Małe derby
Obydwa zespoły w tabeli znajdują się obok siebie, więc wygrana w derbach mogła pomóc w odskoczeniu lokalnemu rywalowi na bezpieczny zapas punktów. Obydwa zespoły nie wygrały również swoich ostatnich dwóch spotkań. Girona na swoim stadionie jak na razie rozczarowuje, bowiem posiada najwyższy procent punktów zdobytych na wyjeździe, relatywnie odnotowując bardzo słabe wyniki u siebie.
Przez pierwszy kwadrans oglądaliśmy dużo walki w środku boiska i na pierwszy groźny strzał z dystansu w wykonaniu Espanyolu musieliśmy czekać aż do 16 minuty. Przed znakomitą okazją stanął w 22 minucie Portu, ale źle przyjął piłkę i upadł przy oddaniu strzału. W 29 minucie Girona przeprowadziła ładną, szybką akcję, ale najpierw Diego Lopeza nie pokonał Portu, a potem nie podołał Stuani. Do końca pierwszej połowy na tablicy wyników wciąż widniało 0:0, a sytuacje na boisku stawały się coraz bardziej napięte, wobec czego widowisko było dość nieprzyjemne. W 56 minucie zupełnie niekryty Borja Iglesias trafił do pustej bramki Girony, ale sędzia postanowił gola anulować, ponieważ zauważył, że podający mu Wu Lei znajdował się na spalonym. W końcu w 59 minucie piłkarzom Espanyolu udało się sforsować bramkę Bono. Zupełnie niepilnowany Darder świetnie przyjął sobie piłkę, obrócił się i oddał trudny strzał, wyprowadzając swoją drużynę na prowadzenie. W 77 minucie arbiter postanowił podać wideoweryfikacji akcję z pola karnego, gdy piłka odbiła się od ręki piłkarza Espanyolu i po obejrzeniu powtórek wskazał na rzut karny. Podszedł do niego oczywiście Stuani, który rzecz jasna nie chybił, choć piłka odbiła się jeszcze od rękawicy Diego Lopeza i mieliśmy remis. W 88 minucie mieliśmy okazję obejrzeć niesamowitą bramkę znów w wykonaniu Dardera, który oddał mocny strzał z 30 metrów tuż przy słupku, totalnie zaskakując Bono.
Trudno ocenić, czy wynik sprawiedliwie oddaje przebieg spotkania na boisku. Co prawda Girona oddała trochę więcej strzałów na bramkę, ale to Espanyol po prostu był skuteczniejszy.
Girona 1:2 Espanyol
"Spalony" Benzema
Zinedine Zidane miał wnieść wigor i życie do szatni Realu, jednak ostatnie wyniki i styl drużyny absolutnie na to nie wskazują. Miał chociaż wygrać wszystkie spotkania do końca sezonu, ale to już mu się z całą pewnością nie uda. Tym razem trafili na Eibar, który jest drużyną bardzo niewygodną.
Już w 5 minucie Bale stanął przed stuprocentową okazją, wychodząc sam na sam z Dmitroviciem, ale podjął fatalną decyzję, strzelając wprost w bramkarza. Trzy minuty później Walijczyk próbował się zrehabilitować, posyłając piłkę wychodzącemu na czystą pozycję Benzemie, który trafił do siatki, ale sędzia gola anulował. Okazało się, że była to trafna decyzja, ponieważ jak pokazały powtórki, zawodnicy Realu byli na sporym spalonym.W 10 minucie Cucurella zagrał genialną piłkę w poprzek boiska, ale żaden zawodnik Eibaru nie skorzystał z tej świetnej okazji do zdobycia bramki. W dalszej partii meczu, piłkarze trochę zwolnili obroty i nie oglądaliśmy już praktycznie żadnej ciekawej akcji bramkowej aż do 38 minuty. Escalante wyłożył przepiękną prostopadłą piłkę Cardonie, któremu wystarczyło już tylko wpakować piłkę do siatki. Warto nadmienić,że udział w tej akcji miał Cucurella.
10 minut po rozpoczęciu drugiej połowy Benzema doprowadził do remisu, jednak sędzia... ponownie anulował gola z powodu wychwycenia pozycji spalonej. Jednak, do trzech razy sztuka: po dośrodkowaniu z prawego skrzydła, Franzuz wygrał pojedynek powietrzny i skierował piłkę głową do siatki. Tym razem nie było mowy o spalonym. W 80 minucie Real nie mogł zakończyć akcji ponieważ znów... na spalonym był Benzema. Jednak minutę później Francuz dopiął swego, po raz kolejny wykorzystał dośrodkowanie z prawej strony i zamknął podanie strzałem głową, wyprowadzając swój zespół na prowadzenie. Akcja była podobna niczym kalka w kalkę do tej poprzedniej zakończonej golem. W 88 minucie piłkę źle odbił bramkarz Eibaru, przejął ją Vazques i wyłożył ją na czystą pozycję Benzemie, jednak ten nie skorzystał z okazji skompletowania hat-tricka i przestrzelił nad bramką. W doliczonym czasie gry Francuz miał okazję zamknąć definitywnie mecz, ale trafił w słupek.
Real Madryt ponownie nie zagrał wielkiego meczu, szczególnie w pierwszej połowie, ale dziś na Eibar najprostsze środki oraz Karim Benzema w zupełności wystarczyły.
Real Madryt 2:1 Eibar
Ten kto nie trafia do bramki, przegrywa
Rayo Vallecano notuje fatalną serię spotkań, dotychczas nie wygrało żadnego z dziewięciu rozegranych spotkań, natomiast zespół Marcelino jest ewidentnie na fali wznoszącej, skutkiem czego nie przegrał żadnego z pięciu ostatnich meczów. Ekipa Paco Jemeza musiała zatem dokonać niemalże niemożliwego, by oddalić od siebie widmo Segunda Division. I to właśnie zrobiła.
Już w pierwszym kwadransie gry działo się naprawdę sporo, najpierw niecelnie na bramkę uderzał Torres, a chwilę później ponowił próbę, ale został zatrzymany przez Garcię. W 27 minucie na murawę po kontakcie w polu karnym z Galvezem upadł Rodrigo, a sędzia wskazał na jedenasty metr. Do piłki podszedł Parejo, ale oddał jednak kiepski strzał, który nie sprawił problemów bramkarzowi Rayo. Nie minęło pięć minut, gdy gospodarze postanowili wziąć odwet na gościach – Embarba opanował piłkę na prawym skrzydle, po czym poslał futbolówkę do wbiegającego De Tomasa, który nie zmarnował tej okazji i wyprowadził swój zespół na prowadzenie. Cztery minuty po rozpoczęciu drugiej połowy piłkarze z Walencji mieli okazję do wyrównania, ale z niewielkiej odległości nie trafił Kondogbia. Los Che nie zamierzały składać broni i nacierały coraz bardziej, ale najpierw Parejo, a później Guedes mieli poważne problemy z wykorzystaniem sytuacji bramkowych. W 91 minucie, po dośrodkowaniu z rzutu rożnego strzał głową oddał Mario Suarez i ostatecznie ustalił wynik meczu.
Paco Jemez może delikatnie odetchnąć z ulgą, bo zwycięstwo nad tak renomowanym rywalem na pewno doda jego zespołowi skrzydeł, ale nie ma prawa osiąść na laurach, bo wciąż znajdują się w strefie spadkowej. Natomiast Marcelino musi popracować ze swoimi podopiecznymi nad wykorzystywaniem sytuacji bramkowych, ponieważ w tym meczu nie raz mieli okazję doprowadzić chociażby do remisu.
Rayo Vallecano 2:0 Valencia
Spotkanie rozgrywa się do końca!
Deportivo Alaves notuje ostatnio drobne potknięcia i małymi kroczkami oddala się od niego perspektywa gry w Lidze Mistrzów. Abelardo nie może sobie pozwolić na kolejne porażki czy remisy, ponieważ jedynymi rozgrywkami o jakie będzie mógł wtedy walczyć, będą rozgrywki Ligi Europy.
Podczas pierwszego kwadransa gry akcja przemieszczała się raz po raz spod jednej bramki pod drugą, ale nic z tego nie wynikało. Na pierwszą ciekawą sytuację musieliśmy poczekać do 13 minuty, gdy Eraso popisał się genialnym podaniem, ale piłka odbiła się od rękawic Fernando Pacheco, piłkarz próbował jeszcze dobijać, ale ponownie futbolówka trafiła tylko w bramkarza. W 16 minucie Calleri został obalony w polu karnym podczas obrony akcji, do piłki podszedł sam poszkodowany i uderzył bardzo pewnie, wyprowadzając swój zespół na prowadzenie. Chwilę przed zakończeniem pierwszej połowy w polu karnym niczym rażony gromem upadł Silva, ale sędzia nie nabrał się na przedstawienie w wykonaniu pomocnika. W 42 minucie Gumbau zmusił do wysiłku Fernando Pacheco oddając trudny i precyzyjny strzał z dystansu. Siedem minut po rozpoczęciu drugiej połowy Gumbau próbował zaskoczyć rywala trudnym uderzeniem głową, ale bramkarz Alaves sobie z nim poradził. Podczas przebiegu meczu oglądaliśmy dużo walki w środku pola, gdyż żadna ze stron nie potrafiła wykreować jakiejś groźnej akcji bramkowej. Szczerze powiedziawszy nie uświadczyliśmy jak na razie wielkiego widowiska, o czym najlepiej świadczy ilość oddanych przez obie drużyny strzałów: kolejno 6 i 7. W 84 minucie miała miejsce kontrowersyjna sytuacja, Santos uderzył Laguardie łokciem, ale arbiter po konsultacji z VARem postanowił nie odsyłać krnąbrnego piłkarza do szatni. Okazało się, że zgodnie z powtórkami, decyzja była poprawna. W ostatnich sekundach doliczonego czasu gry obudzić postanowił nas Silva, który oddał nieprawdopodobny centrostrzał. Pomocnik sam do końca pewnie nie wiedział, czy oddał dośrodkowanie, czy strzał, ale ostatecznie wyszła z tego bramka przepięknej urody.
Drużyna Abelardo zebrała owoce swojej pragmatycznej gry i zapłaciła za to dwoma straconymi punktami. Leganes nie raz dało dowód na to, że nie można ich lekceważyć i swoim zaangażowaniem i grą do końca, wyrwało cenny punkt.
Deportivo Alaves 1:1 Leganes
Mecz walki
Getafe nie gra futbolu wielkiego, gra futbol do bólu prosty i pragmatyczny, ale przynosi to wymierne korzyści, ponieważ podopieczni Bardolasa naprawdę poważnie liczą się w walce o występy w Lidze Mistrzów. Jednak ostatnio zanotował dość kiepską passę, inkasując jedynie dwa punkty w trzech ostatnich meczach. Z kolei Athletic jest ewidentnie na fali wznoszącej, zanotował ostatnio komplet punktów, więc tym razem liczył na podobny scenariusz.
Od samego początku mecz zapowiadał się nam na obustronną, ciężką walkę, ponieważ gwizdek sędziego co rusz przerywał grę po ostrych wślizgach, czy łokciach wsadzonych w żebra. Nie przekładało się to jednak na sytuacje bramkowe, bo zarówno jedna jak i druga drużyna oddała okrągłe zero strzałów na bramkę.
Musiało upłynąć aż pół godziny, byśmy oglądali pierwszą groźną akcję, którą rozpoczął Cordoba i ostatecznie to właśnie on oddał strzał, ale trafił wprost w Sorię. I to by było na tyle jeśli chodzi o pierwszą połowę, ponieważ autentycznie nie działo się NIC. Jako dowód, wystarczy nadmienić, że najciekawszym wydarzeniem w pierwszej połowie była zmiana dokonana przez Bardolasa, najpewniej z pobudek taktycznych. Dziesięć minut po rozpoczęciu drugiej połowy Jaime Mata dobrze przyjął sobie piłkę po podaniu Moliny, ale nie pokonał Herrerina. Nadal oglądaliśmy mecz walki w środku pola i neutralizowanie atutów rywala, najczęściej faulami. Do 75 minuty obie drużyny wykonały łącznie 30 fauli. Pierwsze celne trafienie do bramki oglądaliśmy w 77 minucie. Angel wykorzystał złe odbicie piłki przez piłkarza Athleticu i niemalże wślizgiem wturlał piłkę do bramki obok bezradnego Herrerina i wyprowadził swój zespół na prowadzenie. Gorąco zrobiło się pod bramką Los Leones dwie minuty przed końcem regulaminowego czasu gry, gdy po dośrodkowaniu z prawej strony Mata niemalże wpakował piłkę głową do siatki.
Mecz się odbył, zakończył się wynikiem 1:0 po strzale Angela – w zasadzie tym zdaniem możnaby z powodzeniem podsumować to wątpliwej jakości widowisko.
Getafe 1:0 Athletic Bilbao
Goliat pokonuje Dawida
Sevilla kiepsko radzi sobie na wyjazdach, jednak tym razem trafiła na przeciwnika, który nie radzi sobie ostatnio najlepiej – na pięć rozegranych meczów wygrał zaledwie jeden. Wydawać by się mogło, że goście powinni przyjechać jak po swoje, ale gospodarze nie zamierzali oddać łatwo trzech punktów.
W 7 minucie Guardiola próbował wrzucić piłkę za kołnierz Soriano, uderzając z dalekiej odległości z lewej strefy boiska, ale nie zaskoczył bramkarza Sevilli. Chwilę później akcja przeniosła się na drugą stronę, Mercado zamknął dośrodkowanie strzałem głową, ale przestrzelił minimalnie nad bramką. Gorąco zrobiło się pod bramką Soriano w 18 minucie, gdy golkiper gości musiał kilkukrotnie odbić dobitki Plano. W 23 minucie Kiko miał piłkę na nodze, mógł oddać precyzyjny strzał, ale nie udało mu się wyprowadzić drużyny na prowadzenie. Ten sam zawodnik stanął przed szansą zrehabilitowania się i posłał piękną piłkę wychodzącemu na czystą pozycję koledze, ale sędzia słusznie zauważył, że znajdował się na spalonym. Warto zauważyć, że pierwsza połowa toczyła się pod dyktando Valladolid, które podeszło do rozgrywki z dużym animuszem. Po upływie pół godziny sprawy w swoje ręce wziął ten, na którego w Sewilli najbardziej liczą: Ben Yedder wygrał pojedynek główkowy i wpakował piłkę do siatki. Sędzia postanowił jednak skonsultować tę sytuację z wozem VAR, ponieważ dopatrzył się podczas walki o piłkę faulu na Plano. Gola ostatecznie anulowano.
W drugiej połowie do głosu doszła już Sevilla i cztery minuty po rozpoczęciu drugiej połowy niesamowitą okazję postanowił spartaczyć Ben Yedder. Dostał świetne podanie po ziemi z prawego skrzydła od Sarabii i wystarczyło, że przyłożyłby tylko nogę, ale jakimś cudem fatalnie przestrzelił nad bramką. W 65 minucie Sergi Guardiola domagał się od sędziego weryfikacji odegrania piłki ręką przez Carrico, ale sędzia po obejrzeniu powtórek nie zdecydował się wskazać na jedenasty metr. W końcowych minutach widzieliśmy wiele rozpaczliwych akcji Sevilli, ale skutek odniosły dopiero w 83 minucie, gdy Roque Mesa, w obecności czterech obrońców Valladolid, oddał mocny strzał świetnym zwodem. W doliczonym czasie gry gospodarze starali się jeszcze doprowadzić do remisu, próbował przede wszystkim Guardiola, ale nie udało mu się pokonać Soriano. Udało się z kolei Sevilli – młodziutki Bryan Gil popisał się bardzo ładną asystą do Munira, a były piłkarz Barcelony nie zastanawiając się, umieścił piłkę w siatce.
To był dobry mecz w Valladolid. Gospodarze podeszli do meczu z dużą odwagą, dzięki czemu mogliśmy oglądać dużo akcji przenoszących się spod jednej bramki pod drugą, ale niestety ich mężna postawa nie przyniosła oczekiwanego rezultatu i w ostateczności to gracze z Sewilli mogli cieszyć się z zainkasowania trzech punktów.
Valladolid 0:2 Sevilla
Messi klasy średniej
Celta po powrocie swojego talizmanu ewidentnie złapała wiatr w żagle i wreszcie zaczęła punktować, co jest jej niezbędne, by utrzymać się w Primera Division. Dziś mieliśmy oglądać pojedynej dwóch dziesiątek: Oyarzabal vs Aspas, ale dziś król był tylko jeden.
Warunki pogodowe ewidentnie nie sprzyjały piłkarzom obu drużyn, ponieważ rzęsisty deszcz ograniczał im widoczność. Od początku mecz toczył się pod dyktando gości, Sociedad starał się zepchnąć Celtę do obrony, która zresztą niespecjalnie była zainteresowana atakiem. Około 20 minuty zespół z Vigo wreszcie się obudził i zaczął nacierać na bramkę gości, ale RSSS sukcesywnie zatrzymywał go jeszcze przed polem karnym. Do groźnej sytuacji doszło w 24 minucie, gdy Aspas dośrodkował piłkę w okolicę jedenastego metra, ale Gomez nie zaskoczył Rulliego. Kilka minut później Boufal wykonał centrę z lewego skrzydła, jednak była to trudna piłka dla Aspasa i nie zmieścił jej w siatce. Po upływie pół godziny gry faulowany w polu karnym był Oyarzabal i sędzia bez obejrzenia powtórek, pewnie wskazał na rzut karny. Do piłki podszedł Willian Jose i lekkim strzałem w środek bramki wyprowadził swój zespół na prowadzenie. Chwilę później niezłą akcję dwójkową przeprowadzili, a jakże – Aspas i Gomez, ale ten drugi trafił jedynie w kolano bramkarza. Co ciekawe, w 37 minucie na boisko wpadł parasol i przerwał dobrze zapowiadającą się akcję Celty. Minutę potem przed fantastyczną okazją stanęła gwiazda z Vigo po akcji przeprowadzonej środkiem boiska, ale chybił i piłka minęła słupek bramki. Do zakończenia pierwszej połowy cały czas w natarciu był RSS, groźnie uderzał Sandro, ale nie udało im się jeszcze umocnić prowadzenia.
Chwilę po rozpoczęciu drugiej partii mieliśmy kontrowersyjną sytuację – Rulli nieprzepisowo zatrzymał wychodzącego na czystą pozycję Aspasa, a sędzia wskazał na jedenasty metr. Do piłki podszedł sam poszkodowany i nie pomylił się, choć należy nadmienić, że bramkarz Sociedad był bliski obrony tego strzału. W 57 minucie arbiter postanowił kompletnie odmienić losy meczu i podarował Willanowi Jose dyskusyjną czerwoną kartę i RSSS musiał radzić sobie w dziesiątkę. W 69 minucie Celta wyszła na prowadzenie za pomocą boga z Balaidos – wykorzystał świetną wrzutkę Hugo Mallo i strzałem głową umieścił piłkę w siatce. W doliczonym czasie gry zamknąć wynik meczu próbował Gomez, ale przestrzelił nad bramką. Szansę do rehabilitacji dostał w 92 minucie, z której skorzystał i strzałem z ostrego kąta po ziemi, pokonał Rulliego. Warto nadmienić, że w akcji partycypował oczywiście nikt inny jak Aspas.
Niewątpliwie warunki pogodowe utrudniały rozegranie meczu, sędzia też nie pomógł, podejmując dwie kontrowersyjne decyzje, ale wszystkie te problemy bledną przy postaci Messiego klasy średniej, Iago Aspasa, który brał udział we wszystkich akcjach bramkowych swojego zespołu. Absolutnie decydujący.
Celta Vigo 3:1 Real Sociedad San Sebastian
Cios za cios
Zarówno Levante, jak i Huesca spisują się fatalnie, nie wygrali żadnego z pięciu ostatnich spotkań. Goście rozłożyli sobie już wygodny obóz w strefie spadkowej i wydaje się, że tylko cud może uratować ich przed spadkiem do Segunda Division. Natomiast gospodarze wciąż muszą nerwowo oglądać się za ramię, ponieważ od miejsca zagrożonego relegacją do niższej ligi dzielą ich tylko trzy punkty.
Pierwszy gol padł w 19 minucie. Levante popisało się bardzo ładną, zespołową akcją, zakończoną rajdem na prawej stronie do pola karnego w wykonaniu Jose Luisa Moralesa, który wyłożył świetną piłkę po ziemi Rogerowi Marti, któremu wystarczyło tylko dołożyć nogę, by wyprowadzić zespół na prowadzenie. Do końca pierwszej połowy zespół z Walencji raz po raz starał się sforsować bramkę gości, ale bezskutecznie. Huesca postanowiła nie składać broni i odpowiedziała w 63 minucie: stały fragment gry wykonał Juanpi i dośrodkował wprost na głowę Gallego, który nie zmarnował okazji i doprowadził do remisu. Nie minęły dwie minuty, gdy Levante postanowiło się zrewanżować, wychodząc na prowadzenie za pomocą dobrze wykonanego rzutu karnego, którego bezbłędnie wykonał Jose Luis Morales. Cztery minuty później ponownie mieliśmy remis, gdy zamieszanie w polu karnym wykorzystał Avila i pokonał Fernandeza.
Mecz zakończył się podziałem punktów co tak na dobrą sprawę nie poprawiło sytuacji w tabeli mierzących się dziś ze sobą drużyn. Huesca nadal wygodnie rozporządza się w strefie spadkowej, a Levante wciąż nie jest pewne spokojnego utrzymania.
Levante 2:2 Huesca
Show Lo Celso
Villarreal musi zacząć wygrywać, ponieważ jego sytuacja jest nieciekawa. Zaledwie trzydzieści punktów na koncie zwiastuje niechybny spadek do Segunda Division, więc podopieczni Callejy muszą wreszcie regularnie punktować. Betis, jeśli chce liczyć się w walce o europejskie puchary, również nie może pozwolić sobie na potknięcia.
Wynik meczu otworzył Lo Celso już w 10 minucie. Wykorzystał świetne prostopadłe podanie od Cuadrado i ruszył na bramkę, pokonując delikatną podcinką Asenjo, który popełnił ewidentny błąd, wychodząc z bramki. Nie minęły dwie minuty, gdy otrzymaliśmy ripostę Villarreal – po dośrodkowaniu z prawej strony boiska w wykonaniu Cazorli, pojedynek powietrzny wygrał Mori i strzałem głową pokonał Lopeza. W 25 minucie przed bardzo dobrą okazją stanął Canales, wychodząc na pozycję strzelecką, ale najprawdopodobniej nie zrozumiał się z Jese i weszli sobie w drogę, przez co pomocnik strzelił tylko w obrońcę. Po upływie pół godziny Lo Celso miał okazję ponownie pokonać Asenjo, ale tym razem jego wyjście z bramki się opłaciło. Dziesięć minut przed końcem pierwszej połowy ze stałego fragmentu gry uderzał Cazorla, strzał był precyzyjny, ale bramkarz Betisu był czujny.
W drugiej połowie oglądaliśmy festiwal niedokładności, obie drużyny nie potrafiły wymienić więcej niż trzy dokładne podania. W 62 minucie do świetnej sytuacji doszedł Jese, wyszedł sam na sam z bramkarzem, czując oddech dwóch obrońców na plecach, ale nie trafił do siatki Asenjo. Chwilę później to, co nie udało się koledze, udało się Lo Celso, który wykorzystał zamieszanie pod bramką Villarreal i pięknym wolejem zaskoczył bramkarza. Chwilę przed końcem spotkania Żółta Łódź podwodna miała szansę do wyrównania,ale Cazorla nie wykorzystał jednak rzutu karnego.
Betis może odetchnąć trochę z ulgą, ponieważ wciąż liczy się w walce o europejskie puchary. Natomiast Villarreal musi koniecznie zacząć punktować, ponieważ mimo efektownej gry, pełnej indywidualności, nie widać przełożenia tego na wyniki i widmo spadku jest coraz poważniejsze.
Real Betis 2:1 Villarreal