Box to Box
Zarówno dla Deportivo, jak i dla Valladolid to bardzo ważny mecz. Dla tego pierwszego, ponieważ bardzo chciałby występować w europejskich pucharach, a do tego niezmiennie potrzebne są mu punkty. Natomiast dla tego drugiego, ponieważ bardzo nie chciałby spaść do Segunda Division, a żeby tak się stało, musi wygrywać.
Emocje zaczęliśmy odczuwać bardzo szybko, bo już w 4 minucie, gdy kuriozalny błąd popełnił Yoel. Bramkarz Valladolid bardzo skupił się na precyzyjnym utrzymaniu piłki, by nie opuściła ona boiska przy linii bocznej, ale skupił się na tym na tyle mocno, że nieudolnie kopnął piłkę wprost w Guidettiego, który skorzystał z tego hojnego prezentu i wyprowadził swój zespół na prowadzenie. To nie był koniec pecha, który dopadł Real, ponieważ w 21 minucie urazu podczas starcia z przeciwnikiem doznał Keko, wobec czego musiał opuścić boisko, a w jego miejsce pojawił się Marin. Kulminacja nastąpiła 3 minuty później. Ze stałego fragmentu gry uderzał Jony, wydawało się, że ma zamiar dośrodkować na głowę któregoś z kolegów i tak raczej faktycznie było, jednak piłka nie odnalazła adresata i zamiast tego odbiła się od murawy i wpadła do bramki obok bezradnego Yoela. W 38 minucie los zaczął się uśmiechać do Valladolid. Z rzutu wolnego uderzał Oscar Plano, a Fernandez urwał się obrońcom i głową wpakował piłkę do siatki. W 74 minucie Real stanął przed szansą na wyrównanie. Sergio Guardiola wygrał walkę z obrońcami i został nieprzepisowo zatrzymany w polu karnym, wobec czego sędzia bez zastanowienia słusznie wskazał na jedenasty metr. Do piłki podszedł Unal i nie pomylił się, pewnym strzałem pakując piłkę do siatki. Warto nadmienić, że w drugiej połowie mieliśmy prawdziwy wysyp fauli i żółtych kartek, co nie świadczy zbyt dobrze o poziomie fair play tego widowiska, choć nie można mu odebrać pasji. Minutę przed końcem drugiej połowy ładną dwójkową akcją, która zwieńczona została strzałem na bramkę, popisał się Rubio z Guardiolą, ale nie zaskoczyło to Pacheco, podobnie jak i dobitka Guardioli. W doliczonym czasie gry przed szansą na zgarnięcie kompletu punktów stanęło Alaves, gdy po stałym fragmencie gry próbował asystować Maripan, nogę dokładał Garcia, ale nic, z tego ostatecznie nie wyszło i spotkanie zakoczyło się podziałem punktów.
To był naprawdę świetny mecz! Byłoby miło, gdyby choć połowa meczów tej kolejki, była tak pasjonująca, jak właśnie to widowisko. Jednak choć widzowie są zadowoleni, to piłkarze niespecjalnie. Alaves już raczej ostatecznie może się pożegnać z europejskimi pucharami, natomiast Valladolid coraz bardziej zaczyna czuć oddech Segunda Division na karku.
Deportivo Alaves 2:2 Real Valladolid
BOUfor bezpieczeństwa
Powiedzieć, że Girona notuje fatalną passę, to jak nic nie powiedzieć. Zespół Eusebio Sacristana zalicza niesamowity zjazd po równi pochyłej i po bardzo obiecującym początku notuje porażkę za porażką. Sytuacja przestaje być zabawna, bo drużyna z Katalonii niebezpiecznie zbliża się punktowo do grupy spadkowej. Na przeciwnym biegunie znajduje się Celta, która po powrocie swojego lidera, Iago Aspasa, zalicza ewidentną tendencję zwyżkową i ucieka od grupy pościgowej, zmierzającej do Segunda.
Pierwszą ciekawą akcję mogliśmy zaobserwować już w 6 minucie. Przed wspaniałą szansą na gola stanął Boufal, wystarczyło, że wpakowałby piłkę do bramki ponieważ miał mnóstwo przestrzeni, ale z sobie tylko wiadomego powodu, postanowił uderzyć wprost w bramkarza. Gospodarze wyszli jednak na prowadzenie w 34 minucie, gdy po podaniu z lewego skrzydła Bono pokonał Aspas, oddając trudny do obrony strzał, który odbił się od prawego słupka i piłka ostatecznie zatrzepotała w siatce. Goście odpowiedzieli niemalże od razu po rozpoczęciu drugiej połowy, jak zwykle mogąc liczyć na swoje dwie niezawodne gwiazdy. Stuani przepuścił piłkę do Portu, a ten oddał mocny strzał prawą nogą, a piłka odbiła się od lewego słupka i minęła bezradnego Rubena Blanco. Ostatecznie jednak to Celta okazała się bardziej zdeterminowana. W 69 minucie ładną, trójkową akcję przeprowadzili Aspas, Gomez oraz Boufal, definitywnie skończoną golem tego ostatniego. Skrzydłowy gospodarzy świetnie uderzył z lewej flanki, a piłka odbiła się od prawego słupka i wylądowała w siatce.
Sytuacja Girony wygląda beznadziejnie. Jeżeli zespół Sacristana nie zacznie punktować, to niechybnie zbliży się do strefy spadkowej, a szkoda byłoby, gdybyśmy z Primera Division musieli pożegnać akurat ten zespół.
Cela Vigo 2:1 Girona
Co-za-nudy!
Atletico w tym sezonie pozostała już tylko walka o La Liga. Co prawda różnica punktowa pomiędzy nimi a Barceloną jest naprawdę znacząca, ale Los Colchoneros nie mogą sobie pozwolić na stracenie nadziei. Tym razem trafili na Eibar, który nie lubi składać broni przed silniejszymi i bardzo chciałby wygrać mecz po trzech spotkaniach, w trakcie których uciułał ledwie punkt.
Od początku oglądaliśmy naprawdę ciekawe spotkanie. Eibar podszedł do rozgrywki ze sporym animuszem i absolutnie nie zamierzał składać broni i walczył z Atletico jak równy z równym. Niestety jego entuzjazmu nie podzielał klub z Madrytu i zaczął grać na swoją ulubioną modłę, krótko mówiąc - rozgrywali mega nudny mecz. Natomiast w odpowiedzi na ten mdły podopieczni Mendillibara nastawili się wyłącznie na defensywę i za nadrzędny cel postawili sobie, by nie przepuścić piłkarzy z madrytu przez swoje zasieki. Warto nadmienić, że najciekawszą akcją w pierwszej połowie była sytuacja Correy, gdy ten przestrzelił piłkę nad bramką. W 49 minucie przed wspaniałą okazją stanął Morata, ale fatalnie pudłował, a piłka odbiła się od nogi bramkarza. Cztery minuty później Dmitrovicia próbował zaskoczyć Koke, usiłując posłać mu piłkę za kołnierz, ale ten wyciągnął się jak struna i końcówką rękawicy obronił strzał. Do głosu zaczęli też wreszcie dochodzić gospodarze i także próbowali swoich sił, by pokonać Oblaka, ale bezskutecznie. Gościom udało się wreszcie wyjść na prowadzenie pięć minut przed regulaminowym czasem gry, gdy Lemar, po asyście Koke, wpakował z bliska piłkę do siatki.
Nie uświadczyliśmy wielkiego widowiska, z całą pewnością ten mecz nie mógłby zostać promowany jako reklama ligi hiszpańskiej. Atletico zgarnęło potrzebne mu trzy punkty, a Eibar pogłębia swoją serię meczu bez wygranej.
SD Eibar 0:1 Atletico Madryt
Bitwa na zapleczu
Obydwa zespoły zaciekle walczą o byt w Primera Division. Nie ma co czarować – w przypadku Huesci trzeba liczyć niemalże na cud, by beniaminek utrzymał się w najwyższej klasie rozgrywkowej, bilans pięciu ostatnich meczów wygląda nieciekawie, ponieważ goście nie wygrali żadnego meczu. Minimalnie lepiej prezentuje się sytuacja gospodarzy (jeden wygrany mecz), jednak aby myśleć pozytywnie, muszą zdecydowanie bardziej regularnie kompletować punkty.
W 14 minucie do groźnej sytuacji doszło Rayo. Zza pola karnego mocno uderzał Raul de Tomas, ale strzelił prosto w Santamarię. Do końca pierwszej połowy gospodarze wielokrotnie starali się sforsować bramkę Huesci, w szczególności rozgrywający świetne zawody Tomas i Bebe, ale nie udało im się nawet stworzyć żadnej groźnej sytuacji bramkowej, bowiem obrona gości robiła wszystko co mogła, by nie stracić gola. Rayo blisko wyjścia na prowadzenie było w 38 minucie, gdy niefortunnie piłkę odbił Santamaria i wpadła ona pod nogi Pozo, jednak postanowił on nie skorzystać z prezentu i trafił prosto w słupek. 6 minut po rozpoczęciu drugiej połowy, gospodarze wyszli na prowadzenie. Po podaniu Moreno z lewego skrzydła, wślizgiem piłkę do siatki wpakował nikt inny jak Tomas, ale chwilę później sędzia słusznie zdecydował, by gola anulować, ponieważ Moreno znajdował się na pozycji spalonej. W 82 minucie po zamieszaniu w polu karnym piłka wpadła pod nogi Tito, który miał szansę zostać bohaterem tego meczu, ale nie skorzystał z tej okazji i jego strzał spokojnie obronił bramkarz. Trzy minuty przed doliczonym czasem gry przed perspektywą na wyjście na prowadzenie stanęła Huesca, ale Alberto Garcia był szybszy. Już w doliczonym czasie gry goście ponownie mieli szansę cieszyć się z trzech punktów po tym spotkaniu. Ładne prostopadłe podanie na skrzydło posłał Avila, Hernandez podał płasko piłkę w pole karne do będącego dosłownie kilka metrów od bramki Etxeity, ale ten fatalnie spudłował.
Bitwa nie ma roztrzygnięcia w żadną stronę, bowiem drużyny musiały zadowolić się zaledwie punktem, nie poprawiając wcale w ten sposób swojej sytuacji w tabeli. Musiałby stać się raczej cud, by zarówno Rayo, jak i Huesca, nie spadły do drugiej ligi.
Rayo Vallecano 0:0 Huesca
Cios za cios
Zespół z Walencji po prostu musi zacząć wygrywać, ponieważ chyba tylko najstarsi górale pamiętają, kiedy ostatnio wygrali mecz. Ich spotkania zwykle są bardzo emocjonujące, grają radosny, acz trochę naiwny futbol, co niestety zaczęło odbijać się na ich wynikach. Tym razem trafili na Espanyol, podbudowany dwoma wygranymi z rzędu.
Levante od początku nadało ton grze i absolutnie nie miało zamiaru oddać instrumentów. Espanyol został zepchnięty do defensywy i kompletnie nie radził sobie na swojej połowie, jednak zespół z Walencji nie potrafił przełożyć swojej dominacji na wynik. Co nie udało się gospodarzom, wykonali goście. W 16 minucie świetne podanie z lewej tercji boiska otrzymał od Dardera Borja Iglesias, po czym minął defensorów Levante niczym pachołki i wpakował piłkę do siatki obok bezradnego Fernandeza. Po straconym golu Levante wyraźnie przygasło i nie potrafiło zagrozić bramce gości. Dwie minuty przed zakończeniem pierwszej połowy gorąco zrobiło się pod bramką gospodarzy. Mario Hermoso dwukrotnie próbował pokonać Fernandeza, ale ten niemalże wychodził z siebie, by piłka nie wpadła do siatki. Dosłownie minutę później fantastycznym uderzeniem z dystansu popisał się Roca, ale jak ukazały powtórki wideo, przed oddaniem strzału pomagał sobie ręką i gol słusznie nie został uznany. Co jednak się odwlecze, to nie uciecze i w 65 minucie Roca wreszcie pokonał Fernandeza, zdobywając wreszcie upragnionego gola, którego... sędzia znów mógł mu odebrać, bo doszukiwał się pozycji spalonej przy biorącemu, jego zdaniem, udział w tej akcji, Hermoso. Ostatecznie po konsultacji z VARem zdecydował się gola uznać. Siedem minut później odpowiedziało Levante, Rochina po asyście Mayorala pokonał Diego Lopeza. Jego radość nie trwała jednak zbyt długo, ponieważ dwie minuty później sędzia pokazał mu czerwony kartonik i musiał opuścić boisko, skutkiem czego gospodarze musieli do końca meczu radzić sobie w 10.
Mieliśmy okazję obejrzeć naprawdę ciekawy mecz. Gdy tylko jeden z zespołów zdecydował się na zadanie ciosu, zaraz ten drugi ruszał z szybkim odwetem. Pomimo niekwestionowanej atrakcyjności tego widowiska, Levante nie może schodzić z boiska ukontentowane, ponieważ uciułanie ledwie punktu spycha ich na 16. miejsce w tabeli, skąd tylko dwa punkty dzielą go od miejsca spadkowego.
Levante 2:2 RCD Espanyol
Deklasacja
Getafe nie żartuje, naprawdę ma ochotę na europejskie puchary. Ciężko zakochać się w ich stylu, ale nie można odmówić im pasji i woli walki. Tym razem gościli u siebie Sevillę, która delikatnie mówiąc – nie radzi sobie na wyjazdach, co powinno być wodą na młyn dla gospodarzy.
Przed wspaniałą okazją stanął w 25 minucie Ben Yedder, oddając fantastyczny strzał z dystansu, ale Sorii udało się wybronić to trudne uderzenie. W 32 minucie sędzia Lahoz dopatrzył się zagrania ręką Vazqueza i wskazał na 11 metr, pokazując piłkarzowi żółty kartonik. Rozwścieczyło to resztę drużyny, która ruszyła do dyskusji z arbitrem, co tylko go rozzłościło i obdarował niemalże pół drużyny kartkami. Do piłki podszedł niezawodny Mata i pewnym strzałem pokonał Vaclika. W 39 minucie doszło do bardzo niebezpiecznego starcia. Vaclik wyszedł z bramki i zderzył się z Moliną, po czym obydwoje padli na murawę i przez kilka sekund nie mogli się z niej podnieść, jednak ostatecznie skończyło się tylko na strachu i po interwencji lekarzy, powrócili do gry. W doliczonym czasie gry miejsce miała konktrowersyjna sytuacja, ponieważ piłka odbiła się od ręki Escudero w polu karnym, jednak wcześniej odbiła się ona od głowy zawodnika Getafe z bliskiej odległości. Lahoz po wideoweryfikacji postanowił wskazać na rzut karny i żółtą kartkę dla zawodnika Sevilli, a z racji tego, że był to już jego drugi kartonik, musiał zejść z boiska. Do piłki podszedł Molina i tak jak jego kolega, wykorzystał sytuację. Osiem minut po rozpoczęciu drugiej połowy ładną akcję zainicjował Shibasaki, piłka ostatecznie wylądowała pod nogami Moliny, który bez wahania umieścił piłkę w siatce, notując dublet. W 73 minucie z boiska zszedł Djene za ostre wejście w piłkarza z Sevilli i siły na boisku się wyrównały, jednak nie wypłynęło to już w żaden sposób na rezultat meczu.
De-kla-sa-cja! W ten sposób można określić dzisiejsze wydarzenia na boisku, bo Sevilla w ogóle nie dała żadnego argumentu na swoją obronę w tym meczu. Getafe natomiast coraz bardziej umacnia się na miejscu, dającym mu prawo do gry w europejskich pucharach i nie można powiedzieć, że nie jest to miejsce zasłużone.
Getafe 3:0 Sevilla
Benzema razy trzy
Real Madryt nie walczy już o nic, ale jego przeciwnicy walczą o naprawdę poważne cele. Dzisiejszy rywal, Athletic Bilbao, ma chrapkę na europejskie puchary, a żeby tego dokonać, drapieżne lwy muszą koniecznie pokonać zespół z Madrytu, który wydaje się dość łatwą ofiarą.
Powiedzieć, że w pierwszej połowie nic się nie działo, to jak nic nie powiedzieć. Jako dowód niech poświadczy statystyka strzałów w tym meczu: całe dwa strzały w wykonaniu Realu i zero w wykonaniu Bilbao. Najciekawszą, a zarazem żenującą sytuacją było zachowanie Carvajala, który postanowił kopnąć ze stojącej piłki prosto w kolano zawodnika Athletic. Dwie minuty przed doliczonym czasem gry przed szansą stanął Vazquez, który próbował obejść na skrzydle obrońców rywala, ale został wycięty przy linii bocznej, za co sędzia ukarał defensora Los Leones żółtą kartką. Dwie minuty na prowadzenie swój zespół wyprowadził ten, na którego w Madrycie najbardziej mogą liczyć. Lewym skrzydłem ruszył Asensio i dośrodkował piłkę w pole karne, gdzie na głowę przyjął ją Benzema i umieścił w siatce. W 76 minucie rzut rożny wywalczył wchodzący z ławki Gareth Bale, do piłki w narożniku podszedł Luka Modrić i dośrodkował ją w pole karne, gdzie świetnie obrońcom urwał się nikt inny jak Benzema i ponownie głową zamienił strzał na gola. Dwie minuty przed doliczonym czasem gry Walijczyk stanął przed szansą, by zabić mecz, ale przestrzelił nad bramką. Równo w 90 minucie to czego nie zrobił Bale, dokończył Benzema, wykorzystując fatalny błąd Herrerina, który wyszedł z bramki, by zatrzymać Bale'a, skorzystał z tego Francuz, który uderzył nad bramkarzem i piłka niczym w slow-motion wpadła do siatki.
Nie było to jakieś wielkie partidazo, ale na pewno było to show jednego aktora. Benzema skompletował hat tricka z taką łatwością, jakby chciał dać odpowiedź władzom Realu, czy potrzebny jest im jeszcze jeden napastnik. Natomiast Athletic jeśli chce jeszcze myśleć o europejskich pucharach, musi popracować nad swoim stylem, ponieważ z taką grą o Lidze Europy mogą co najwyżej pomarzyć.
Real Madryt 3:0 Athletic Bilbao
La Liga potrzebuje Villarrealu
Villarreal wreszcie zaczyna uciekać ze strefy spadkowej, co jest świetną wiadomością dla La Liga, która bardzo go potrzebuje, by zachować atrakcyjność ligi. Podczas tej kolejki trafił na zespół Leganes, który po dwóch meczach bez zwycięstwa bardzo chciałby się przełamać.
Już w drugiej minucie Chukwueze świetnie urwał się obrońcom, wybiegając do doskonałej piłki wysłanej wprost z koła środkowego. Szybki skrzydłowy opanował futbolówkę i otworzył wynik meczu, jednak sędzia postanowił gola anulować, ponieważ doszukał się spalonego. Po upływie pół godziny widzieliśmy festiwal rożnych i oblężęnie bramki Leganes, próbował Fornals, Cazorla, ale bezskutecznie. Przed zakończeniem pierwszej połowy Chukwueze posłał przepiękne, penetrujące prostopadłe podanie po ziemi z lewego skrzydła na prawe Ekambiemu, ale ten niestety nie umieścił piłki w bramce. W 62 minucie Villarreal wreszcie wyszło na prowadzenie. Mario Gaspar dośrodkował ze stojącej piłki, wyskoczył do niej Bacca i wpakował piłkę do siatki. Po zdobyciu gola gospodarze ewidentnie zaczęli grać na czas, przeciągając każdy moment przerwanej przez arbitra gry. Chwilę przed rozpoczęciem 80 minuty wspaniałą akcję rozegrała Żółta Łódź Podwodna. Bacca odegrał piłkę piętą do Cazorli, ten uruchomił podaniem Ekambiego, który oddał fantastyczny strzał z lewej flanki, pokonując Cuellara. Przed zakończeniem drugiej połowy Alvaro Gonzales nieprzepisowo zatrzymał w polu karnym biegnącego z piłką Braithwaita, a sędzia bez zastanowienia wskazał na wapno. Do piłki podszedł Nabil El Zhar i nie pomylił się, posyłając pewną piłkę i łapiąc gola kontaktowego. Do niebezpiecznej sytuacji doszło już w doliczonym czasie gry, gdy niesamowitym sprintem wyrwał się Cazorla, a nieprzepisowo zatrzymał go Omeruo, co mogło skończyć się naprawdę źle dla piłkarza Żółtej Łodzi.
Naprawdę przyjemnie ogląda się Villarreal, ponieważ posiada on wiele indywidualności, które potrafią popisać się fantastycznymi zagraniami rodem z gry komputerowej. Cieszy fakt, że sukcesywnie oddalają się od grupy spadkowej, ponieważ, powtórzę się – La Liga potrzebuje Żółtej Łodzi Podwodnej.
Villarreal 2:1 Leganes
Futbol jest okrutny
Betis nie znajduje się ostatnio na fali wznoszącej. Z trybun coraz częściej słychać głosy niezadowolenia z pracy szkoleniowca zespołu, Setiena, który ewidetnie nie ma zamiaru wprowadzać żadnego planu B w taktyce gry drużyny. Z kolei Valencia radzi sobie ostatnio coraz lepiej, remisy zamieniając na zwycięstwa, nawet jeśli niekoniecznie idzie to w parze z ładnym stylem gry.
Przez pierwszy kwadrans Betis starał się składać ładne akcje i atakiem pozycyjnym przedostać się pod bramkę rywala, natomiast Valencia usiłowała te akcje przecinać i ruszać szybkiem kontratakiem. Wreszcie w 23 minucie przed wspaniałą akcją stanął Betis, akcje ze skrzydła rozpoczął Joaquin i piłka ostatecznie znalazła się na głowie Mendiego, który strzelił jednak obok bramki. Chwilę wcześniej zespół Sewilli też rozegrał bardzo groźną akcję. Valencia nie potrafiła poradzić sobie z dokładnymi podaniami i ciągłym posiadaniem piłki gospodarzy aż do 44 minuty. Miejsce znalazł sobie Rodrigo i posłał piłkę do Guedesa, który zszedł z lewego skrzydła do środka i oddał piękny strzał, wyprowadzając swój zespół na prowadzenie. Trzy minuty po rozpoczęciu drugiej połowy ponownie błysnął nam ten sam zawodnik – Guedes po podaniu z lewego skrzydła świetnie przyjął sobie piłkę i oddał mocny strzał z dystansu, nie dając żadnych szans Lopezowi. W 66 minucie Betis stanął przed szansą na wyrównanie, ale futbolówka skończyła ostatecznie w rękawicach Neto. Dziesięć minut później gospodarze poczuli promyk nadziei, ponieważ w polu karnym piłkę ręką zagrał Paulista i arbiter bez zastanowienia wskazał na wapno. Do piłki podszedł Lo Celso i nie pomylił się, dając swojemu zespołowi gola kontaktowego. Chwilę później Moron miał szansę doprowadzić do remisu, ale strzelił obok bramki. Zespół z Sewilli ewidentnie złapał wiatr w żagle i starał się raz po raz atakować, a jeszcze większą nadzieję zwęszył, gdy z boiska za brzydki faul zszedł Rodrigo Moreno i ich rywal musiał radzić sobie w dziesiątkę. W ostatnich minutach meczu oglądaliśmy prawdziwe oblężenie bramki Valencii, ale gospodarzom niestety nie udało się sforsować bramki Neto.
Futbol nie zawsze bywa sprawiedliwy. To Betis chętniej grał piłką, to Betis chętniej atakował, to wreszcie Betis pokazał wielkie serce do walki w ostatnim kwadrancie meczu. Ale to Valencia strzelała i niech to wystarczy jako podsumowanie.
Real Betis 1:2 Valencia