał co najmniej cztery realne opcje do podania w zależności od pomysłu na akcję (screen poniżej).
Luis Enrique po starciu na Parc des Princes z pewnością ma nad czym myśleć. Pytanie, czy jest w stanie wyciągnąć z tego spotkania wnioski, bo ten mecz jedynie uwydatnił problemy, z którymi Barcelona w mniejszym bądź większym stopniu (w zależności od rywala czy dyspozycji poszczególnych graczy) boryka się od dłuższego czasu. Z kolei Unai Emery udowodnił wszystkim krytykom, że jego PSG najpewniej zmierza w dobrym kierunku i w porównaniu do początku sezonu zrobiło wyraźny progres. Do dyspozycji hiszpańskiego szkoleniowca wracają kontuzjowani gracze, co w połączeniu z coraz lepszą postawą zespołu zwiastuje, że Paryżanie wciąż będą się liczyć na wszystkich frontach. Czas zweryfikuje jak to spektakularne zwycięstwo wpłynie na zespół w dalszej części sezonu.